Sebastian Farmborough – Flickr
Dlaczego mieszkańcy Bliskiego Wschodu i szerzej cywilizacji islamsko-arabskiej mieliby szanować Zachód, a zwłaszcza obrońcę demokracji, wartości i „praw człowieka” – prezydenta USA? Sentymentalni funkcjonariusze mediów „narodowych” i liberalnych leją łzy nad losem kobiet afgańskich, wydanych teraz na pastwę ortodoksyjnych wyznawców islamu. A co robią ich amerykańscy i europejscy przewodnicy w Arabii Saudyjskiej czy Katarze?
Czyżby to nie Arabia Saudyjska otaczała finansowym i organizacyjnym mecenatem najbardziej wojowniczy islam? A przecież w formie pracy półniewolniczej pracują tu tysiące kobiet z Filipin, Pakistanu, Indii. One pozostawiły rodziny, dzieci, może w tym czasie demoralizuje je ideologia LGBT. Byłożby możliwe, żeby krople ropy przeważały szalę na rzecz „pragmatyzmu”, a nie wartości?
W odruchu dobrego serca prezydent Biden zwołuje wirtualny szczyt G7. Kiedy był czas na sensowne reformy afgańskiej gospodarki jego kolonialna administracja osłaniała watażków wprowadzających na światowy rynek opium. Tysiące dobrze wynagradzanych pracowników Pentagonu nie wiedziało o równoległym państwie talibów?
Wolą straszyć Putinem i ekspansją chińską, wolą latać w kosmos, niż zająć się ziemskim planetarnym kryzysem, i jego fatalnymi skutkami dla globalnego Południa.
Stworzone po drugiej wojnie światowej Pax Americana odchodzi w niesławie. Stany Zjednoczone nie są już ani policjantem, ani przewodnikiem duchowym. Państwo amerykańskie dba o interesy wielkich korporacji.
Bliski Wschód to rejon „żywotnych interesów” dzięki ropie, która stała się podstawą gospodarki opartej na wzroście i masowej konsumpcji. Palestyńczycy nie doczekali się takiego współczucia, bo śmią ubiegać się o prawo do samostanowienia od amerykańskiego regionalnego policjanta.
A sam Afganistan to dziwoląg dziejowy. Struktura etniczna, rozległe terytorium, brak nowoczesnej gospodarki – to wszystko sprawiło, że jak dotąd nie powstał tam nowoczesny naród. Co było wiadomo już przed dwudziestu laty.