8 listopada 2024

loader

Trzeba płacić bez szemrania

Prognozy zużycia prądu to wyrafinowany sposób wyciągania dużych pieniędzy z kieszeni nieszczęsnych klientów

Podwyżki cen energii elektrycznej, wprowadzone przez rząd Prawa i Sprawiedliwości przy aprobacie firm dostarczających nam prąd, coraz dotkliwiej uderzają nas po kieszeni.
Co gorsza, obowiązujący w Polsce system płacenia za prąd polega, mówiąc w skrócie na tym, że ci co zużywają mniej prądu, płacą więcej.

Zużyli mniej, zapłacili więcej

Powszechne sytuacje, iż tegoroczne rachunki są o 15 i więcej procent wyższe od ubiegłorocznych, mimo że zużyło się faktycznie mniej prądu, tylko potęgują poczucie niesprawiedliwości.
Doświadczyli tego między innymi nasi Czytelnicy (dwuosobowe gospodarstwo domowe, małżeństwo), którym prąd dostarcza niemiecka firma RWE, przemianowana w ubiegłym roku na Innogy. W wyniku prognoz zużycia energii, opartych o różne tajemnicze wskaźniki, zapłacili za pierwsze półrocze tego roku o ponad 18 proc. wyższe rachunki niż za ten sam okres 2016 r., mimo że zużyli o ok. 10 proc. mniej prądu niż w pierwszym półroczu ubiegłego roku.
W konkretnych liczbach wygląda to tak, że w okresie od stycznia do lipca 2016, jak zapisano w fakturach od Innogy, zużyli oni 1062 kilowatogodziny energii, zaś rachunki płacone z tytułu faktur wystawionych w marcu, maju i lipcu 2016 r. wyniosły łącznie 611 zł 23 grosze.
Natomiast od stycznia do lipca bieżącego roku, nasi Czytelnicy zużyli tylko 969 kWh energii. Za faktury wystawione w marcu, maju i lipcu zapłacili zaś aż 724 zł 82 grosze. Czyli równo o 113 zł 59 groszy więcej.

Potwory energetyczne

Z wybitnie antykonsumenckiego systemu płacenia za energię, jaki obowiązuje w Polsce, wynika więc, że firma Innogy sporządziła proroctwo, wedle którego nasi Czytelnicy musieli w pierwszej połowie bieżącego roku zużyć ogromne ilości prądu w porównaniu z pierwszą połową ubiegłego.
Dlaczego mieli raptem tak się rozszaleć energetycznie? Nie wiadomo. Te zdumiewające prognozy są bowiem oparte o niejasne i tajemnicze przesłanki. Ekspertom z Innogy jakoś widocznie nie przyszło do głowy, że ludzie mogą także zmniejszać zużycie energii.
Ale nic to. Na każdej fakturze otrzymywanej od Innogy stoi napisane, że nadpłata czy niedopłata zostanie uwzględniona i wyrównana w kwocie do zapłaty za następny okres. Ten następny okres to druga połowa bieżącego roku.
Nasi Czytelnicy byli więc pewni, że kwoty do zapłaty, jakie będą musieli uiścić za drugą połowę 2017 r. okażą się znacząco niższe od tych, jakie płacili za drugą połowę roku ubiegłego.
Spodziewali się, że różnica na ich korzyść wyniesie co najmniej te nadpłacone 113 zł 59 gr – a najprawdopodobniej jeszcze więcej, skoro w pierwszej połowie bieżącego roku zużyli nawet nie tyle samo prądu co w pierwszej połowie 2016 r., ale wyraźnie mniej.

Nie dostali ani guzika

Tymczasem nic z tego. Płonne nadzieje! Faktury obejmujące drugą połowę bieżącego roku były niższe zaledwie o… 12 zł 31 groszy niż faktury za drugą połowę 2016 r. Tylko tyle wyniosło to rzekome wyrównanie!. Za drugą połowę ubiegłego roku nasi Czytelnicy zapłacili 735 zł 21 gr. Za drugą połowę bieżącego – 722 zł 90 gr.
Różnica pomiędzy fakturami za pierwsze półrocza lat 2016 i 2015 wynosiła, przypomnijmy 113 zł 59 gr. Z prostego odejmowania może więc wynikać, że firma Innogy, zamiast zwrócić naszym Czytelnikom całą tę nadpłatę a nawet więcej, zabrała sobie 101 zł 28 gr. Na jakiej podstawie? Nie wiadomo – i co gorsza, nie ma jak się dowiedzieć.
Oczywiście, na początku tego roku mieliśmy podwyżkę cen, wprowadzoną przez rząd PiS. Formalnie nie była to podwyżka cen samego prądu, lecz jego dystrybucji – czyli wzrost opłat nie za energię, ale za jej dostarczanie. Dla klientów to oczywiście bez różnicy, bo skutek i tak widzą na swoich rachunkach. Tyle, że według wszelkich komunikatów, podwyżka cen prądu otrzymywanego od Innogy miała być nie większa niż 5 proc. Tymczasem u naszych Czytelników rachunki wzrosły aż o 18 proc.

Niczego się nie dowiecie

Nasi Czytelnicy, zbulwersowani wysokością swych opłat zadzwonili na infolinię Innogy. Zachęciło ich do tego nie tylko zawyżenie rachunków, lecz i to, że firma Innogy namawia swych klientów: „Masz pytanie? Zadzwoń” oraz reklamuje się jako otwarta i „ukierunkowana na potrzeby Klientów”. Postanowili więc zapytać, skąd taki duży wzrost prognozowanego zużycia energii, powodujący, że zapłacili o ponad 18 proc. więcej?
Oczywiście niczego się nie dowiedzieli. Pan który z nimi rozmawiał oświadczył: „To tylko prognoza, ona może być różna, oblicza ją komputer na podstawie poprzednich zużyć. Jak mają państwo wątpliwości, proszę do nas napisać, podać o które faktury chodzi”.
Czytelnicy mają wątpliwości, ale nie wierzą, że odpowiedź otrzymana od Innogy cokolwiek by im wyjaśniła. Mogli się o tym przekonać już na początku bieżącego roku, gdy weszły w życie podwyżki cen za dostarczanie prądu.
Wszelkie informacje o podwyżce pochodziły z tzw. środowisk zewnętrznych, bo sama firma Innogy unikała jak ognia słowa „podwyżka” – i w żadnej swojej informacji nie wspomniała, iż wprowadzona została jakakolwiek podwyżka.
Równie niekonkretny okazał się rząd PiS, który po prostu ogłosił krótko: „Należy oczekiwać, że koszty związane z niezbędną modernizacją całej polskiej energetyki, jak również przewidywany wzrost poziomu PKB, spowodują wzrost nominalnych cen energii, zarówno hurtowych i detalicznych”.
Jak widać, nastąpił też wzrost cen realnych i to całkiem wysoki.

Zakazane słowo „podwyżka”

Natomiast firma Innogy, jako, że w jej misji i systemie wartości, nie mieści się widocznie informowanie o podwyżkach, zawiadomiła subtelnie: „Informujemy o nowych stawkach dla dystrybucji energii elektrycznej na rok 2017 związanych z realizacją Kompleksowych Umów Sprzedaży Energii Elektrycznej i Świadczenia Usług Dystrybucji”. To taki pseudokorporacyjny żargon, w którym słowo „podwyżka” jest zastąpione słowem „zmiana”. Z pewnością dla Innogy jest to dobra zmiana – ale dla polskich klientów tej firmy, wręcz przeciwnie.
Jednak każdy klient, który dostanie pismo zatytułowane „Zmiana Taryfy…”, wie że chodzi o podwyżkę tejże taryfy. Rzuca się więc na pismo, szukając z niecierpliwością, o ile ta taryfa wzrośnie i jakie konkretnie będą wyższe, czyli zmienione stawki. Ale niestety…. guzik się dowiaduje!.
Wspomniane pismo od Innogy nie zawierało nawet słowa ani żadnej liczby, które mówiłyby o tym, jaka jest faktycznie ta zmiana taryfy – i nie podawało wysokości żadnych nowych stawek. Oczywiście nie podało też wysokości starych stawek. Ważna reguła postępowania z klientem nakazuje bowiem, aby pod żadnym pozorem nie mógł on sobie porównywać różnych cyfr i obliczać, o ile drożej musi płacić za prąd.

Nic się nie da zrozumieć

Bardziej uparci i zdeterminowani klienci, pragnący jednak dowiedzieć się, jaki jest wzrost stawek za prąd, próbowali zajrzeć na stronę internetową Innogy. W istocie, był na niej jednolity tekst „Taryfy dla dystrybucji energii elektrycznej”.
Tyle, że tekst ów liczył 37 stron, składał się ze skomplikowanych sformułowań administracyjno-prawnych oraz niezrozumiałych wzorów matematycznych – i oczywiście niemożliwe było, żeby ktokolwiek cokolwiek z tego pojął.
W innym miejscu strony internetowej niemieckiego koncernu wprawdzie zamieszczono aktualne stawki opłat za dostarczanie prądu. Można było zatem przeczytać, ile wynoszą: stawka jakościowa, składnik zmienny stawki sieciowej, składnik stały stawki sieciowej, składnik stały dla instalacji jednofazowej, składnik stały dla instalacji trójfazowej, stawka opłaty przejściowej (zróżnicowana zależnie od wielkości rocznego zużycia energii), stawka opłaty abonamentowej (zróżnicowana zależnie od tego czy rozliczenie następuje co roku, co pół roku lub co miesiąc).
Nie wiadomo, dlaczego nasz rachunek za prąd musi składać się aż z tylu elementów – i to tylko w tej jego części, która obejmuje opłaty za samo dostarczanie prądu, a nie jego rzeczywistą cenę. Tak jednak jest już od lat, nikt nie próbuje tego wyjaśniać i trzeba to przyjąć jako prawdę objawioną.
Ważniejsze, że nie podano, ile te wszystkie stawki wynosiły wcześniej.
Dociekliwy klient nie miał więc szansy, by porównać sobie stawki i wyliczyć, o ile drożej musi płacić za prąd. Powtórzmy – zapewne właśnie o to chodzi, żeby nie dowiedział się o faktycznej skali podwyżek.
Firma Innogy, powściągliwa czy wręcz tajemnicza w informowaniu o swoich własnych podwyżkach, była znacznie bardziej wylewna, jeśli chodzi o podwyżki cudze, dotyczące stawki opłat za odnawialne źródła energii.
Stawki OZE są opłatą, zwiększającą nasz rachunek za prąd, którą rząd wprowadził pod pretekstem tego, że Polska musi na polecenie Unii Europejskiej zwiększyć udział odnawialnych źródeł energii, co oczywiście kosztuje.
W przypadku opłaty za OZE, firma Innogy bez problemów poinformowała więc klientów w osobnym piśmie, że wcześniejsza stawka tej opłaty wynosiła 2,51 zł za megawatogodzinę, zaś stawka obecna, obowiązująca od 1 stycznia 2017 r. wynosi 3,70 zł za megawatogodzinę.
Jak widać więc, dostawcy prądu chętnie informują o podwyżkach – pod warunkiem, że nie są to ich własne podwyżki.

Nie wolno płacić za zużycie

Nasi Czytelnicy, rozmawiając z doradcą na infolinii Innogy, zapytali też, dlaczego w Polsce nie płaci się za faktycznie zużyty prąd (tak jak choćby za wodę), lecz za jakąś wydumaną prognozę?.
Pan, który z nimi rozmawiał, oznajmił z pełnym przekonaniem: „Nie mam pojęcia”
Odbiorcy prądu też nie mają pojęcia. Mają natomiast przypuszczenie graniczące z pewnością, że jest to w interesie i na wniosek firm dostarczających prąd. Po to, aby mogły prognozować to co chcą – i zabierać sobie znacznie więcej pieniędzy klientów, niż powinny.
Niestety, takie praktyki nie spotykają się z najmniejszą nawet reakcją Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Najgorsze, że trudno tu o jakąś dobrą radę dla naszych Czytelników. Warto im jedynie przypomnieć, że można już w naszym kraju zmieniać sobie dostawcę prądu. Może więc, dla dobra własnych portfeli, powinni jak najszybciej zrezygnować z usług Innogy i wybrać sobie nowego dostawcę energii?.
Raczej nie będzie dużo lepiej, bo chyba i inni dostawcy prądu stosują podobne metody jak Innogy, ale może będzie chociaż nieco inaczej.

trybuna.info

Poprzedni

Panie sieci się nie boją

Następny

Protest w obronie lokatorów