26 kwietnia 2024

loader

Do czego dąży prezes Polski?

Poważna niedyspozycja ruchowa kończyn dolnych prezesa PiS stawia pod znakiem zapytania koncepcję,
do której najwyraźniej on dąży. Stawia pod znakiem zapytania, ale jej nie unieważnia. To koncepcja wybrania go na prezydenta RP, ale nie w drodze powszechnych wyborów, co czyniłoby ją nierealną, lecz przez Zgromadzenie Narodowe, po uzyskaniu wymarzonej większości konstytucyjnej czyli „Budapesztu w Warszawie”.

Ta koncepcja narodziła się najprawdopodobniej latem zeszłego roku, po zawetowaniu przez Andrzeja Dudę niektórych ustaw sądowniczych. Skończył się wtedy trwający półtora roku blitzkrieg PiS i zaczął okres kryzysu mocy tej władzy. Świadczyły o tym coraz liczniejsze niepowodzenia i działania na pół gwizdka. Opór materii okazał się dla PiS silniejszy ponad spodziewanie – w sądownictwie, kulturze, nauce i w wielu innych dziedzinach. Świadom tego spadku mocy prezes zrezygnował nawet z forsowania uważanej za jedną z flagowych, tzw. reformy medialnej, która miała służyć spacyfikowaniu wolnych mediów, a w konsekwencji także opozycji i społecznego oporu. Do tego sądy, obsadzone w dużym stopniu nominatami pisowskimi w roli prezesów, nie działają sprawniej niż dotąd, co wywołuje niecierpliwość wiernego elektoratu, który wierzył w efekty pisowskiej reformy jak w dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Nawet spacyfikowany Trybunał Konstytucyjny zamiast działać na rzecz PiS trwa w jałowej bezczynności – zarekwirowana maszyna została odesłana na strych. Do tego doszedł cały szereg drobniejszych zaniechań PiS, a także odnotowany na początku kwietnia spadek notowań, sięgający nawet 12 procent, wywołany w dużym, stopniu aferą „nagrodową”, a niedługo po nim weto Andrzeja Dudy do ustawy „degradacyjnej”.

Prezes preze-dentem ?

Wszystko to musiało w prezesie PiS wytworzyć przekonanie, że na tym wehikule i z tym zasobem paliwa daleko już nie ujedzie, zwłaszcza, że na horyzoncie pojawiło się kolejne niebezpieczeństwo – kandydatura prezydencka Donalda Tuska z szansą na wygraną i cień radykalnie lewicowego kandydata w osobie Roberta Biedronia. Tymczasem perspektywa rządzenia na obecnych warunkach wobec perspektywy prezydenta z nieprzyjaznej opcji zupełnie prezesa PiS nie interesuje. Nie chce on już także w roli prezydenta znienawidzonego Dudy, nawet gdyby miał on szansę na reelekcję. Interesuje go tylko wersja władzy uzyskanej va bank. Jedyna możliwość dokonania zwrotu, to uzyskanie za ponad rok większości konstytucyjnej, zmiana ustawy zasadniczej i wybranie głowy państwa przez Zgromadzenie Narodowe. Najlepiej osoby samego prezesa. Byłoby to uzasadnione, po pierwsze, kryterium jego „wielkich zasług” dla narodu i prawicy. Po drugie, tylko prezydent Jarosław Kaczyński dałby rękojmię pełnej realizacji planów prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Żaden inny kandydat (nie wyłączając nawet Marka Suskiego) stuprocentowej gwarancji by nie dawał, o czym zaświadczył casus Dudy. Ten zamysł widać już zresztą w powolnym kaptowaniu, ciułaniu do klubu PiS posłów z innych ugrupowań, nawet z „Nowoczesnej” (Stanisław Gryglas). Widać go też w negatywnym ze strony PiS stosunku do prezydenckiej inicjatywy referendum konstytucyjnego. Aż trudno uwierzyć, że nikt z czynnych polityków nie zauważył tych zabiegów, a przynajmniej nie dał temu wyrazu publicznie. Jak dotąd uczynił to tylko Aleksander Kwaśniewski w rozmowie z Moniką Olejnik, ale i on nie sprowokował komentarzy w tej materii.
Na pozór ten plan może wydawać się nierealny, bo PiS osłabło, a prezes słabuje, ale do wyborów zostało jeszcze półtora roku, opozycja nadal jest w lichej kondycji i bardzo daleka od konsolidacji, a władza może rzutem na taśmę kupić odpowiednią liczbę wyborców trzecią transzą socjalnych przywilejów. Dlatego póki piłka w grze, wszystko jest możliwe, nawet pójście Kaczyńskiego (choćby i o kulach) śladem sukcesu Orbana. Jedynym sposobem zapobieżenia realizacji tego scenariusza jest świadomość jego realności i wyborcze zjednoczenie opozycji. Tym razem naprawdę stawka iść będzie o ocalenie w Polsce wolności i demokracji, które mogą znaleźć się w prawdziwie śmiertelnym niebezpieczeństwie.

A poza tym… Kłamstwo czy ignorancja?

PAD (prezydent Andrzej Duda) w swoim przemówieniu pod Zamkiem Królewskim w Warszawie w dniu obchodów rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja dał wyraz swojej albo ignorancji albo oszczędnemu gospodarowaniu prawdą. Oświadczył, nie mniej ni więcej, że ów Zamek naród odbudował „wbrew oporowi władzy komunistycznej”. Tymczasem decyzję tę podjęło Biuro Polityczne KC PZPR 20 stycznia 1971 roku, a w ślad za nią powstał Obywatelski Komitet Odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie pod przewodnictwem profesora Stanisława Lorenza. Owszem, przez pierwsze ćwierćwiecze Polski Ludowej po stronie władz partyjnych i państwowych przyznających się do tradycji walki ruchu robotniczego i rewolucyjnego oraz marksizmu-leninizmu nie było imperatywu do odbudowywania historycznej siedziby monarchii polskiej, a i głód mieszkaniowy oraz rozmaite niedostatki ekonomiczne nie czyniłyby takiej inicjatywy popularną społecznie. Jednak po dramatycznym kryzysie grudnia 1970 roku nowy szef partii Edward Gierek doszedł do słusznego skądinąd wniosku, że czas do takiej jednoczącej społecznie inicjatywy dojrzał. System ówczesny zaś był tego rodzaju, że bez wsparcia tej inicjatywy przez władzę, bez jej, w końcu, dobrej woli (mniejsza o to, czym motywowanej, jako że liczą się rezultaty) na placu Zamkowym nie położono by nawet jednej cegły. Żeby to jednak uczciwie przyznać, trzeba by mieć klasę, a nie małostkowość wypisaną na „niezłomnym” czole.

Wojna PiS z New Jersey

Władze położonego nieopodal (jak na amerykańskie standardy) New Yorku – New Jersey postanowiły zaaranżować park miejski. Traf sprawił, że w miejscu, gdzie od 1991 roku wznosi się tzw. pomnik katyński. Władze pisowskie stanęły dęba z oburzenia, że władze miasta zamierzają go przesunąć w inne miejsce. Wtóruje im część Polonii Amerykańskiej. Już doszło do ostrych wypowiedzi, w tym burmistrza New Jersey, który zarzucił antysemityzm marszałkowi Senatu Stanisławowi Karczewskiemu, na co wiceszef MSZ Marek Magierowski zareagował nadętym wezwaniem do przeproszenia „trzeciej osoby w państwie” (od której strony licząc?). Niestety, władze PiS, jak to one, zachowują się jak słoń w składzie porcelany, narodowo się oburzają i zachowują tak, jakby grunt pod pomnikiem i wokół niego należał do Polski, czyli roszczeniowo. Po pierwsze jednak, władze New Jersey są w prawie, bo to ziemia amerykańska. Po drugie, amerykańskiej mentalności kulturowo-historycznej odległa jest martyrologiczna mentalność polska, oparta na resentymentach i rozpamiętywaniu krzywd, nawet bardzo już odległych w czasie. Wreszcie po trzecie, pomnik rzeczywiście ma dość makabryczny kształt i nie pasuje do miejsca przeznaczonego do rekreacji. Lepiej sprawdziłby się więc w jakimś amerykańskim muzeum makabry i okropności, których w USA nie brak. W końcu jednak mógłby znaleźć miejsce na dziedzińcu jakiejś polskiej parafii katolickiej, których też w USA nie brak. Tam mógłby sycić dumę patriotycznych Polaków i nie razić wesołych Amerykanów odpoczywających pośród zieleni. W końcu nie każdego, zwłaszcza Amerykanina, wzrusza sławetny gest bohatera mrożkowskiej noweli „Moniza Clavier” pokazującego szczerby w uzębieniu i głoszącego napotkanym cudzoziemcom, że „wybili panie, za wolność wybili”. Tego, co 6 lipca 2017 roku mówił pod pomnikiem Powstańców Warszawy, sypiąc tubylcom paciorki, Donald Trump, nie należy brać zbyt serio. To tylko taki jankeski sposób pustego komplementowania.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Wielkie dzieło lewicy

Następny

Będziemy protestować do skutku

Zostaw komentarz