Artykuł partnerski
Chiny zawsze fascynowały Europejczyków. Zwłaszcza kiedy o Chinach trochę słyszeli, ale nigdy tam nie byli.
Rzymianie, zwłaszcza Rzymianki, ubierali się w stroje z chińskiego jedwabiu, ale nigdy nie widzieli jego producentów. Jedwab i inne chińskie towary docierały do Europy poprzez pośredników z ówczesnego państwa Partów. Ówczesne Chiny zwane były przez Rzymian „Serica”. W Rzymie wierzono, że nici jedwabne dalecy „Serowie” wyczesują z rosnących tam drzew.
Zainteresowanie Chinami wzrosło wśród Europejczyków na początku XIV wieku, po licznych publikacjach „Opisania Świata” Marco Polo. Opisał on Chiny po swym pobycie na dworze cesarza Kubilaj-chana w latach 1275-1292. Chiny były wówczas powszechnie podziwiane przez elity Europy. Zaś opisane przez Marco Polo miasto Hangzhou uważano za „najpiękniejsze i najwykwintniejsze miasto na świecie”. Choć poza weneckim kupcem inni Europejczycy tam nie bywali.
Warto przypomnieć, że Krzysztof Kolumb dwieście lat później odkrył Amerykę dla Europy, ale faktycznie chciał tylko znaleźć zachodnią drogę do bogatych Indii i Chin. O istnieniu Ameryki nie miał pojęcia.
Morską drogę do Chin wytyczyli w XV wieku Portugalczycy. W ślad za nimi ruszyli Hiszpanie, po nich Holendrzy, a potem handel z Chinami zdominowała Brytyjska Kampania Wschodnioindyjska. Wielce potężna korporacja handlowa i pierwszy globalny karter narkotykowy handlujący opium.
Początkowo z Chin i Indii Europejczycy przywozili przyprawy, zwane „korzeniami”. Służące do przyprawiania i konserwowania żywności. Kupowano je tam relatywnie tanio, sprzedawano w Europie z kolosalnym zyskiem. Szybko powstawały bogate mieszczańskie rodziny, które swoje przysłowiowe „pierwsze miliony” zarobiły na handlu „korzeniami”.
Wraz z tamtymi handlowymi korporacjami ruszali do Chin też katoliccy misjonarze, przede wszystkim jezuici. Chcieli szerzyć tam chrześcijaństwo, nawracać „azjatyckich barbarzyńców”. Lądowali w państwie, które było wtedy pierwszą gospodarką świata. O wielkiej, nieznanej w Europie kulturze.
Wielu z tych misjonarzy było ludźmi o otwartych umysłach, jako choćby Michał Boym. Polak, który w 1649 roku trafił na dwór ostatniego cesarza dynastii Ming. On i podobni mu misjonarze, uczyli się języka chińskiego, chińskiej kultury, stylu życia. W Chinach byli cenieni jako nauczyciele nauk matematycznych, fizyki, mechaniki, astronomii. Po powrocie do Europy prezentowali naukowy, już nie baśniowy, obraz Chin.
W XVIII wieku Chiny były wzorem dla europejskich, oświeceniowych elit umysłowych. Niemiecki uczony Gottfried Wilhelm Leibniz dowodził, że Chińczycy swą kulturą, stylem życia, zwłaszcza w kwestiach etyki i polityki, przewyższają uważającą się za centrum cywilizacji Europę. Wtórował mu Alexisa de Tocqueville, wybitny teoretyk zachodniej demokracji, chwalił system administracji w Chinach, bo tam o urzędniczych awansach decydowała wiedza, system egzaminów, a nie szlacheckie pochodzenie, jak to było wtedy w feudalnej Europie.
Od curiosites do chinoiserie
Handel z Chinami przyniósł też zainteresowanie chińską kulturą i sztuką. Europejczycy znali już chiński jedwab, przyprawy, pojawiła się herbata, początkowo używano jako lekarstwo, ale porcelaną i wyrobami z laki w początkach XVI wieku, jeszcze nie handlowano. Nic dziwnego, skoro ciągle największe zyski osiągano z handlu przyprawami.
Chińską porcelaną nie handlowano, bo jeszcze jej w ówczesnej Europie dobrze nie znano. Pierwszy statek załadowany biało-niebieską porcelaną pojawił się w XVII wiecznej Holandii przypadkowo. Był pirackim łupem. Holenderscy piraci napadli na chiński statek licząc na ładunek z korzeniami. Zastali porcelanę. Mogli ją wrzucić do morza albo spróbować sprzedać bogatym holenderskim mieszczanom. Spodobała się tak bardzo, że zaczęto ją sprowadzać razem z zyskownymi przyprawami.
Tą biało-niebieską porcelanę, popularną w czasach dynastii Ming, nazwano w Holandii „kraak”. Potem zawędrowała ona też do Portugalii. Tam stała się źródłem inspiracji dla producentów ceramicznych płytek i kafli, którzy stworzyli narodowy styl „azulejos”. Uznany potem za portugalskie dziedzictwo kulturalne.
We Francji popularność zdobył inny rodzaj porcelany. Ten o jasnozielonym, mlecznym szkliwie, popularny w Chinach i w Korei. Nazwano go „seladon” od francuskiego słowa „celadon”. Oznaczającego wtedy modne płaszcze w tym kolorze. Dziś to określenie znane jest też w Korei i w Chinach.
Początkowo chińskie wyroby z porcelany i laki traktowano jako egzotyczne ciekawostki. Zwane „curiosites”. Kolekcjonowane były przez ludzki bogatych, otwartych na świat, tworzących w swych pałacach „Gabinety Osobliwości”.
W XVII wieku większość Europejczyków wyobrażała sobie Chiny jak pół baśniowy kraj Kataj. Zamieszkały przez ludzi poruszających się pięknymi, tanecznymi ruchami. W szpiczastych kapeluszach i w jedwabnych szatach. Mieszkających w malowniczych altanach, pagodach, pośród bambusowych gajów, romantycznych gór i rzek. Wraz z mieszkającymi tam rajskimi ptakami, wielkimi ważkami i różnorodnymi smokami. W tym malowniczym Kataju zawsze pachniało imbirem i herbatą.
Wraz ze stale rosnącymi obrotami handlowymi rosło też zainteresowanie chińskimi wyrobami codziennego użytku. O połowy XVII wieku „chińszczyzna”, zwana z francuska „chinoserie” stała się modna wśród europejskich bogaczy. „Trendy”, jak to dziś się mówi.
Każdy ówczesny zamożny i nowoczesny szlachcic, a także bogaty mieszczanin musiał mieć w swym pałacu lub domu „Chiński salon”. Wielki pokój wyposażony w chińskie meble, parawany, wachlarze, obrazy i przede wszystkim porcelanę.
W efekcie rosnącego europejskiego popytu powstały w Chinach fabryki porcelany produkujące tylko na europejskie rynki. Wyrabiano tam tradycyjną kształtem chińską porcelanę, ale z popularnymi w Europie dekoracjami. Chińscy wytwórcy kopiowali też używane w Europie naczynia kuchenne, aptekarskie, wazony kominkowe, cukierniczki, serwisy do kawy i herbaty, a nawet wielkie kufle do piwa i ozdabiali je chińskimi motywami.
Na europejski, także i polski, rynek produkowały porcelanę cesarskie fabryki w Jingdezhen zatrudniające wtedy ponad 100 000 robotników. Do dziś marka porcelany z Jingdezhen jest w Polsce synonimem najlepszej porcelany.
Dzisiaj te wspaniałe „Chińskie Salony” i „Chińskie Gabinety” możemy podziwiać w muzeach urządzonych w byłych magnackich pałacach. Polecam te dobrze zachowane w muzeum w Łańcucie, Puławach, Zamku Królewskim w Warszawie i przede wszystkim w warszawskim Wilanowie. Wielkim bowiem miłośnikiem „chińszczyzny” był król Jan III Sobieski, który planował też stworzenie sojuszu z cesarstwem chińskim.
Dlatego dzisiaj możemy w wilanowskim pałacu zobaczyć sypialnię jego żony, królowej Marysieńki, która spała na łóżku „chińskiej roboty”, pod żółtą, haftowaną motywami smoków, chińską kołdrą.
W Wilanowie możemy podziwiać przepiękne zbiory chińskiej porcelany i innych wyrobów. W pałacowych ogrodach znajdziemy altanę w stylu chińskim.
A w niedalekim zespole pałacowo–ogrodowym w warszawskich Łazienkach liczne chińskie dekoracje oraz najdłuższą ogrodową aleję, zwaną „Aleją Chińską”.
Chińskie motywy w kościołach
Chińskie wyroby i dekoracyjne motywy modne były w całej XVII i XVIII Europie. Znajdziemy je w europejskich pałacach, rezydencjach, gmachach firm handlowych, w parkach i ogrodach.
W XVIII wiecznej Polsce wpływy chińskiej sztuki, zwłaszcza dekoracyjnej pojawiły się też w kościołach katolickich. Co jest polską specyfiką.
Jeśli przypatrzymy się uważnie ołtarzom w kościele św. Augustyna we Fromborku, św. Franciszka Ksawerego w Grudziądzu, św. Jana w Toruniu, NMP w Opolu Lubelskim, czy św. Anny w Warszawie, to dostrzeżemy tam dekoracyjne chińskie motywy. I nie tylko tam.
Historycy sztuki znajdują podobne, chińskie motywy w trzech innych toruńskich kościołach, co świadczy, że modna wówczas „chińszczyzna” zawędrowała również do wielu innych polskich budynków sakralnych. Niestety nie zachował się zamek rodziny Rzewuskich w Rozdole, gdzie była, opisana w 1769 roku, kaplica zbudowana i udekorowana „po chińsku”. Łącząca chrześcijaństwo z dekoracjami czerpanymi z kultury chińskiej.
Chińskie motywy dekoracyjne znajdziemy też na księżowskich ornatach, czyli szatach ubieranych przez księży podczas odprawiania mszy w katolickich kościołach.
Historycy sztuki znaleźli takie w klasztorze karmelitów w Oborach, w kościołach w Byszewie, Młodzawach, Obiechowie. Niestety rzadko są one pokazywane. Ornaty z Obiechowa zainteresowani mogą zobaczyć w Muzeum Diecezjalnym w Sandomierzu.
Polscy historycy sztuki zauważyli, że do ich uszycia wykorzystano oryginalne, chińskie „buzi”, zwane też „kwadratami mandaryńskimi”. Takie specjalne naszywki nosili na urzędowych szatach, na piersiach i na plecach, chińscy urzędnicy w czasach dynastii Qing (1644-1911). Wyhaftowane na nich wizerunkami ptaków i zwierząt, oznaczały rangę urzędnika. Nawiązywały one też do chińskiej kosmologii i tradycyjnej sztuki dekoracyjnej.
Skąd wzięły się te chińskie „buzi” i inne chińskie motywy w polskiej sztuce sakralnej? Zapewne mają w tym udział polscy jezuici zafascynowani chińską kulturą, być może odwiedzający też wtedy Chiny. Na pewno w XVIII wieku polskie elity umysłowe interesowały się dalekimi Chinami. Biskup i znakomity poeta Ignacy Krasicki w swej encyklopedii zebrał ówczesną wiedzę o Chinach, a swój utwór „Cesarz chiński i jego syn” zaczął „Chińczycy mają rozum, choć daleko siedzą”.
Wielce widoczny dowód takiej fascynacji znajdziemy w Tarnopolu. Mieście leżącym dzisiaj w Ukrainie. Tam w latach 1773-1778 powstał kościół ufundowany przez hetmana wielkiego koronnego, Józefa Potockiego, według projektu architekta-amatora Augusta Moszyńskiego, szambelana królewskiego i dyrektora budowli królewskich.
Zauważcie, że wieńczące jego dwie wieże barokowe hełmy mają kształt chińskich pagód.
To niezwykły przykład połączenia dwóch sztuk sakralnych. Polskiego, europejskiego baroku z chińskimi pagodami.