11.04.2017 , Warszawa , Byly Minister Spraw Zagranicznych Radoslaw Sikowski w sadzie okregowym N/z Radoslaw Sikorski fot.Witold Rozbicki
System nieodpłatnej pomocy prawnej dla najuboższych jest w naszym kraju kosztowną fikcją.
Od 2016 r. działa w Polsce system nieodpłatnych porad prawnych. Działa – to za dużo powiedziane. On działa co najwyżej teoretycznie, a w rzeczywistości co najwyżej ledwo wegetuje.
Szczerze mówiąc, system darmowej pomocy prawnej jest zwykłą lipą, bo kryteria skorzystania z niego zostały ustawione bardzo restrykcyjnie – i spośród Polaków w wieku od 26 do 65 lat (a właśnie tacy ludzie załatwiają najwięcej różnych spraw prawnych) obejmują niemal wyłącznie nędzarzy.
Nędzarze nie mają jednak zbyt wielu interesów prawnych, w których byłaby im potrzebna porada prawnika, a poza tym, z reguły nie są oni w stanie zrozumieć prawniczego języka, jakim posługują się adwokaci i radcowie.
Przedstawiciele obu tych profesji, wbrew etyce swego zawodu, migają się zresztą od dyżurowania w poradniach prawnych, bo kasa jest z tego niewielka, a ponadto wypłacana przez państwo z opóźnieniem.
Jeśli zaś się nawet nie migają, to pracują tam od niechcenia, z daleko mniejszym zaangażowaniem niż w przypadku klientów, płacących im żywą gotówką – i udzielają porad wysoce zdawkowych.
Pomoc – ale dla pozarządowych
W rezultacie, z nieodpłatnej pomocy prawnej mało kto w Polsce korzysta – a już na pewno nie ci, którym byłaby ona najbardziej potrzebna.
Na pewno najbardziej skorzystały na niej rozmaite organizacje pozarządowe działające w naszym kraju. Otrzymały one od państwa polskiego grube miliony na stworzenie systemu darmowej pomocy prawnej. Stworzyły coś, co w praktyce nie funkcjonuje – ale nikt się tym oczywiście nie przejmuje.
Na papierze wygląda to tak, że z początkiem 2016 r. wszystkie powiaty uruchomiły na terenie całej Polski 1524 punkty nieodpłatnej pomocy prawnej (po dwa na powiat), w których osoby uprawnione mogą uzyskać pomoc profesjonalnego prawnika. To wymóg unijny. Standardy europejskie przewidują bowiem możliwość uzyskania nieodpłatnej pomocy prawnej osoby w trudnej sytuacji życiowej lub materialnej.
W Polsce funkcjonują oczywiście od ponad stu lat rozwiązania zapewniające pomoc prawnika dla takich osób w trakcie postępowań sądowych (obrońcy z urzędu). Dostęp do pomocy prawnej jest jednak szczególnie potrzebny zanim sprawa trafi do sądu, na etapie przygotowawczym, po to, by nie przegrać jej z kretesem lub pomyślnie rozwiązać problem.
Jak podała Najwyższa Izba Kontroli. od 2016 r. rozszerzono grupę uprawnionych do skorzystania z darmowej pomocy prawnej – z około 3.1 mln do prawie 21 mln osób. Jest to oczywista nieprawda, bo ta ostatnia liczba oznaczałaby, że praktycznie każdy dorosły Polak ma prawo do nieodpłatnych porad prawniczych.
Wprawdzie teoretycznie powiększono krąg beneficjentów o posiadaczy Karty Dużej Rodziny i osoby znajdujące się w sytuacji nadzwyczajnej, ale nie ma to praktycznie żadnego znaczenia, tym bardziej, że pojęcie nadzwyczajności sytuacji jest rozmaicie interpretowane – na ogół tak, by czyjejś sytuacji nie uznawać za nadzwyczajną i uprawniającą do skorzystania z darmowej pomocy.
Drogie darmowe porady
W 2017 r., analizując dane liczbowe napływające z darmowych poradni prawnych, Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro stwierdził, że z możliwości uzyskania darmowej pomocy skorzystało ok. 2 – 3 proc. uprawnionych. Na tej podstawie ocenił, że cały system jest nieefektywny – i oczywiście miał rację.
Średnio od nieco ponad 100 zł do około 3 tysięcy 300 zł kosztowała Skarb Państwa jedna nieodpłatna porada prawna.
W latach 2016 i 2017 (do listopada włącznie) na utworzenie, utrzymanie punktów porad prawnych oraz na honoraria dla prawników, wszystkie powiaty otrzymały z budżetu państwa łącznie 180 mln 343 tys. zł.
Pieniądze te prawie w całości zostały przeznaczone na dotacje dla organizacji pozarządowych udzielających porad, oraz na wynagrodzenia prawników. Około 3 procent tej kwoty wydano na pokrycie kosztów obsługi biur.
Prawnicy byli wynagradzani za każdą godzinę gotowości a nie za konkretną liczbę udzielonych porad, których prawie wcale nie udzielali. Słowem – żyć nie umierać.
Według danych Ministerstwa Sprawiedliwości w 2016 r. średni koszt jednej udzielonej porady wyniósł ponad 202 zł (im więcej porad, tym mniejszy koszt jednostkowy).
Jednostkowe koszty porad były wyższe o prawie 50 zł w punktach prowadzonych przez organizacje pozarządowe, które słono liczyły sobie od państwa, za swe wątpliwej jakości usługi. Taniej o dziwo, było w poradniach prowadzonych przez adwokatów i radców prawnych. Dobrze to pokazuje, jak wielka jest pazerność organizacji pozarządowych w Polsce.
Wiadomo, że nic nie wiadomo
Nikt w naszym kraju nie podjął próby oszacowania zapotrzebowania na nieodpłatną pomoc, zwłaszcza w oparciu o dane o osobach, którym odmówiono pomocy. Nikt też nie zastanawiał się nad jej skutecznością – czyli nad tym, czy udzielona pomoc okazała się pożyteczna. Nie zostały także w pełni zidentyfikowane bariery w dostępie do tej formy pomocy, uniemożliwiające obywatelom skorzystanie z niej.
Istnieje wprawdzie w Polsce organem opiniodawczo – doradczy Ministra Sprawiedliwości, którym jest Rada Nieodpłatnej Pomocy Prawnej oraz Edukacji Prawnej. O tej Radzie nikt jednak nie słyszał, toteż nie została ona włączona w ocenę funkcjonowania systemu oraz w ewentualne przygotowania jego modyfikacji.
Niedawna kontrola NIK wykazała, że Polacy nie korzystają z finansowanych przez państwo porad prawnych. Przeciętnie w jednym dniu pracy takiego punktu, udzielona została jedna porada, która najczęściej trwała nie więcej niż godzinę (a zwykle pół).
Według NIK, wynika to z niedopasowania organizacji systemu do potrzeb społecznych, które nie zostały zbadane. Powoduje to, że pomoc ta nie jest dostępna dla osób, które faktycznie jej potrzebują.
Niska frekwencja w punktach nieodpłatnej pomocy prawnej jest też spowodowana brakiem informacji o możliwości skorzystania z takiej pomocy. W Polsce brakuje bowiem edukacji prawnej. W wielu przypadkach osoby potrzebujące pomocy, nie mają świadomości, że mogłyby za darmo skonsultować się z prawnikiem.
W rezultacie, zainteresowanie możliwością uzyskania nieodpłatnej pomocy było dotychczas niewielkie.
Radzili, żeby się poradzić
Według danych Ministerstwa Sprawiedliwości w 2016 r. we wszystkich punktach takiej pomocy, udzielono 443 tys. 804 porady. Danych za rok ubiegły NIK nie podała.
Porady te nie miały większego znaczenia i najczęściej polegały na poinformowaniu o obowiązującym stanie prawnym (językiem trudno zrozumiałym dla laika). Najrzadziej udzielana była pomoc najbardziej potrzebna – czyli sporządzanie projektów pism i wniosków do sądu.
Co gorsza, darmowa pomoc nie obejmuje pism procesowych w postępowaniach przygotowawczym lub sądowym oraz pism w postępowaniu sądowo-administracyjnym – czyli w sprawach bardzo częstych i sprawiających ludziom duże kłopoty.
W większości przypadków czas poświęcony na udzielenie porady nie przekraczał 30 minut. W takim czasie osoby potrzebujące mogły uzyskać jedynie informację prawną. Potwierdzili to naukowcy, według których uzyskanie rzetelnej pomocy prawnej musi trwać co najmniej godzinę. Ale nie u nas, gdzie taka pomoc nierzadko sprowadza się do rady, żeby poradzić się prawnika.
Wszystko wskazuje na to, że fikcja darmowej pomocy prawnej będzie nadal utrzymywana, bo nikomu z decydentów nie zależy na jej funkcjonowaniu. W ocenie NIK system nieodpłatnej pomocy prawnej w bardzo ograniczonym zakresie, jeżeli w ogóle, przyczynił się do eliminowania nierówności w dostępie do wymiaru sprawiedliwości w Polsce.
Jak zawsze, bogaci na ogół dobrze radzą sobie z prawem, a biedni padają przy pierwszym paragrafie.