Wskaźniki mówiące o efektywności gospodarczej, zamożności i rozwoju cywilizacyjnym pokazują, że nasz kraj daleko odstaje, nawet nie od czołówki, ale od unijnej średniej.
Polska może nie jest chorym człowiekiem Unii Europejskiej ale na pewno należy do jej słabszych ogniw. Świadczy o tym szereg ważnych wskaźników, podanych przez nasz Główny Urząd Statystyczny oraz Eurostat (unijny urząd statystyczny).
Warto zacząć od demografii. Otóż, pod rządami Prawa i Sprawiedliwości nasz kraj nader słabo zasila Unię Europejską w nowych obywateli. Pod względem dzietności, w 2017 r. zajmowaliśmy dopiero 21 miejsce wśród 28 państw Unii. Na jedną kobietę w wieku rozrodczym (czyli w wieku od 15 do 49 lat) w Polsce przypadało średnio niespełna 1,5 dziecka. To poniżej średniej unijnej, wynoszącej około 1,6 – oraz bardzo daleko za pierwszą w tym zestawieniu Francją, gdzie współczynnik dzietności przekracza 1,9.
Skracanie polskiego życia
W Polsce rodzi się mniej dzieci, niż średnio w UE, ale także i żyjemy znacznie krócej. W 2017 r. kobiety w naszym kraju dożywały statystycznie 81,8 lat, zaś mężczyźni tylko 73,9 lat. Przeciętny wiek mieszkańca całej Unii wynosi zaś 83,5 dla kobiet i 78,3 dla mężczyzn.
Załamanie w opiece zdrowotnej, jakie wystąpiło w Polsce w ostatnich dwóch latach w wyniku działań rządu PiS, doprowadziło do tego, że została odwrócona długoletnia tendencja – i średni wiek życia Polaków, zamiast rosnąć, zaczął się skracać. Zapewne więc w tym roku ta niekorzystna różnica między długością życia w Polsce i w całej Unii stanie się jeszcze większa.
Sytuację demograficzną naszego kraju pogarsza bardzo niski przyrost naturalny, który w 2017 r. wynosił równo zero. Nieskuteczny okazuje się program rodzina 500 plus, który miał doprowadzić do wzrostu liczby narodzin. Możemy tylko zazdrościć Irlandii, państwu o najwyższym przyroście naturalnym w UE, który na Zielonej Wyspie wynosi aż 6,6 proc.
Pod względem przyrostu wypadamy słabo, ale jeśli chodzi o zgony, to niestety jesteśmy w unijnej czołówce. W tej smutnej „dziedzinie” Polska przekracza średnią dla całej UE. To także jest wynik drastycznego pogorszenia poziomu opieki medycznej w naszym kraju.
W 2017 r. współczynnik liczby zgonów w Polsce wynosił 10,6 na 1000 mieszkańców. Średnia unijna to 10,3. Najmniejszą liczbę zgonów także ma Irlandia. Tam jest ich zaledwie 6,3 na 1000 mieszkańców. Ta różnica: 6,3 wobec 10,6, pokazuje, jak dramatycznie pogorszył się stan zdrowia mieszkańców Polski w czasie rządów PiS.
Niemowlęta nam umierają
Niestety, w ubiegłym i bieżącym roku nie pojawiły się żadne pozytywne sygnały mogące wskazywać, że śmiertelność w naszym kraju zacznie się zmniejszać. Przeciwnie, tegoroczne kłopoty z brakiem leków w Polsce, brak refundowania wielu specyfików mogących uratować życie oraz coraz gorszy dostęp do pomocy lekarskiej, to sygnały dalszego, nieuchronnego przyrostu liczby zgonów.
Wysoki jest także w naszym kraju współczynnik zgonów niemowląt. To jeden z najważniejszych wskaźników, mówiących o tym, jaki jest rzeczywisty stan opieki medycznej w danym kraju. Kiedyś, jeszcze „za komuny” Polska słusznie szczyciła się tym, że śmiertelność niemowląt jest u nas na poziomie europejskiego minimum. Przykro to pisać, ale ostatnie lata wyraźnie pokazują, że to już przeszłość.
Współczynnik zgonów niemowląt (czyli stosunek liczby zgonów do liczby urodzeń żywych) osiągnął w naszym kraju 4,0, podczas gdy w całej Unii Europejskiej wynosi 3,6. Dystans do unijnej czołówki jest w Polsce porażający. Najmniejszy współczynnik zgonów niemowląt ma Cypr – tylko 1,3.
Nie ma chęci do roboty?
W Polsce żyje się krócej i gorzej niż w większości państw UE, ale także gorzej i słabiej się pracuje (co przyczynia się właśnie do krótszego i gorszego życia). Mamy bowiem niższy od unijnego wskaźnik aktywności zawodowej. W Polsce wynosi on 75 proc., podczas gdy średnia dla całej Unii to 78,4 proc. Najwyższy poziom aktywności zawodowej, taki o którym w Polsce można tylko pomarzyć, panuje w Szwecji: aż 87,6.
Trudno jednak zwiększać swą aktywność zawodową, jeśli nie podnosi się swoich kwalifikacji, co konieczne w zmieniającym się świecie. Niestety, rząd PiS nie stworzył żadnych mechanizmów skłaniających Polaków do tego, by się intensywniej uczyli. W rezultacie, w ubiegłym roku zaledwie 6 proc. dorosłych rodaków szkoliło się i kształciło. Tu także Polacy są poniżej średniej unijnej wynoszącej 11 proc. Liderami również są Szwedzi, gdzie aż 29 proc. społeczeństwa kształci się i uczestniczy w rozmaitych szkoleniach.
Piętą achillesową naszego kraju jest też niska wydajność pracy. Polityka gospodarcza rządu PiS doprowadziła bowiem do zahamowania procesów inwestycyjnych w Polsce, a to utrudnia podnoszenie wydajności. W zwiazku z tym, syntetyczny wskaźnik wydajności pracy wynosi u nas zaledwie ok. 75, podczas gdy w przodującej pod tym względem Irlandii przekracza 185, a w drugim pod tym względem Luksemburgu osiąga 160.
Marnujemy dobrą koniunkturę
Polska gospodarka jest mało wydajna i pod wieloma względami zacofana między innymi dlatego, że rząd PiS hamuje wzrost nakładów na badania i rozwój. Nakłady te w 2017 r. wynosiły zaledwie 1 proc. naszego produktu krajowego brutto.
Średnia dla całej Unii to nakłady na badania i rozwój wynoszące około 2 proc. PKB, ale najbardziej rozwinięte państwa unijne wydają znacznie więcej na ten cel. Zajmująca pierwsze miejsce Szwecja przeznacza aż 3,4 proc. swego PKB na badania i rozwój. Słaba wydajność pracy oraz niskie nakłady na cele badawczo-rozwojowe to jedne z istotnych przyczyn tego, że pomimo bardzo dobrej (kończącej się właśnie) międzynarodowej koniunktury gospodarczej, nasz kraj nie był w stanie zlikwidować deficytu i wypracować nadwyżki. Należymy niestety do 15 państw unijnych, które wciąż borykają się z deficytem.
Wszystkie te nasze zapóźnienia gospodarcze sprawiają, że Polacy są po prostu biedni w porównaniu z obywatelami większości państw unijnych. PKB na głowę jednego mieszkańca, liczony według jego siły nabywczej, wynosi u nas zaledwie 75 proc. średniej unijnej – podczas gdy w zajmującym pierwsze miejsce Luksemburgu, aż 250 proc.
Mieszkańcy Luksemburga prowadzą też pod względem bezwzględnej wysokości produktu krajowego brutto na osobę. U nich jest to aż 96,7 tys. euro, podczas gdy w Polsce zaledwie 12,9 tys. euro. Nie trzeba właściwie dodawać, że pod tym względem lądujemy znacznie poniżej unijnej średniej, wynoszącej 30,9 tys. euro. Te liczby dobrze pokazują, jak słaby jest w istocie potencjał ekonomiczny Polski i Polaków.
Coraz więcej nędzy
Jako, że jesteśmy obywatelami jednego z słabiej rozwiniętych cywilizacyjnie i biedniejszych państw UE, wydajemy dużą część swych dochodów na żywność, napoje, alkohol i trucizny tytoniowe. Na te cele przeznaczamy aż 22,7 proc. naszych dochodów, podczas gdy średnio w Unii jest to tylko 16 proc.
W rezultacie, gdy wspomniane artykuły konsumpcyjne drożeją – co np. widać u nas po szybko rosnących w tym i ubiegłym roku cenach żywności – to obywatele biednieją. Dlatego właśnie pod rządami PiS zwiększył się odsetek Polaków dotkniętych skrajnym ubóstwem.
W ubiegłym roku grupa osób żyjących na granicy minimum egzystencji wzrosła o 1,1 punktu procentowego w porównaniu z 2017 r. i osiągnęła 5,4 procent ogółu mieszkańców. Oznacza to, że co osiemnasty z Polaków jest nędzarzem wegetującym na skraju głodu.
Jabłka ciągle rządzą
Do ważnych wskaźników rozwoju cywilizacyjnego należą między innymi dostępność internetu, warunki mieszkaniowe oraz skala korzystania z energii odnawialnej (co decyduje o czystości powietrza). W każdej z tych trzech klasyfikacji Polska wypada marnie.
Dostęp do internetu ma 84 proc. polskich gospodarstw domowych. To niby niemało, ale musimy zdawać sobie sprawę, że w Unii Europejskiej dostępność internetu jest oczywistym i powszechnym standardem. Może z niego korzystać 89 proc. gospodarstw domowych państw UE. Także i pod tym względem jesteśmy poniżej średniej unijnej.
Żyjemy w ciasnych i niewygodnych mieszkaniach. Tu sytuacja się nie poprawia, bo rząd PiS zlikwidował wszystkie dotychczasowe programy wsparcia dla budownictwa mieszkaniowego. W rezultacie wskaźnik przeludnienia w Polsce wynosi 40,5 proc., podczas gdy średnio w Unii jest to zaledwie 15,7 proc.
Tylko 11 proc. energii w naszym kraju pochodzi ze źródeł odnawialnych, podczas gdy w Szwecji jest to aż 55 proc. Rząd PiS konsekwentnie preferuje węgiel. Robi to wprawdzie w dziwny sposób, bo zamiast zwiększać krajowe wydobycie, zwiększa import węgla z Rosji. Niezależnie jednak od tego, skąd pochodzi węgiel, za sprawą jego spalania Polska jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych państw Europy, a rządowy program „Czyste Powietrze” to tylko propagandowa lipa. Wszystko to przyczynia się do dużej śmiertelności w naszym kraju.
Ten ponury niestety obraz Polski, wynikających z danych statystycznych zebranych w ostatnich trzech latach przez GUS i Eurostat, każe zapytać, czy jest coś, w czym jesteśmy naprawdę dobrzy na tle reszty Europy? Otóż, istnieje jedna taka dziedzina. Polska jest liderem europejskim w produkcji jabłek. Od lat zajmujemy pod tym względem pierwsze miejsce na naszym kontynencie – i na szczęście w ostatnich latach nie udało się tego zepsuć.