Po masakrze, jaką w grudniu na jarmarku bożonarodzeniowym w Berlinie urządził niedoszły azylant tunezyjski, niemiecki wymiar sprawiedliwości zaczął zdawać sobie sprawę, że Niemcy już oazą spokoju nie będą, że może je czekać los Francji, czy Belgii.
Świeżym tego świadectwem jest list prokuratora generalnego, Petera Franka do ministrów sprawiedliwości 16 niemieckich krajów związkowych, informujący ich o bezradności prokuratury krajowej, która ze względu na dużą liczbę śledztw i brak personelu wyczerpała możliwości działania przeciw terrorystom. Frank otwarcie stwierdził, że zamach taki, jak w Berlinie może powtórzyć się w każdej chwili. Dlatego wezwał ministrów do „niezwłocznego” wsparcia jego urzędu poprzez oddelegowanie do pracy prokuratorów i sędziów. „Walka z terroryzmem i zapobieganie zamachom jest zadaniem ogólnopaństwowym, któremu moja placówka z uwagi na niewystarczające wsparcie ze strony landów nie jest w stanie dłużej podołać” – wskazywał.
List prokuratora generalnego jest wymownym uświadomieniem sobie przez władze stanu rzeczywistego. Już w styczniu przewodniczący Bundestagu, Norbert Lammert mówił o potrzebie „przemyślenia na nowo architektury bezpieczeństwa”. Nawiązywał do faktu, że morderca z Berlina mógł dokonać zamachu mimo, iż służby wiedziały, że jest osoba groźną, a w Niemczech przebywał nadal mimo, iż powinien być wydalony. Jak setki tysięcy innych „uchodźców” do Niemiec przybył nie musząc okazywać żadnego dokumentu tożsamości, a z powodu jego braku wydalić go nie można było.