42 Warszawskie Spotkanie Teatralne rozpoczęły się mocnym akordem – od „Dziadów” Mai Kleczewskiej z krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego.
„Dziady” wróciły na deski „Słowaka” po 120 latach, wywołując dziką wściekłość prawicy, widoczną nie tylko w opiniach i recenzjach, ale i stosowanych wobec teatru retorsjach. Najpierw krakowska kurator wezwała szkoły i młodzież do omijania tego obrazoburczego spektaklu szerokim łukiem. W swoim tweecie pani kurator napisała: „W mojej ocenie haniebne jest używanie dzieła wieszcza A. Mickiewicza dla celów politycznej walki współczesnej opozycji antyrządowej z polską racją stanu”. Następnie kuratorium wydało zalecenie ostrzegające przed trującym świadomość spektaklem. Potem Ministerstwo Kultury wycofało się ze współfinansowania teatru, a na koniec Zarząd Samorządu Małopolskiego wszczął procedurę odwoławczą dyrektora teatru. Wszystkie te działania, jak zapewniano, nie miały nic wspólnego ani z cenzurą, ani z oceną spektaklu, ale w Krakowie nikt nie wątpił, że właśnie o „Dziady” chodzi. Dość przywołać charakterystyczny fragment recenzji (?) Elżbiety Morawiec, opublikowanej na łamach „Do Rzeczy”:
„Kto profanuje „Dziady” i sprowadza je do roli brudnej agitki gender, Strajku Kobiet czy innych fałszywych wiar neomarksizmu, jak Kleczewska, wyklucza się z kultury polskiej”. I dalej równie mocno, w tym samym duchu: „Wszystko się we mnie wzbrania przed dalszym opisywaniem tej bredni, ale jedno trzeba podkreślić w szczególności – w całej tej inscenizacji chodzi o zmianę kodu kulturowego. Czas będzie się odtąd liczył od przedstawienia Kleczewskiej – jako transgresja (wedle recepty Mistrzyni Janion) głupiego, zaściankowego kodu męskiej, heroicznej ofiary, do wejścia w krainę ofiary szemranej „kobitki” ze Strajku Kobiet”.
Przywołuję na świadka tło warszawskiej premiery, bo przecież ważą się losy Teatru Słowackiego. Mimo protestu pracowników, artystów, solidarności środowiska, Marszałek małopolski pozostaje głuchy na wszelkie argumenty i można się wkrótce spodziewać odwołania dyrektora teatru, a zapewne wraz z tym wykreślenia „Dziadów” z repertuaru teatru. Nic więc dziwnego, że run na ten spektakl był w Warszawie wielki, sala wypełniona po brzegi, zorganizowano dodatkowy spektakl. Tak nie było na Warszawskich Spotkaniach od dawna – przypominało to smak Spotkań przed laty. Wspaniałe uczucie. To dość, aby czuć szybsze krążenie krwi. A widowisko?
Obejrzane w skupieniu – niemal trzy godziny bez przerwy to niemało, ale widzowie jakby tego nie zauważyli. Kleczewska dała reinterpretację Mickiewiczowskich „Dziadów”, która jak gąbka wsysa konflikty współczesnej Polski. To jej wybór i Łukasza Chotkowskiego, stąd rezygnacja z wątku miłosnego, z przemiany Gustawa w Konrada, z salonu warszawskiego i wielu innych fragmentów. To „Dziady” z silnym akcentem feministycznym, nie tylko dlatego, że Konrada gra (charyzmatycznie) Dominika Bednarczyk, w których idzie nie tyle o wybicie się narodu na niepodległość, ile o niepodległość duchową jednostki.
Sytuacja najwyraźniej skłoniła do ukraińskiego akcentu na początku – fragment poematu „Do przyjaciół Moskali” otwierał to pełne energii i refleksji spotkanie z Polską wywoływaną z poematu scenicznego Mickiewicza. Bo niczego tutaj nie dodano, nie dopisano, choć aktualizacje inscenizacyjne narzucały mrowie skojarzeń z tym, co dzisiaj w Polsce na widoku.
Zaczyna się od Przygotowania (ukazane w zapisie wideo na wielkim ekranie), w którym toczy się walka między siłami dobra i zła. Konrad stoi przed wyborem drogi, jak każdy, do którego skierowana jest apostrofa; „Ludzie! Każdy z was mógłby samotny, więziony, Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony!”. Wszystko zatem w rękach nas samych. Wybór należy do człowieka.
Wybór to jednak spętany podziałami i nienawiścią – dobitnie ukazuje to obrzęd Dziadów, który w tym przedstawieniu nie jest wspólnotowym rytuałem gromady, ale zbiegowiskiem motłochu, ludzi sobie obcych, wrogich, agresywnych, jest sabatem upiorów. Irytująca niezgodność chórów Mickiewiczowskich, bo każdy mówi jak chce, a nigdy równo z innymi – choć to zabieg na pozór nazbyt prosty – uzmysławia skalę podziałów, podkreślanych atrybutami, w które wyposażeni są uczestnicy obrzędu: szaliki kiboli, odznaki ONR, tęczowe sztandary, symbole narodowe, orzełki powstańcze. Kogóż tu nie ma? Żydzi, chasydzi, narodowcy, przerośnięci harcerze z powstania warszawskiego, pełna paleta sprzecznych postaw i niechęci. Na tym obrzędzie wrze, Guślarz z trudem opanowuje namiętności, a traci władzę, kiedy tłuszcza rzuca się na ciało alter ego Konrada (porywająca tancerka Kaya Kołodziejczyk).
Wprost po nocy Dziadów, w której w rolę dzieweczki z badylkiem wciela się z niesłychaną energią Lidia Bogaczówna, Kleczewska przenosi nas do celi bazylianów. Zamiast studentów zastajemy tam uwięzione kobiety, najwyraźniej uczestniczki Strajku Kobiet, które nie potrafią wyjaśnić sobie i innym powodu osadzenia. Narasta w nich nienawiść do opresorów, która wybucha najpierw w Pieśni Feliksa, a potem w strofach „Zemsty na wroga”, brzmiącej tutaj jak hymn zemsty erynii nad panującym patriarchatem. Mocny akcent tego spektaklu, który przechodzi do nieomal wierzchołku, czyli Wielkiej Improwizacji. Dominika Bednarczyk, ograniczona ruchowo kulami, które odwołują się do ikony polskiego feminizmu i wolontariatu charytatywnego, czyli Janiny Ochojskiej, niemal przygwożdżona do jednego miejsca, wbita w pustą przestrzeń, prowadzi walkę o panowanie nad swoim losem, o duchową niezależność. Różnice interpretacyjne wobec dotychczasowych najbardziej znanych kreacji polegają nie tylko na tym, że to tym razem improwizacja aktorki, a nie aktora (stąd też kilka razy zmienione końcówki osobowe w tekście), ale kierunku myślowym – ta improwizacja drąży możliwości formowania swego losu niezależnie od nacisków świata zewnętrznego, innych ludzi i sił nadprzyrodzonych.
To śmiała deklaracja odrzucenia ich nacisku, niezgody nad upodrzędnienie. Brzmi to mocno, przekonująco.
Potem następuje sekwencja z księdzem Piotrem na tle scenograficznego cytatu (fragment Ołtarza Wita Stwosza), który pozostanie w spektaklu już do końca, zdobić też będzie wnętrze salonu Senatora. Ksiądz Piotr nie jest tym razem kimś, kto oczyszcza zatrutą duszę Konrada – scena egzorcyzmów, brutalna, wręcz odrażająca stawia znak zapytania nad praktykami dzisiejszego Kościoła. Piotr udrapowany w szaty biskupie przypomina niezbyt lubianego hierarchę, najpierw grającego wyniosłego moralistę, a potem lubieżnie molestującego Dziewicę.
Koniec spektaklu należy do Senatora Jana Peszka. Sen i Bal u Senatora demonstrują spustoszenia duchowe, jakie wywołuje destrukcyjna, opresyjna, autorytarna władza. Peszek gra porywająco ohydnego satrapę (porównywanego do „Dyktatora” Chaplina), w końcówce przybierając pozy imperatorskie albo i pomnikowe (jak w obelisku Mickiewicza), po kabotyńsku mierząc się ni to z Wieszczem, ni to Cesarzem rzymskim – postać wstrętna, oślizgła, groźna, wypełniona trującą energią, która przenika w nerwy i dusze otoczenia. Kleczewska wsparta talentem wybitnego aktora buduje wstrząsający obraz społeczeństwa zapadającego się we władaniu zła.
Na koniec wróci iskra nadziei, którą krzesze obecność Konrada i słowa kojące, o śnie, który otwiera szansę odrodzenia.
Ważne, mocne, przemyślane przedstawienie, w którym nie tylko zalety zespołu aktorskiego, ale także operowanie przestrzenią i walorami muzycznymi tworzą wewnętrzne więzi widowiska. Odmienne od szkolnych lektur tego kanonicznego tekstu, ale otwierające drzwi do odważnego myślenia, do afirmacji wolności duchowej jako jedynej drogi wartej zachodu człowieka. „Dziady”, czyli ja, ty, Polska.
DZIADY Adama Mickiewicza, reż, Maja Kleczewska, dramaturgia Łukasz Chotkowski, scenariusz Łukasz Chotkowski, Maja Kleczewska, scenografia, reż. światła Katarzyna Borkowska, kostiumy Konrad Parol, muz. Cezary Duchnowski, choreografia Kaya Kołodziejczyk, producent Bartosz Jelonek, Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, spektakl gościnny w sali im. Gustawa Holoubka Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy w dniu 19 maja 2022.