10 grudnia 2024

loader

Miguel de Unamuno – czytelniczy rollercoaster

Wbrew brzmieniu tytułu nie jest to poradnik praktyczny, jakich wiele ( z dodatkiem hochsztaplerskich często szkół pisania w tle) rozmnożyło się w naszych czasach, w których wszystko jest na sprzedaż, nawet ułuda pisarskiego talentu.

To wyrafinowany esej, barokowy (w końcu Hiszpania to tak naprawdę ojczyzna baroku) w swojej migotliwości i błyskotliwości, dalece zresztą przekraczający problematykę alchemii powstawania dzieła literackiego, wykraczający poza opowieść o pisaniu powieści, poza literacki autotematyzm. To rzecz wielowarstwowa, pełna zagadek, napisana stylem gęstym, metaforycznym, bardzo swoistym i osobistym. Esej „Jak się tworzy powieść” (1924-27) jest trudny do czytelniczego okiełznania w lekturze (a cóż dopiero w opisie), odznacza się arytmiczną, nerwową, emocjonalną fakturą, linie wywodu rozgałęziają się w trudnych do policzenia kierunkach, formują się w kształt zawiłego, pełnego niespodzianek labiryntu, są skomplikowanym, jak skomplikowana była duchowość Unamuno, wywodem intelektualnym, nasyconym przy tym intensywnością emocjonalną, pod którą czuje się ognisty iberyjski temperament i ekscentryzm.
Miguel de Unamuno (1864-1936) był jednym z najwybitniejszych hiszpańskich myślicieli, eseistów, dramaturgów, poetów i prozaików, reprezentantów powieści o nowatorskiej strukturze. Mimo, że istnieje już biografia intelektualna Unamuno (Krzysztof Polit – „Natura. Społeczeństwo. Historia. Socjalizm i poglądy filozoficzne-społeczne młodego Miguela de Unamuno”, 2013), jest to pisarz w Polsce słabo znany, nawet wśród najbardziej esencjonalnej części publiczności czytelniczej, słabo znany zarówno jako myśliciel, jak i jako twórca literatury artystycznej, w tym jako dramaturg i powieściopisarz (choć „Miłość i pedagogika”, 1902, „Mgła”, 1914, czy „Święty Manuel Dobry, męczennik”, 1933 ukazały się w polskich przekładach). W polskim przekładzie ukazały się też eseje filozoficzne Unamuno, „O poczuciu tragiczności życia wśród ludzi i wśród narodów” ( 1913), „Agonia chrystianizmu” (1925), mistyczny poemat „Chrystus Velasqueza” (1920). Ukazało się też w polskim przekładzie jedno z kluczowych dzieł Unamuno, „Żywot don Kichota i Sancza”, kluczowe – biorąc pod uwagę hiszpańskość (państwową) i baskijskość (tożsamościową) Unamuno. W Hiszpanii zaś, dzieło Miguela Cervantesa jest czymś więcej niż tylko wielką powieścią z kanonu klasyki. Jest zasobnikiem esencji hiszpańskości i hiszpańskiej duchowości. „Unamuno właściwie napisał powieść, w której zwierza się ze swoich chęci napisania powieści o tworzeniu powieści. Można zadać pytanie – czy jest to dzieło ukończone? Nie, ale za to można odpowiedzieć, że jest… wciąż kontynuowane. (…) Zaniepokojonym spojrzeniem przeszywa na wskroś i pyta: czytelniku, żyjesz?
Póki bowiem żyje choć jeden czytelnik, wraz z nim nad nicością triumfuje autor” – znaleźć można taką nieco może zbyt afektowaną uwagę w jednym z tekstów o Unamuno. „Jak tworzy się powieść” nazwano „owocem geniuszu i frustracji”. Tę frustracja bije w oczy czytelnika już w prologu, którym Unamuno poprzedził swój narowisty esej: „To co się w literaturze nazywa tworzeniem, jest kwestią konsumpcji albo ściślej: destrukcji. Ktoś, kto wkłada w dzieło swoje myśli, marzenia, przeżycia – powkłada w dzieło swoje myśli, marzenia, przeżycia – pochłania je i zabija.
Kiedy tylko nasza myśl zostaje utrwalona na piśmie, wyrażona, skrystalizowana – umiera, już więcej do nas nie należy. Tak samo, jak – pewnego dnia – przestanie do nas należeć zagrzebany w ziemi szkielet. Prawdziwie żywa historia jest wieczną, mijającą chwilą, która staje się przeszła, a która odchodząc, pozostaje. Literatura zatem nie różni się niczym od śmierci – śmierci, z której inni mogą czerpać życie. Gdyż ten, kto czyta powieść, może nią żyć, przeżyć ją – kto czyta powieść, czyta historię (…) A wśród czytających – sam autor. Czy nie jest tak, że ilekroć autor powraca do czytania swego starego dzieła, robi to, żeby odnaleźć ową minioną chwilę, która dzięki niemu staje się wieczną teraźniejszością”.
Unamuno zwraca się jednak nie tylko do czytelnika wyrafinowanego, o bogatej erudycji i wyobraźni Nie stroni też od odwołania się do bardzo powszechnego i prawie każdemu człowiekowi znanego doświadczenia: „Czyż nie zdarzyło ci się nigdy, czytelniku, popaść w zadumę, spoglądając na swój własny portret, gdy miałeś dwadzieścia lub trzydzieści lat? Wieczna teraźniejszość jest tragiczną tajemnicą, jest tajemniczą tragedią naszego naszego historycznego czy też duchowego życia. Na tym właśnie polega tragiczna tortura, że chce się powtórzyć to, co się uczyniło, a co teraz już nie istnieje”. Od prologu autorstwa Unamuno przechodzimy do „Portretu Unamuna” Jeana Cassou, który rozpoczyna się od wysokiego „C”: Jest w nim coś ze świętego Augustyna, z Jean Jacques’a Rousseau, oraz z każdego, kto pochłonięty kontemplacją cudu własnego istnienia nie jest w stanie zdzierżyć jego skończoności”.
Kończąc swój portret, Cassou tak oto przedstawia swojego bohatera: „Oto agonia Don Miguela de Unamuno, człowieka walki, walki z samym sobą, wraz ze swoim ludem i przeciwko niemu, człowieka rozbratu, człowieka wojny domowej, trybuna bez popleczników, człowieka osamotnionego, dzikusa, wygnańca, pustynnego kaznodziei, prowokatora, człowieka dumnego, zwodniczego, pełnego paradoksów, spolegliwego i nieprzejednanego, przeciwnika nicości, którego nicość pociąga i pochłania, rozdartego między życiem a śmiercią, martwego i wskrzeszonego jednocześnie, niepokonanego i wiecznie zwyciężanego”. W komentarzu odnoszącym się do tekstu Cassou, Unamuno zwraca uwagę na jego zwrot o „najeżeniu nieładem” jego dzieła, o jego „nieokreśloności i potworności”.
Warto też jednak zwrócić uwagę szczególną na wątek, który pojawia się w przestrzeni całego tekstu jak bolesny refren – to sytuacja polityczna i ideologiczna Hiszpanii: „Ta sama zawiść, której osad przywróciła teraźniejsza tyrania hiszpańska, będąca owocem tej kainowej zawiści, charakterystycznej dla klasztorów i koszar, dla mnichów i żołnierzy. Identyczna zawiść, która rodzi się wśród stada posłusznego poleceniom, ta inkwizycyjna zawiść doprowadziła do do historycznej tragedii naszej Hiszpanii”. Bo Unamuno, poza tym, że rozważa pytanie o to, jak tworzyć powieść, daje wyraz swojemu dominującemu uczuciu, nienawiści do dyktatur, które trapiły Hiszpanię jeszcze w okresie sprzed wojny domowej 1936-1939, sprzed triumfu frankizmu. Pisze Unamuno o „szaleńcach cierpiących na manię prześladowczą, przekształcającą się w manię prześladującą”, o „strażakach” wywołujących pożary, aby żyć z ich ugaszania”. Pisze o naturze „policyjnego reżimu”.
Dzieło Unamuno jest przepełnione, przepojone twórczą niespójnością (spójność uważa on za przejaw martwoty). Nie podejmuję się nawet spróbować ująć w jakiś prosty sylogizm nieokiełznanego żywiołu jego eseju. To tworzywo nie do okiełznana. Nie liczmy na spójne wnioski z tej lektury. Anarchistyczny po iberyjsku pisarz i myśliciel meandruje od Paryża do Madrytu, od Don Kichota do Lenina, cytuje swoje sonety o Hiszpanii, przywołuje Jana z Asturii, Jean Jacques Rousseau, Mirabeau, Dantona, świętego Pawła, Mojżesza, Victora Hugo, Flauberta, Amiela, Puszkina, cytuje Mazziniego, Carducciego, biblijną Księgę Rodzaju, odwołuje się do Dantego, do Balzaca („Jaszczur”), do kultury i filozofii Indii, pomstuje ciężko na Primo de Riverę, przywołuje nazwiska bohaterów swoich powieści wędruje przez duchowe drogi i bezdroża swojej ojczyzny, którą smaga i czuje się przez nią smagany, bombarduje nas antytezami. Nie liczcie na to, ewentualni czytelnicy tego eseju, że zamykając po lekturze jego ostatnią stronę, zamkniecie ją z uczuciem uporządkowania w głowie (bardzo interesującego) nieładu, który towarzyszy owej lekturze. Unamuno wielokrotnie przywołuje Jugo de la Raza, bohatera swojej powieści, która „opowiada o tym, jak on czyta powieść”. A czytanie to jest dla niego nieustannym wyzwaniem, daremną próbą uchwycenia nici Ariadny. Nad tą lekturą nie sposób zapanować, trzeba się pogodzić z tym, że to ona panuje nad nami. Nie liczmy na to, że kończąc ją doznamy uczucia dobrze wykonanego zadania, jak po rozszyfrowaniu skomplikowanego rebusu.
To czytelniczy rollercoaster z którego wychodzimy oszołomieni. Ale to oszołomienie jest skutkiem rozkoszy łamania głowy. Lektura nie jako konsumpcja, lecz jako czerpanie z źródła, które nigdy nie pozwoli nasycić pragnienia.

Miguel de Unamuno – „Jak się tworzy powieść”, przekł. Karol Szpyrka, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str. 156, ISBN 978-83-8196-206-3

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Poeta hybrydalny

Następny

Nic o pandemii czyli po staremu

Zostaw komentarz