Po dziewięciu latach zapadł wyrok w sprawie traktowania służących przez księżniczki ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich podczas podróży do Belgii.
Według obrońców praw człowieka – zdecydowanie zbyt łagodny. Możnym tego świata wolno więcej, a sprawa to tylko wierzchołek góry lodowej.
W 2008 r. emiracka księżniczka Szajcha Hamida an-Nahjan z siedmioma córkami przyjechała do Brukseli. Krewne rządzącego ZEA szejka Chalify ibn Zajda wynajęły na kilka miesięcy całe piętro luksusowego hotelu. Oczywiście towarzyszyła im służba. I właśnie ucieczka jednej ze służących wywołała skandal. Kobieta opowiedziała bowiem, że arystokratki nie tylko żądały 24-godzinnej obsługi i zabraniały wychodzenia poza hotel, ale i zmuszały do spania na ziemi, a zamiast posiłków proponowały służbie odpadki z własnego stołu. Przy okazji księżniczki złamały belgijskie prawo, nie wyrabiając dla służących belgijskich wiz pracowniczych.
Belgijska prokuratura oskarżyła osiem kobiet o nieludzkie traktowanie i handel ludźmi. Akt oskarżenia dotyczył ponad 20 służących, obywatelek różnych krajów. Księżniczki zaprzeczyły zarzutom i nie stawiały się na kolejnych rozprawach. Ich obrońca Stephen Monod robił wszystko, by przeciągać procedurę, twierdził, że służące wszystko zmyśliły, a przynajmniej mocno przesadzają. Tymczasem obrońcy praw człowieka, na czele z belgijską grupą Myria, która wspierała pokrzywdzonych, przypominali, że chociaż prawo w krajach Zatoki Perskiej zabrania upokarzającego traktowania pracowników, to praktyka odbiega od niego rażąco. Wyzysk, poniżanie, a nawet bicie służby, zwykle ubogich migrantów, w zamożnych domach to norma.
Wyrok średnio usatysfakcjonował obrońców praw człowieka. Szajcha Hamida an-Nahjan i jej córki zostały zaocznie uznane za winne handlu ludźmi, ale już nie nieludzkiego traktowania. Wymierzono im kary po piętnaście miesięcy więzienia w zawieszeniu oraz 165 tys. euro, przy czym połowa tej sumy również została zawieszona. Obrońca księżniczek był zadowolony.