Od 2001 r. w W. Brytanii za udział w zamachach terrorystycznych skazano 583 osoby. Na wolność wyszło już ponad 400, nawet ci, którym wymierzono maksymalną karę 15 lat więzienia.
Dwie trzecie z nich odmówiło udziału w programie resocjalizacyjnym. Wśród nich jest kilkunastu, którzy brali udział w zamachach na metro i autobus w Londynie w 2005 r. Zginęło wówczas 56 osób, w tym 3 Polki, a ok. 700 osób zostało rannych.
A ponieważ są to obywatele brytyjscy cieszą się pełnią praw, więc nie można ich zmusić do reedukacji, czy wydalić. Nie ma też wypracowanego, zakorzenionego w prawie systemu ich nadzoru. Tymczasem służby nie wątpią, że ci, którzy nie wykazali w więzieniu chęci wyzwolenia się od ideologii dżihadyzmu, mogą szybko wrócić do terroryzmu. Państwo Islamskie na nich czeka.
Jeśli ktoś raz uwierzy w tę ideologię, jest prawie niemożliwe, żeby to zmienić; jest bardzo niewiele przykładów osób z całego świata, którym udało się zerwać z dżihadem, uważa Richard Walton, były antyterrorysta Scotland Yardu.
Jednym z nich jest Mauretańczyk Mohamedu Uld Slahi, autor pamiętnika opisującego życie w bazie amerykańskiej Guantanamo na Kubie, gdzie USA trzymały setki ujętych w świecie terrorystów muzułmańskich. Uznano, że nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa USA i po 13 latach mógł powrócić do kraju.
Były brytyjski minister spraw wewnętrznych, David Blunkett, uważa jednak, że państwo mogłoby uruchomić system obserwacji zwolnionych, szybkiego ich aresztowania, jeśli włączą się do działalności terrorystycznej i osadzania za kratami jako recydywistów.