7 listopada 2024

loader

Nowy rok, stare kryzysy

Z nowym rokiem zostały stare problemy. Jak dowodzą tego pierwsze tygodnie stycznia, przez najbliższe miesiące nie tylko będziemy musieli nadal szukać rozwiązań dla pogarszającej się sytuacji w Syrii czy Sudanie Południowym, ale także stawić czoła nowym kryzysom humanitarnym, które mogą bezpośrednio dotknąć i Polski.

Jak zwykle na początku roku, raport na temat sytuacji humanitarnej na świecie opublikowała IRIN – Integrated Regional Information Networks – niezależna sieć informacyjna, która do 2015 r. działała w ramach struktur Narodów Zjednoczonych. Od ponad 20 lat współpracuje z nią ponad 200 dziennikarzy i analityków, monitorujących sytuację tam, gdzie wojna lub klęski naturalne zagrażają życiu i zdrowiu ludzi. Dzięki IRIN, media otrzymują bieżące i obiektywne informacje na temat kryzysów humanitarnych, o których w innym przypadku nikt by nie usłyszał.
W najnowszym raporcie, pierwsze miejsce zajmują kryzysy wywołane nie wojną, lecz zmianami klimatu. IRIN podkreśla, że już w ubiegłym roku potężne susze dotknęły setek tysięcy ludzi w Afryce, Ameryce Środkowej i Azji. W Afganistanie liczba osób doświadczających głodu i zmuszonych do opuszczenia swoich domów z powodu pogody przewyższyła liczbę ofiar toczonych od lat walk zbrojnych. Podobne proporcje zaobserwowano m.in. w Somalii. Zarazem jednak susza czy powodzie nie wywołują takiego zainteresowania prasy i telewizji, jak staromodna wojna, a bez nagłośnienia sprawy przez media trudno oczekiwać na pomoc. Tymczasem, według ostrożnych szacunków, w najbliższych latach zmiany klimatu mogą zmusić do migracji co najmniej 143 miliony ludzi z Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej. Już teraz z powodu suszy uciekać musiało niemal 1,5 mln osób z Burundi, Etiopii, Madagaskaru i Somalii.
W dalszym ciągu do najważniejszych wyzwań zalicza się sytuację w Syrii. Chociaż co kilka miesięcy media informują o przełomie i zakończeniu wojny domowej, miliony syryjskich uchodźców nadal nie mogą wrócić do swoich domów, zaś ci, którzy pozostali narażeni są na śmiertelne niebezpieczeństwo. Od początku konfliktu, czyli od 2011 r., zginęło już co najmniej 400 tys. osób. Ponad 11 mln musiało zostawić cały swój dobytek, z czego 5 mln szukało schronienia zagranicą, zaś 6 mln w granicach Syrii. Chociaż obecnie ONZ uważa, że żadna część kraju nie jest już oblężona, to ok. 45 tys. cywilów nadal znajduje się na tzw. ziemi niczyjej, między siłami rządowymi a granicą z Jordanią. Trudno także oczekiwać, aby zakończenie wojny przyniosło upragniony spokój. Już teraz bowiem przedstawiciele prezydenta Baszara al-Asada zapowiadają aresztowania niepokornych obywateli.
Jako jedno z najważniejszych wyzwań dla społeczności międzynarodowej w tym roku, IRIN wskazuje na rosnącą przemoc w rejonach objętych konfliktami. Doświadczają jej także pracownicy organizacji humanitarnych, co naturalnie odbija się na skali i jakości niesionej pomocy. Zaledwie w 2017 r. zginęło, odniosło rany lub zostało porwanych 300 przedstawicieli organizacji humanitarnych, z czego aż połowa była związana z lokalnymi instytucjami. To właśnie ten swoisty „outsourcing” pomocy, czyli wynajmowanie przez globalne organizacje humanitarne podwykonawców, nie tylko obniża jakość pomocy, ale także czyni ją bardziej niebezpieczną. Małym organizacjom często brakuje doświadczenia i medialnej rozpoznawalności, bez których stają się łatwymi ofiarami dla grup terrorystycznych. Według szacunków IRIN, 9 na 10 pracowników, którzy doświadczyli przemocy, było związanych z lokalnymi organizacjami humanitarnymi.
Kolejny kryzys humanitarny, które może wybuchnąć w tym roku, wiąże się z sytuacją polityczną w Etiopii. Warto przypomnieć, że w ubiegłym roku Etiopia w końcu oficjalnie zakończyła wojnę z sąsiednią Erytreą, w czym wiodącą rolę odegrał nowy premier Abiy Ahmed. W ślad za nowym otwarciem w stosunkach międzynarodowych, rząd rozpoczął reformę administracyjną. W każdym innym przypadku decentralizacja i rozluźnienie militarnego gorsetu zostałoby przyjęte z aplauzem, lecz zdaniem analityków IRIN wycofanie się rządu z prowincji doprowadzi do walk i fali uchodźców. Jedynie w ubiegłym roku walki o ziemię zmusiły do ucieczki ponad 1,4 mln osób. Co więcej, ok. 4 mln jest częściowo uzależniona od pomocy państwa, zaś 8 mln bez wsparcia instytucji rządowych będzie skazana na głód. To wszystko dzieje się w sytuacji, gdy w Etiopii przebywa niemal milion uchodźców z Sudanu Południowego, Somalii i Erytrei.
O ile klęski głodu i konflikty zbrojne w Afryce czy Azji wydają się nam odległe i bez wpływu na nasze bezpieczeństwo, o tyle wzrost migracji czy pojawienie się chorób zakaźnych. ONZ prognozuje, że w 2019 r. do Syrii powróci ok. 250 tys. osób, które opuściły swój kraj podczas trwającej wojny domowej. Jednak jest to tylko niewielki odsetek wszystkich syryjskich uchodźców, których liczbę szacuję się na 5,6 mln. Pozostali będą chcieli bądź jeszcze wstrzymać się z powrotem, bądź pozostać w nowych miejscach – z różnych powodów, nie tylko ekonomicznych. Podobnie jest z uchodźcami z innych regionów objętych konfliktem, a tych przecież nie brakuje. Liczba uchodźców z Sudanu Południowego przekroczyła 2,4 mln, z Afganistanu 2,6 mln, z Mjanmy (Birmy) – 1,2 mln. Przed Unią Europejską, w tym i przed Polską, stanie zatem poważne zadanie wypracowanie odpowiedzialnej polityki wobec migrantów. Z pewnością nie pomogą w tym ani rasistowskie uprzedzenia, które dominują w polskiej debacie publicznej, ani też próba zamiatania problemu pod dywan, które też ma całkiem sporo zwolenników w całej UE.
IRIN alarmuje także, że rośnie liczba przypadków zachorowań na choroby, które wydawałoby się należały do przeszłości. W Jemenie, niszczonym przez brutalną wojnę domową, odnotowano ponad tysiąc przypadków niebezpiecznej, zwłaszcza dla dzieci, błonicy. Odnotowano tutaj także – podobnie jak w Syrii – rosnącą liczbę zachorowań na cholerę. W Sudanie na malarię umiera więcej osób, niż od toczącego się konfliktu zbrojnego. Z kolei ebola zbiera śmiertelne żniwo, m.in. w Demokratycznej Republice Konga i Republice Środkowoafrykańskiej. Nawet jeśli państwa objęte epidemiami leżą daleko od Europy, to warto pamiętać, że w epoce globalizacji dystans geograficzny traci na znaczeniu.
Jak pokazuje to cytowany raport, istotną rolę w pomocy humanitarnej – a raczej jej braku – odgrywa ustawodawstwo antyterrorystyczne. Dla większości rządów na świecie, kolejne zamachy terrorystyczne stanowią dogodną wymówkę dla zwiększania kontroli zarówno nad własnymi obywatelami, jak i obcokrajowcami. Zdaniem wielu organizacji broniących praw człowieka, przyjmowane rozwiązania prawne wcale nie zwiększają bezpieczeństwa, lecz jedynie pozwalają służbom coraz bardziej ingerować w życie prywatne społeczeństwa. Cierpi na tym także pomoc humanitarna. Wiele z organizacji i współpracujących z nimi wolontariuszy nie może dostać się do krajów ogarniętych kryzysem lub jest z nich wydalana na podstawie ustawodawstwa antyterrorystycznego.
W tegorocznym raporcie IRIN znajdują się także „tradycyjne” konflikty, które trwają od wielu lat. Obok wspomnianej już Syrii czy Jemenu, wojna w dalszym ciągu dotyka mieszkańców m.in. Demokratycznej Republiki Konga i Południowego Sudanu. Zaledwie w tym pierwszym ponad 13 mln osób jest narażonych na głód i choroby, a ich jedynym ratunkiem jest pomoc humanitarna. Natomiast łączna liczba uchodźców z obydwu państw przekroczyła 10 mln. Nie zapominajmy także o Wenezueli, gdzie konflikt polityczny przerodził się w jeden z największych kryzysów humanitarnych ostatnich lat w Ameryce Południowej. Jednak to nie tylko ze względu na skalę dramatu, obecność tych państw w raporcie napawa smutkiem. Stanowią one bowiem dobitne potwierdzenie tego, że nie tylko coraz słabiej stawiamy czoła nowym kryzysom, ale i ze starymi sobie nie radzimy.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Mission impossible

Następny

48 godzin świat

Zostaw komentarz