1 grudnia 2024

loader

W poszukiwaniu sukcesu

Francuski minister spraw zagranicznych, Jean-Marc Ayrault ogłosił, że na 30 maja zwołuje do Paryża konferencję międzynarodową dla uregulowania konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Rozmowy mają się odbyć na szczeblu ministrów spraw zagranicznych, ale bez udziału zainteresowanych, czyli Izraela i Autonomii Palestyńskiej.

Mają obradować przedstawiciele „około 20 państw” w tym tzw. kwartetu bliskowschodniego (USA, Rosja, UE i ONZ) z osobna Rady Bezpieczeństwa ONZ i Ligi Arabskiej. Ligi Arabskiej, do której należy Autonomia Palestyńska. Nie dziwi, że premier Izraela, Benjamin Netanjahu od ręki odrzucił pomysł takiej konferencji.

„Izrael nadal stoi na stanowisku, że najlepszą drogą do rozwiązania konfliktu (…) są rozmowy bezpośrednie i dwustronne”, które Izrael „jest gotów rozpocząć niezwłocznie i bez warunków wstępnych”, podkreślił Netanjahu i zaznaczył, że „każda inna inicjatywa dyplomatyczna oddala Palestyńczyków od stołu rokowań bezpośrednich”.

Natomiast sekretarz generalny Organizacji Wyzwolenia Palestyny, Saeb Erekat powitał inicjatywę Paryża z radością i wezwał społeczność międzynarodową do „wykorzystanie nowej możliwości położenia kresu dziesięcioleciom okupacji, kolonizacji i wygnania”.

Z inicjatywą konferencji wyszedł już w lutym br. poprzednik ministra Ayrault, Laurent Fabius, a byłemu francuskiemu ambasadorowi w Waszyngtonie powierzono przygotowanie spotkania. Analitycy izraelscy komentowali wtedy, że za inicjatywą francuską stoi prezydent USA, Barack Obama, który poniósł dotkliwą porażkę usiłując w latach 2013-14 narzucić Izraelowi rozwiązanie własne. Spodziewali się, że Obama spróbuje „obejść” upartego Netanjahu i wypracować plan uregulowania konfliktu, który zatwierdzi RB ONZ – też bez udziału Izraela.

Konferencję w Paryżu ma otworzyć prezydent Francois Hollande –siła sprawcza za inicjatywą formalnie francuską, a faktycznie inspirowaną przez Obamę. Hollande, którego aprobata ze strony wyborcy spadła w marcu br. do 17 proc., chciałby zanotować jakiś spektakularny sukces, który pozwoliłby mu odbić się od dna przed wyborami prezydenckimi dokładnie za rok.

Podobnie Obama – w opinii komentatorów krajowych uchodzi za nieudacznika, który zapracował na porażki USA w polityce zagranicznej od Afganistanu, poprzez Irak, Syrię i cały świat arabski. Sam przyznał się do wywołania chaosu w Libii, co uznał za swój największy błąd. Gdyby uregulował konflikt bliskowschodni, mógłby przejść do historii, jako ten który odniósł wielki sukces.

trybuna.info

Poprzedni

Kto za to teraz zapłaci?

Następny

Co to był za marsz!