8 listopada 2024

loader

„Fachowcy” spod znaku Rady Polityki Pieniężnej

Nijak nie mogą trafić w ustalany przez siebie cel inflacyjny. W ubiegłym roku, gdy inflacja w Polsce rosła najszybciej w Unii Europejskiej, prognozowali, iż w tym roku wyniesie tylko 2,5 proc, zaś prezes Adam Glapiński ostrzegał przed deflacją, czyli spadkiem cen.

Władze naszego banku centralnego próbują nadrabiać swoją dotychczasową bezczynność i podnoszą stopy procentowe w ekspresowym tempie. Rada Polityki Pieniężnej dokonała właśnie drugiej podwyżki, podnosząc główną stopę procentową o 75 punktów procentowych, czyli bardziej, niż przewidywali eksperci (oni najczęściej spodziewali się podwyżki o 50 punktów).

Tak więc, Rada podjęła decyzję o podwyższeniu stopy referencyjnej Narodowego Banku Polskiego do poziomu  1,25 proc. Wysokość pozostałych  stóp procentowych NBP ustalono następująco: stopa lombardowa 1,75 proc., stopa depozytowa 0,75 proc., stopa redyskontowa weksli 1,30 proc.

Uzasadniając tę podwyżkę, RPP wskazała nie tyle na sytuację w kraju, co na trendy światowe. Stwierdziła, że w gospodarce światowej trwa ożywienie aktywności gospodarczej, choć utrzymująca się w wielu krajach trudna sytuacja epidemiczna wraz z ograniczeniami podaży na części rynków i silnym wzrostem cen surowców, oddziałują negatywnie na koniunkturę w  niektórych ważnych gospodarkach. Mimo to, aktualne prognozy wskazują na dalszy wzrost globalnego produktu krajowego brutto w przyszłym roku.

Jednocześnie, znacznie wyższe niż rok temu są światowe ceny surowców – w szczególności gazu ziemnego, ropy naftowej i  węgla, a  także części  surowców  rolnych. Wraz z ciągłymi  zaburzeniami w globalnych łańcuchach dostaw i silnymi wzrostami cen transportu międzynarodowego, przyczynia się to do istotnego wzrostu inflacji w wielu gospodarkach oraz podwyższania jej prognoz na przyszły rok.

RPP podkreśliła, że w wielu istotnych gospodarkach, w tym w Stanach Zjednoczonych oraz strefie euro, inflacja wyraźnie przekracza cele banków centralnych, kształtując się na poziomach najwyższych od wielu lat. Mimo to, główne banki centralne utrzymują niskie stopy procentowe oraz prowadzą skup aktywów.

Rada dyskretnie nie wspomniała w swoim oświadczeniu, że i specjaliści z RPP oraz NBP po raz kolejny fatalnie przestrzelili cel inflacyjny, gdy jesienią ubiegłego roku wyrazili nie poparte żadnymi argumentami przekonanie, iż inflacja w Polsce w 2021 r. wyniesie… 2,5 proc.  Jak widać, naszą polityką pieniężną rządzą „fachowcy” całą gębą. W innych bankach  centralnych w regionie Europy Środkowo-Wschodniej zatrudniano rzeczywistych ekspertów i tam już wcześniej podnoszono stopy procentowe, podczas gdy w Polsce trzymano je bezsensownie na praktycznie zerowym poziomie.

Dziś RPP szczyci się tym, że w Polsce trwa ożywienie aktywności gospodarczej i nadal poprawia się sytuacja na rynku pracy, co znajduje odzwierciedlenie w spadku bezrobocia i wyraźnym  wzroście przeciętnych  wynagrodzeń  w  sektorze przedsiębiorstw (nie dodając, ze te wzrosty wynagrodzeń są udziałem tylko ograniczonego grona pracujących Polaków). Zachowuje też swój tradycyjny, urzędowy optymizm, twierdząc, że w najbliższych  kwartałach oczekiwane jest utrzymywanie się  korzystnej sytuacji gospodarczej – choć  istotnym czynnikiem ryzyka jest wciąż wpływ  pandemii  na  gospodarkę,  a  także  oddziaływanie ograniczeń podażowych oraz wysokich cen  surowców  energetycznych na  globalną, a więc i polską koniunkturę. Czyli, winien jest tylko świat, ale nie rząd PiS.

Jak wiadomo, inflacja w Polsce według szybkiego szacunku Głównego Urzędu Statystycznego wzrosła w październiku tego roku do 6,8 proc. w ujęciu rok do roku, a w ujęciu miesięcznym wyniosła 1,0 proc.

„Podwyższona inflacja wynika w głównej mierze z oddziaływania czynników zewnętrznych i niezależnych od krajowej polityki  pieniężnej,  w  tym  istotnie wyższych  niż  przed  rokiem  cen  surowców energetycznych i żywnościowych na rynkach światowych, wcześniejszych podwyżek cen energii elektrycznej i opłat za wywóz śmieci oraz globalnych zaburzeń w transporcie i funkcjonowaniu łańcuchów dostaw. Dodatnio na dynamikę cen oddziałuje jednak także trwające  ożywienie  gospodarcze, w tym popyt stymulowany wzrostem dochodów gospodarstw domowych” – oświadczyła Rada Polityki Pieniężnej. Czyli, za inflację w Polsce odpowiadają inni, z tej złej zagranicy, ale przecież nie PiS-owska ekipa rządząca. Rządowi PiS można co najwyżej zarzucić, że tak szybko ożywia gospodarkę i tak bardzo podnosi realne dochody Polaków, iż siłą rzeczy rosną ich wydatki, ciągnąc do góry także i ceny. Czyli, szalejąca w Polsce inflacja, to prostu drobny efekt uboczny olbrzymiego sukcesu gospodarczego i społecznego, jaki Polska i Polacy osiągnęli za sprawą światłych poczynań obecnej ekipy. Szkoda, że członkowie RPP wolą nie zwracać uwagi na to, jak szybko w Polsce rośnie zasięg skrajnego ubóstwa.

Pod wpływem błyskawicznego wzrostu cen w Polsce, RPP postanowiła nieco skorygować cel inflacyjny. Teraz jej członkowie uważają, że zgodnie z przygotowaną projekcją inflacji, uwzględniającą dane dostępne do 21 października 2021 r., roczna dynamika cen znajdzie się z 50-procentowym prawdopodobieństwem w przedziale 4,8 – 4,9 proc. w 2021 r. (wobec 3,8 – 4,4 proc. wedle projekcji z lipca 2021 r.). W przyszłym roku wzrost cen ma wynieść  5,1 – 6,5 proc., zaś w 2023 r. tylko 2,7 – 4,6 proc.

Jak widać, im dalej w przyszłość wychodzi RPP, tym więcej w jej prognozach niczym nieuzasadnionego optymizmu. Prezes NBP Adam Glapiński już zapowiedział, że od stycznia przyszłego roku stopa inflacji będzie spadać. Ciekawe, jak bardzo przestrzeli obecnie wyznaczony cel inflacyjny? Przy okazji warto zauważyć, że te prognozy RPP mają tylko 50-procentowe prawdopodobieństwo – czyli jest też prawdopodobne w 50 proc. że ceny wzrosną do zupełnie innych wartości. Takie przewidywania, które mówią, że równie dobrze może być całkowicie inaczej, niż się prognozuje, są delikatnie mówiąc, diabła warte – ale widocznie „fachowcy” z naszej RPP nie są w stanie przygotować innych.

Rada tłumaczy, że obserwowany w bieżącym roku „istotny wzrost” światowych cen surowców, w tym energetycznych  i  rolnych,  a  także  przedłużające  się  globalne zaburzenia  podażowe spowodowały podwyższenie prognoz inflacji na najbliższe kwartały na świecie i w Polsce. No, nareszcie jakaś reakcja, na to co się dzieje! W związku z tym, przy  oczekiwanej  kontynuacji  ożywienia  krajowej  aktywności  gospodarczej  oraz korzystnej sytuacji na rynku pracy tworzyłoby to ryzyko utrwalenia się podwyższonej inflacji w horyzoncie na jaki oddziałuje polityka pieniężna.

„Aby ograniczyć to ryzyko, a więc dążąc do obniżenia inflacji do celu NBP w średnim okresie Rada postanowiła podwyższyć stopy procentowe NBP” – konkluduje RPP. Jednocześnie, NBP może nadal stosować interwencje na rynku walutowym oraz inne  instrumenty  przewidziane  w  założeniach polityki pieniężnej, uzależniając terminy  oraz  skalę prowadzonych działań od warunków rynkowych.

Prezes NBP i przewodniczący RPP Adam Glapiński oświadczył, że podniesiona w Polsce inflacja jest ceną za uniknięcie głębszego popandemicznego kryzysu gospodarczego. Według niego już wcześniej, gdy banki centralne i rządy podejmowały decyzje o stymulacji fiskalnej na wielką skalę, było oczywiste, że przy wychodzeniu z kryzysu inflacja wzrośnie. Cóż, szkoda, że wcześniej prezes Glapiński jakoś nie podzielił się swoją wiedzą na ten temat.

Wedle szefa NBP inflacja ma charakter globalny i jest wyższa  w krajach, które uniknęły głębszej recesji i rozwijają się szybciej – czyli właśnie w Polsce. Tak więc, powtórzmy: nasz kraj stał się poniekąd ofiarą oszałamiającego sukcesu gospodarczego, odniesionego pod światłymi rządami PiS. A jeszcze większym sukcesem jest to, że „dzięki zdecydowanej reakcji banku centralnego i rządu udało się uchronić gospodarkę przed długotrwałą i głęboką recesją. Zastosowano ogromną stymulację fiskalną, ogromne wydatki rządowe i to te wydatki zapobiegły katastrofie gospodarczej na wielką skalę” – stwierdził Adam Glapiński z typową PiS-owską skromnością. A jednocześnie podkreślił, że obecne podwyżki stóp procentowych przez RPP nie obniżą aktualnej inflacji, lecz wpłyną – i to także tylko „ewentualnie” – na jej poziom za kilka kwartałów.

W ten sposób, niezależnie od poglądu o niewielkiej skuteczności własnych działań,  prezes NBP w niezbity sposób wykazał niekompetencję swoją oraz pozostałych członków RPP. Skoro bowiem decyzje podejmowane teraz przez Radę będą wpływać na wysokość inflacji za najwcześniej trzy kwartały, to dlaczego u Boga ojca, grono „fachowców” zasiadających w RPP nie dokonało podwyżki stóp procentowych już rok temu? Wtedy RPP roiła jeszcze o „celu inflacyjnym” wynoszącym na ten rok około 2,5 proc. A przecież po to płaci się ciężkie pieniądze członkom RPP, żeby na podstawie swej wiedzy fachowej potrafili przewidywać trendy gospodarcze i podejmować prawidłowe decyzje wyprzedzające. Polska RPP jak widać, tego nie umie – choć powinna.

Warto przypomnieć, że już we wrześniu ubiegłego roku inflacja w Polsce rosła najszybciej w całej Unii Europejskiej. Nie dało to jednak niczego do myślenia członkom naszej RPP. Oni wtedy wyobrażali sobie, że inflacja w Polsce sama z siebie, zapewne za zrządzeniem niebios,  zacznie spadać. Prezes NBP i przewodniczący RPP Adam Glapiński straszył zaś, że Polsce grozi nie inflacja lecz deflacja, czyli spadek cen! Tacy właśnie „specjaliści” rządzą polską polityką pieniężną i naszymi portfelami – które są coraz chudsze wobec spadku wartości złotego.

Zgodnie z PiS-owską tradycją, RPP, NBP i rząd widzą wyłącznie cudze błędy. Wedle tej narracji wysoka inflacja w Polsce jest winą zagranicznych firm, polityki klimatycznej Unii Europejskiej, światowego wzrostu cen surowców – czyli wszystkich, z wyjątkiem PiS-owskiej władzy. Prawda jest inna.

Inflacja w Polsce rośnie za sprawą rządu Prawa i Sprawiedliwości, wprowadzającego nowe podatki i opłaty obciążające kieszenie Polaków, oraz  wydającego miliardy na bezsensowne poczynania, motywowane względami politycznymi, które mają zachęcić Polaków do głosowania na PiS w kolejnych wyborach. PiS-owscy prominenci mogą się jednak grubo przeliczyć w swoich wyborczych kalkulacjach, bo Polacy coraz wyraźniej widzą, jak mocno są bici po kieszeni przez obecną władzę.

Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Poprzedni

Państwo PiS nie dba o ubogich

Następny

Flaczki tygodnia