Nadchodzące tygodnie będą testem uczciwości i solidności dla towarzystw ubezpieczeniowych w Polsce.
Żywioły szalejące w ostatnim czasie nad Polską zniszczyły wiele budynków. Padły liczne deklaracje pomocy, także ze strony towarzystw ubezpieczeniowych. Gdy przychodzi jednak czas wyliczania wysokości szkód, zaczyna się chłodna kalkulacja, a pospolitość skrzeczy…
I nie wystarcza przestrzeganie słynnego zalecenia Włodzimierza Cimoszewicza sprzed dwudziestu lat: „Trzeba było się ubezpieczyć” – bo na wysokość sugerowanych odszkodowań będą przecież narzekać właśnie ci, co byli ubezpieczeni.
Wszystko trzeba udokumentować
– Nasze doświadczenia z lat poprzednich pokazują, że po pierwszych komunikatach ubezpieczycieli o tym jak to mobilizują siły, żeby obsłużyć napływające zgłoszenia, przychodzi etap wyliczania odszkodowań, w którym za każdym razem pojawiają się podobne problemy. Mam nadzieję, że tym razem będzie ich mniej, skoro ubezpieczyciele w ostatnim czasie tak dużo mówią o dbałości o swoją reputację – mówi Krystyna Krawczyk, dyrektor w biurze Rzecznika Finansowego.
Rzecznik Finansowy przypomina podstawowe problemy z jakimi spotykają się klienci towarzystw ubezpieczeniowych przy likwidacji tego typu szkód. A jest ich niemało.
Przede wszystkim, należy mieć na względzie, że większość ubezpieczycieli sama z siebie bynajmniej nie zasugeruje wszystkich możliwych roszczeń z którymi można się do nich zgłosić – a wręcz przeciwnie, będzie chciała je ograniczyć, zwłaszcza te, które ich zdaniem są mniej oczywiste. Do takich należą zaś na przykład koszty prac i materiałów, użytych do zabezpieczenia mienia przed dalszym zniszczeniem.
– Jeśli kupujemy np. folię czy inne materiały do zabezpieczenia zerwanego dachu lub płacimy komuś za taką usługę, weźmy więc rachunek lub fakturę. Będzie to podstawa do zwrotu takich kosztów przez ubezpieczyciela – przypomina oczywistą zasadę Krystyna Krawczyk.
Zwraca też uwagę, że z przystąpieniem do napraw nie trzeba czekać do pojawienia się rzeczoznawcy przysłanego przez ubezpieczyciela. Wystarczy zrobić dokumentację zdjęciową i spisać co zostało zniszczone, żeby mieć podstawy do składania roszczeń do ubezpieczyciela. Oczywiście należy wykonać to solidnie.
– Im więcej tych zdjęć zrobimy i im dokładniej będą one pokazywały zniszczenia, tym mniej potem podstaw do kwestionowania przez ubezpieczyciela rozmiarów szkody. Dobrze też zniszczone zdemontowane elementy zgromadzić w jednym miejscu, żeby umożliwić ich oględziny przedstawicielowi towarzystwa ubezpieczeniowego – radzi dyr. Krawczyk.
Nieuczciwa podwójna amortyzacja
Wiele z uszkodzonych domów czy budynków należy do rolników i jest w związku z tym objętych obowiązkowym ubezpieczeniem. Niestety, ze względu na konstrukcję takich umów, wyliczane odszkodowania nie wystarczają zwykle na postawienie nowych budynków.
Do tego dochodzą krytykowane przez Rzecznika Finansowego praktyki towarzystw. Już przy zawieraniu umowy stosowana jest bowiem w większości wypadków amortyzacja. To oznacza, że przy określaniu sumy ubezpieczenia na jaką ubezpieczony jest budynek uwzględnia się jego zużycie techniczne.
Problem w tym, że po szkodzie niektóre towarzystwa ubezpieczeniowe nieuczciwie pomniejszają odszkodowanie o wskaźnik amortyzacji raz jeszcze. Prowadzi to do znacznego zaniżenia świadczenia.
Dlatego, zdaniem Rzecznika Finansowego, uzasadnione jest oczywiście przewidziane przepisami uwzględnianie amortyzacji od dnia powstania budynku do dnia zawarcia umowy. Jednakże po zdarzeniu, zakład ubezpieczeń może doliczyć zużycie budynku już tylko za okres od zawarcia umowy do dnia powstania szkody – a nie kolejny raz od dnia powstania budynku do dnia szkody.. Miejmy nadzieję, że przy wyliczaniu szkód spowodowanych ostatnimi nawałnicami, firmy ubezpieczeniowe ostatecznie zrezygnują z tych nagannych praktyk.
Zdumiewające, że dotychczas żaden urząd ani instytucja w Polsce (łącznie z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz także i Rzecznikiem Finansowym, który dopiero teraz zwraca na to uwagę) nie zajęły się kwestią nieuczciwej „podwójnej amortyzacji”.
Szkodliwe proporcje
Przy odszkodowaniach z tytułu ubezpieczeń budynków, poszkodowani stykają się również z problemem związanym z zastosowaniem tzw. zasady proporcji. Jest ona stosowana przez towarzystwa ubezpieczeniowe w przypadku gdy suma ubezpieczenia ustalona przy zawieraniu umowy nie jest równa wartości mienia w tym momencie.
Na przykład, jeśli dom jest wart 200 tys. zł, a zostanie ubezpieczony na 100 tys. zł, to ubezpieczyciel uznaje, że suma ubezpieczenia została zaniżona o 50 proc. O taki wskaźnik obniża potem odszkodowanie przy szkodzie częściowej, a czasem nawet i całkowitej.
Oznacza to, że jeśli koszt naprawy wyrządzonej szkody (np zerwanego dachu) wyniósłby 30 tys. zł, to ubezpieczyciel zgodzi się pokryć tylko połowę tej kwoty, czyli 15 tys zł – choć zawarta umowa pozwala na pokrycie całości kosztów.
Jeżeli dom zostanie zupełnie zniszczony, to niektórzy ubezpieczyciele również wypłacają tylko połowę sumy ubezpieczenia, czyli 50 tys zł – mimo, że w umowie jest zapisane 100 tys zł.
– Zgodnie z orzecznictwem sądów, ubezpieczyciele powinni pokrywać rzeczywistą wartość szkody, a jedyną granicą jest ustalona z klientem suma ubezpieczenia. Jeśli – trzymając się naszego przykładu – naprawa zniszczonego dachu to koszt 30 tys. zł, to właśnie tyle powinien otrzymać klient. Bez względu na to czy suma ubezpieczenia odpowiada wartości mienia czy też została zaniżona. Jeśli dom został ubezpieczony na 100 tys. zł i został zupełnie zniszczony, to odszkodowanie powinno wynieść 100 tys. zł – wskazuje Aleksander Daszewski, radca prawny w biurze Rzecznika Finansowego.
Poszkodowani zwykle wygrywają takie sprawy. Problem jednak w tym, że w każdym przypadku trzeba indywidualnie korzystać z żmudnej i długotrwałej drogi sądowej. Towarzystwa ubezpieczeniowe liczą więc na to, że niektórzy poszkodowani, mając na głowie odbudowę domu, machną ręką i zrezygnują z walki o wyższe odszkodowanie.
Zasiłek to nie polisa
W ostatnich latach problemem było także obniżanie odszkodowań za zniszczone mienie, o kwoty otrzymane przez poszkodowanego w ramach pomocy z innych źródeł.
Jak mówi Aleksander Daszewski, może tu chodzić o zasiłki z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, czyli takie jak z tytułu absencji chorobowej, zasiłki opiekuńcze, macierzyńskie, wyrównawcze, pogrzebowe, a także i o zasiłki z budżetu państwa (dla powodzian), czy też po prostu o kwoty otrzymane w wyniku spontanicznych zbiórek społecznych.
Wydawać by się mogło, że nieprawdopodobne jest obniżanie odszkodowań o kwoty zasiłków uzyskiwanych z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Jak wynika jednak z analiz biura Rzecznika Finansowego, zdarzały się takie przypadki.
– Mam nadzieję, że po uchwale Sądu Najwyższego z ubiegłego roku, który uznał takie działania za nieuprawnione, obecnie tego typu praktyki nie będą miały miejsca. Jeśli kogoś spotka taka sytuacja, jesteśmy gotowi zająć się taką sprawą w trybie interwencyjnym, a gdy to nie pomoże wspierać tzw. istotnym poglądem w razie sporu sądowego – mówi Aleksander Daszewski.
Przypomina on, że nie istnieje żaden przepis prawa cywilnego, pozwalający na kompensację świadczeń wypłacanych na podstawie różnych tytułów prawnych.
Ubezpieczyciel umawia się z klientem, że za określoną składkę udzieli mu ochrony do poziomu wyznaczonego sumą ubezpieczenia. W związku z tym bez znaczenia jest skąd i z jakiego tytułu poszkodowany otrzymał inne środki – dodaje A. Daszewski.
Już wkrótce rozpocznie się masowe wypłacanie odszkodowań za straty spowodowane ostatnimi nawałnicami. Zobaczymy więc, jak firmy ubezpieczeniowe będą wypełniać swoje zobowiązania umowne.