W ostrym tempie prezydent Włoch Sergio Mattarella rozwiązał kryzys polityczny, w istocie tylko gabinetowy, jaki powstał po podaniu się do dymisji premiera Matteo Renziego po przegranym referendum w sprawie zmian w konstytucji.
Po tygodniu zaprzysiągł nowy rząd z 62-letnim premierem Paolo Gentilonim, dotychczasowym ministrem spraw zagranicznych. Na stanowiskach pozostało 12 spośród 18 ministrów. Ten udany pośpiech ma związek z jutrzejszym posiedzeniem Rady Europejskiej, gdzie Matteo Renzi – w razie pełnienia tylko obowiązków premiera – byłby statystą. Dlatego bez normalnej szarpaniny parlamentarnej przyjęto budżet na nowy rok oraz podzielono teki.
Na miejsce Gentiloniego, szefem dyplomacji został dotychczasowy minister spraw wewnętrznych Angelino Alfano. Znany jest z tego, iż jeszcze bardziej zajadle atakuje władze unijne, niż Renzi, za to, że nie narzucają takim krajom, jak Polska stosownych kwot tzw. uchodźców, których Włochy przyjmują bez żadnych oporów, by podać dalej, a chętnych do wzięcia brak.
Sprawami wewnętrznymi będzie zarządzać Marco Minniti. Na stanowiskach pozostali ministrowie finansów, Pier Carlo Padoany, obrony Roberta Pinotti, sprawiedliwości, Andrea Orlando. Gentiloni zapowiedział, że jego rząd będzie kontynuować dzieło reform Renziego i doprowadzi do przyjęcia nowej ordynacji wyborczej, co jest zgodnie z życzeniem prezydenta i warunkiem rozpisania nowych wyborów.
Opozycja z prawa i lewa żąda niezwłocznych wyborów, ale nie da się ich przeprowadzić dopóki nie zostanie przyjęta nowa ordynacja wyborcza do Senatu – tak by była skoordynowaną z ordynacją do Izby Deputowanych. Tę do Senatu uchylono wraz z reformą wprowadzoną przez Renziego – którą wyborcy odrzucili w referendum.
Nowy premier położył nacisk na potrzebę wzmacniania jądra Unii Europejskiej – co jest dokładnie sprzeczne z żądaniami partii nacjonalistycznych, prawicowo-populistycznych i lewackich, które chcą porzucenia waluty euro, a nawet wyjścia kraju z UE. W marcu w stolicy Włoch odbędą się obchody 60-lecia podpisania Traktatów Rzymskich – fundamentu dzisiejszej UE. Nieoficjalnie mówi się, że Gentiloni chce dążyć do formalnego, albo chociaż faktycznego powstania „unii w unii”, obejmującej 6 państw założycielskich (Belgia, Francja, Holandia, Luksemburg, Niemcy i Włochy) i kilka chcących dołączyć do twardego jądra UE.
Jak zwykle ostatnimi czasy, opozycja polityczna podniosła krzyk, że Gentiloni jest kolejnym premierem, którego „nie wybrał naród”. Jest to bełkot polityczny na użytek gawiedzi wyborczej. Politycy opozycyjni wiedzą przecież (choć może nie wszyscy), że konstytucja, którą sobie Włosi przyjęli, ustanowiła ustrój parlamentarno-gabinetowy – jak w Niemczech, czy W. Brytanii. A nie prezydencki, jak we Francji, czy USA, gdzie pochodzący z wyboru powszechnego prezydent jest władzą wykonawczą (tylko Polacy wynaleźli coś, co zasadniczo w przyrodzie nie występuje – wybór prezydenta w głosowaniu powszechnym, który służy za notariusza).
We Włoszech wybiera się partie, a nie premiera. Ponieważ partii (partyjek, kanap) w parlamencie jest ze 40, muszą tworzyć koalicje. Teraz rządzi koalicja centrolewicowa oparta na Partii Demokratycznej Gentiloniego, skoligacona taktycznie Nową Centroprawicą, która powstała z rozpadu Forza Italia byłego premiera Silvio Berlusconiego. I takie koalicje dobierają sobie premiera.
To, że politycy wodzą za nos wyborcę, to zrozumiałe, ale gdy studenci prawa uniwersytetu Terano też zaczęli pisać w internecie, że Gentiloni nie ma prawa być premierem, bo nie został „wybrany prze naród”, w końcu zdenerwowało ich wykładowcę. Doradził im w piśmie internetowym, by „na zawsze porzucili Wydział Prawa i zapisali się na studia o kierunku Nauka o Podpłomyku z Szynką”.