8 listopada 2024

loader

Hłasko spalony słońcem

„Jedna z czterech powieści Marka Hłaski napisanych pod wpływem izraelskich, bliskowschodnich doświadczeń. Osnowę stanowi postać Rosjanina, Abakarowa. Ten na trzy lata pozbawiony licencji pilota, ma znów zacząć latać, ale to nie perspektywa powrotu do zawodu trzyma go przy życiu, lecz możliwość dokonania przygotowanej z zimną premedytacją zemsty. Mszcząc śmierć przyjaciela, ma powtórzyć czyn tamtego, a tym samym „przedłużyć” jego życie i nadać mu sens. Kiedy w życiu Abakarowa pojawia się kobieta – walcząca z alkoholizmem i widmem starzenia się gwiazda filmowa – na pozór rodzi się dla niego szansa wyjścia z kręgu zła – zła, które rodzi kolejne zło.

Problem w tym, czy bohater jest jeszcze w stanie wybierać. (…) ta książka jest jak wiersz; jak dobry wiersz – to, co zawiera, musiało być wyrażone tak i tylko tak” – napisał krytyk Bogdan Rudnicki.
Gdy czyta się „niepolską” prozę Hłaski, siłą rzeczy nasuwa się pytanie czy jego emigracyjna proza jest lepsza czy gorsza od polskiej, od „Bazy Sokołowskiej”, „Sonaty marymonckiej”, „Pętli”, „Pierwszego kroku w chmurach”, „Ósmego dnia tygodnia”, czy „Pięknych dwudziestoletnich”. Radykalnie gorsza nie jest, ale lepsza też nie.
Może Hłasko zatrzymał się jako pisarz, utkwił na mieliźnie, w miejscu, może przestał się jako pisarz, w złych dla niego okolicznościach, rozwijać? Na pewno obce otoczenie nie wpłynęło inspirująco na pisarza.
Warszawa i Wrocław były jego naturalnym środowiskiem, czuł się w nim jak ryba w wodzie, na warszawskiej Woli, wśród żuli i szoferaków z bazy Sokołowskiej. W Izraelu, pośród palm, w gorącym klimacie elan vital pisarski Hłaski osłabł.
Spalony słońcem krajobraz izraelski, bliskowschodni wewnętrznie także go wypalał. Daremnie było szukać tu miłości, namiętności czy przyjaźni. Czyta się „Brudne czyny” z poczuciem, że choć niezła to proza, to jednak „nie to co dawniej”. Tak chętnie opuszczając Polskę nie spodziewał się zapewne Hłasko, że nie jest stworzony do emigracji, że obcość nie kręci go, lecz osłabia, wydrąża. Że zabije go nostalgia za Warszawą.
Ta powieść pozbawiona jest wigoru językowego z okresu polskiego, tamtego łobuzerskiego temperamentu.
Są natomiast w „Brudnych czynach” echa jego własnego położenia emocjonalnego, w postaci zgorzkniałej artystki mającej już za sobą okres największej świetności, czy pilota walczącego o możliwość uprawiania pasji latania.
Kto zna los Hłaski, jego przedwczesną, być może samobójczą śmierć w Wiesbaden (1969), ten w gorzkim tonie „Brudnych czynów” może odnaleźć przeczucie tego, co miało się stać. Także w „Palcie ryż każdego dnia”, „Nawróconym w Jaffie”. Czuję się ten nastrój w lekturze.
Choć rzeczywistość polska powojenna była siermiężna, groźna, ponura, to w najznakomitszych opowiadaniach Hłaski, jak „Baza Sokołowska” czy „Pierwszy krok w chmurach” czuje się ów swoisty hłaskowski luz, ta rzeczywistość do jego psychiki przylega, współgra z nią. Świat przedstawiony w „Brudnych czynach”, Izrael, Bliski Wschód jest mu obcy, uwiera go, usztywnia, i jako człowieka i jako pisarza.
Mimo to trzeba brać Hłaskę z całym „dobrodziejstwem inwentarza”, czytać go jako utalentowanego „łobuza” i jako zgorzkniałego, do bólu sfrustrowanego emigranta. Pisarstwo Marka Hłasko to nie wybór ciastek, lecza zapis zmagań z goryczą życia.
Marek Hłasko – „Brudne czyny”, Iskry, Warszawa 2021, str. 368, ISBN 978-83-244-1096-5

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Częstochowskie osobliwości

Następny

Chwała tupolewizmowi