Nigdy nie wiadomo, czy dla sądu wystarczający będzie sam tekst nieuczciwego zapisu w umowie kredytowej, czy też skarżący powinien wykazać, jaką stratę finansową poniósł w wyniku zastosowania tego zapisu przez bank?
Polskie sądy nie przyjęły żadnej, jednolitej interpretacji dotyczącej tego, jak należy oceniać nieuczciwe zapisy w umowach kredytów walutowych, narzucane przez banki. W rezultacie orzecznictwo w tych sprawach jest od sasa do lasa.
Sądy bardzo różnie oceniają bowiem, co stanowi o nieuczciwości (a więc i nieważności) postanowień umownych – czy sam nielegalny zapis, czy dopiero szkoda poniesiona przez klienta.
Sąd to nie loteria
Osoby poszkodowane przez banki pragną ustalenia jednolitej linii orzeczniczej. To zrozumiałe, bo sąd to nie loteria, lecz miejsce wymierzania sprawiedliwości.
Dlatego właśnie do Sądu Najwyższego trafił wniosek Rzecznika Finansowego o podjęcie uchwały, w związku z rozbieżnościami w orzecznictwie w sporach dotyczących m.in. tzw. kredytów „frankowych”.
Obserwując takie sprawy RF dostrzegł, że sądy powszechne bardzo różnie oceniają, od kiedy zaczyna się nieuczciwość umowy o kredyt.
– Z naszej analizy orzecznictwa dotyczącego głównie sporów związanych z umowami tzw. kredytów „frankowych” wynika, że część sądów uznaje, że wystarczającym dla oceny, czy umowa zawiera nieuczciwe postanowienie, jest treść oraz okoliczności jej zawarcia. Natomiast część przyjmuje, że decydujące znaczenie ma to, czy sporne postanowienie w praktyce wykonywane było w sposób nieuczciwy, a więc na niekorzyść konsumenta. Stąd wniosek do Sądu Najwyższego o rozstrzygnięcie tych wątpliwości – mówi Aleksandra Wiktorow, Rzecznik Finansowy.
Przyjęcie tej drugiej interpretacji powoduje oczywiście, że klientom banków trudniej jest dochodzić swoich praw, że względu na większe obowiązki dowodowe.
Kredytobiorcy ma być trudno
Jakie to może mieć znacznie praktyczne, widać na przykładzie zapisu w umowie kredytowej, dotyczącego ustalania wysokości oprocentowania kredytu.
W uproszczeniu, chodzi o ustalenie, czy klient procesujący się z bankiem, ma w swojej sprawie wykazać przed sądem tylko sam fakt wpisania do umowy klauzuli, pozwalającej bankowi ustalać dowolnie i jednostronnie oprocentowanie, w oparciu o nieprecyzyjne, niejednoznaczne i niemożliwe do zweryfikowania przez klienta? Czy jednak może powinien udowodnić, że wykorzystując taką dowolność, bank rzeczywiście zawyżał oprocentowanie w sposób dla niego krzywdzący?
Przyjęcie tej drugiej interpretacji oznacza, że wtedy konieczne byłoby wyliczenie, o ile wyższe były odsetki płacone przez klienta, niż gdyby zostały ustalone przy zastosowaniu jasnych, ogólnych kryteriów.
Taki wymóg stawiałby w trudnej sytuacji osobę skarżącą bank, gdyż zebranie odpowiednich dowodów byłoby bardzo skomplikowane i wymagało wsparcia specjalisty biegłego w finansach (który nie robiłby takich wyliczeń za darmo).
Natomiast wykazanie nieuczciwości zapisu umowy kredytowej, dokonane tylko w oparciu o jej tekst, byłoby znacznie prostsze – i możliwe dla osoby poszkodowanej, bez konieczności zasięgania przez nią opinii biegłych.
Abuzywność niezasadnie uzależniona
Zdaniem Rzecznika Finansowego, istnieje wiele argumentów za tym, żeby Sąd Najwyższy przychylił się do tej pierwszej interpretacji, uznającej, że wystarczy sama obecność zapisów niedozwolonych w umowie kredytu – i o uchwałę przyjmującą właśnie taką wykładnię upomina się wniosek złożony do SN.
– Uzależnianie uznania nieuczciwości danego postanowienia umownego od sposobu jego wykonywania przez przedsiębiorcę wydaje się niezasadne. Prowadziłoby to bowiem do sytuacji w których, w jednym okresie kwestionowane postanowienie można by uznać za abuzywne, zaś w innym już nie. Innymi słowy możliwe byłyby różne rozstrzygnięcia w przedmiocie tej samej klauzuli umownej w zależności od chwili wyrokowania – argumentuje radca prawny Bartosz Wyżykowski, zastępca dyrektora w Biurze Rzecznika Finansowego. Dlatego przyjęcie takiego podejścia prowadziłoby nie tylko do utrudnienia dochodzenia roszczeń przez konsumentów, ale też niepewności ich sytuacji prawnej.
Przekładając słowa pana radcy na ludzki język, oznacza to, że jego zdaniem sąd mógłby identyczny zapis raz uznać za nielegalny, a innym razem za legalny (gdyby klient banku nie był w stanie udowodnić, że poniósł stratę).
Rzecz w tym, że właśnie tak się dzieje – jedne sądy dziś uznają zapis o dowolnym sposobie ustalania odsetków za zgodny z prawem, a inne za niezgodny.
Kwestia uczciwego podejścia
Bartosz Wyżykowski przypomina, że w niedawnym orzeczeniu z 2016 r., Sąd Najwyższy stwierdził, że ocena warunków zawarcia umowy dokonywana jest według stanu z daty podjęcia tej czynności.
„W takim ujęciu należałoby przyjąć, że nieuczciwymi są takie postanowienia, które istotnie godzą w równowagę kontraktową stron i powodują nieusprawiedliwioną dysproporcje praw i obowiązków wynikających z umowy na niekorzyść konsumenta” – twierdzi pan radca, uznając, że nie jest do tego konieczne wykazanie faktycznej straty.
Taki też pogląd prezentuje Rzecznik Finansowy we wniosku do Sądu Najwyższego. Zdaniem rzecznika, jego stanowisko ma oparcie zarówno w polskim prawodawstwie, jak i przepisach unijnych (np. w Dyrektywie Rady 93/13/EWG z dnia 5 kwietnia 1993 r. w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich).
Zgodnie z tą dyrektywą, nieuczciwy charakter warunków umowy określany jest w sposób odnoszący się, w momencie zawarcia umowy, do wszelkich okoliczności związanych z jej zawarciem oraz do innych warunków tej umowy (lub innej umowy, od której ta jest zależna).
Rzecz w tym, że orzeczenia Sądu Najwyższego są wiążące tylko dla jednej, konkretnej sprawy. Tymczasem są ich tysiące, bo jeden kredytobiorca, to jedna sprawa (chyba, że wniesiono pozew zbiorowy). Ale nie tylko to może być przeszkodą w przyjęciu wykładni korzystnej dla poszkodowanych frankowiczów.
Z drugiej bowiem strony – trudno domagać się od banku zadośćuczynienia finansowego, zarzucając mu nieuczciwość w umowie, jeśli w wyniku tej nieuczciwości nie poniosło się jednak żadnych wymiernych strat. Takie żądania mogą spotykać się – i spotykają – z odrzuceniem przez sądy.
Oczywiście, gdyby banki w Polsce uczciwie podchodziły do swoich klientów, to same policzyłyby, jakie byłoby oprocentowanie kredytów walutowych, gdyby wyliczano je na zasadach ogólnych, bez nieuczciwych klauzul pozwalających bankom dowolnie ustalać odsetki.
Ale nie podchodzą uczciwie – więc to klienci są skazani na wykonywanie tych żmudnych obliczeń, nie posiadając do tego takich narzędzi jak bankowcy.
Uchwała w randze zasady
Sąd Najwyższy został wyposażony w kompetencję do podejmowania uchwał rozstrzygających kwestie prawne i wyjaśniających przepisy budzące wątpliwości. Jednakże uchwały interpretacyjne Sądu Najwyższego nie są powszechnie obowiązujące – i formalnie wiążą tylko w konkretnej sprawie, w związku z którą zostały podjęte.
Nieco wyższą rangę mają zasady prawne ustalane przez Sąd Najwyższy. Moc zasad prawnych uzyskują uchwały pełnego składu Sądu Najwyższego, składu połączonych izb SN (na przykład izby cywilnej i karnej) albo choćby składu całej jednej izby.
Takie zasady nie wiążą wprawdzie wszystkich sądów w Polsce – lecz są obowiązujące dla Sądu Najwyższego.
Oznacza to, że jeśli do SN trafi w końcu sprawa o wyliczanie odsetek na podstawie nieuczciwych zapisów w umowie, to Sąd Najwyższy będzie musiał ostatecznie rozstrzygnąć taką sprawę, zgodnie z zasadą jaką sam przyjął.
Rzecznik Finansowy słusznie więc postępuje, składając wniosek do Sądu Najwyższego o podjęcie uchwały w sprawie sposobu ustalania odsetek od kredytów walutowych.
Gdyby taka uchwała została przyjęta przez SN i otrzymała rangę zasady prawnej, to wszystkie sprawy wytaczane bankom o nieuczciwe wyliczanie odsetek, byłyby prędzej czy później rozstrzygane przez SN według interpretacji korzystniejszej dla kredytobiorców.
Ponadto, taka zasada prawna miałaby bardzo ważne znaczenie dla orzecznictwa sądów niższych instancji. Choć nie byłaby dla nich formalnie obowiązująca, to trudno sobie wyobrazić, aby sąd rejonowy czy okręgowy ją zignorował.
Trzeba też jednak mieć świadomość, że jest bardzo mało prawdopodobne, aby Sąd Najwyższy przyjął zasadę prawną ustalającą, kiedy zapis w umowie kredytowej staje się nieuczciwy, tak jak oczekuje tego Rzecznik Finansowy.
Wydaje się bowiem, że nie jest to sprawa aż tak dużej rangi – choć z pewnością ma znaczenie dla dziesiątków tysięcy „frankowiczów” poszkodowanych przez banki.