9 grudnia 2024

loader

Jeszcze Polka nie zginęła, póki jest w Berlinie

Nim przystąpiłem do spisania uwag o „Nicusiu” Maxa Wolskiego postanowiłem skonfrontować je z opinią uznanej znawczyni i jednej z publicystycznych pionierek tematyki stanowiącej oś powieści, zjawiska kontestacji o charakterze „ojkofobicznym” i antykatolickim, czyli Kingi Dunin, autorki „Czytając Polskę”. Interesowało mnie jak „przeczytała Polskę” tą akurat lekturą.

„Jeśli chcecie wyrzygać się na Polskę i Polaków, to jest to książka właśnie dla was. Nicuś nienawidzi Polski soczyście, barwnie, obficie. Kraju, ludzi, kultury, katolicyzmu, krajobrazu”. (…) Max Wolski (pseudonim) ma dysforię narodowościową level max. Doceniając mistrzostwo i wielopiętrowość tych wszystkich bluzgów, wybitnie poczułam się nimi zmęczona. Widocznie nie mam już takiej potrzeby, żeby zmagać się z POLSKĄ. Mam wrażenie, że te wszystkie potyczki z polskością już sto razy przerabialiśmy, że to ani ważne ani ciekawe” – napisała Kinga Dunin w „Krytyce Politycznej”.
Zaraz, zaraz! Kto przeczytał, ten przeczytał, a kto nie, ten nie, co nie jest bez znaczenia, ale po kolei. Zarzut wtórności dotknął ze strony Dunin autora, który jako pierwszy we współczesnej prozie polskiej (bo publicystyka rzeczywiście temat ten chyba zasadniczo wyczerpała) sporządził powieść, która niejako syntetyzuje problemat polskiej nienawiści i pogardy dla Polski oraz niechęć do kościoła katolickiego.
Owszem, można sporządzić katalog pisarzy, którzy podejmowali tę kwestię, ale do tej pory mieliśmy do czynienia z ekspresjami cząstkowymi. Temat Polski, jej splotu z katolicyzmem i wszystkich tego konsekwencji, w tym kwestii roli (czy raczej – położenia) ciała kobiety, podejmowali w swojej prozie m.in. Izabela Filipiak, Marta Dzido, Grażyna Plebanek, Manuela Gretkowska, Piotr Czerski, Hubert Dobrzaniecki, Ewa Madeyska, Jarosław Kamiński, Krzysztof Varga, Piotr Siemion, Dorota Masłowska, Jerzy Pilch, lista jest zapewne niekompletna. Każdy/a z nich mierzył się z tym tematem na swój sposób, z różną intensywnością i zakrojem, w swoim stylu i na różnych poziomach wnikania in medias res. Na ogół jednak z zakrojem cząstkowym, wybiórczo dotykając istotnych dla siebie pól.
Dopiero Max Wolski ujął temat syntetycznie, całościowo, co nie znaczy że wyczerpująco. „Nicuś” warty jest docenienia także z powodu, o którym Kinga Dunin chyba zupełnie zapomniała, kierując się pewnego rodzaju egotyzmem i solipsyzmem. Można zrozumieć uznaną publicystkę i krytyczkę, że odczuwa przesyt tą problematyką. Nic w tym dziwnego, skoro jako profesjonalistka, znawczyni literatury, zajmowała się nią zapewne przez przeszło ćwierć wieku i przeczytała być może większość tytułów dotykających tematyki, o której mowa. Ale przecież świat i Polska nie kończy się na Kindze Dunin.
Nie można uznać, że temat jest nieważny, bo Kinga Dunin ma tę literaturę od lat w małym palcu. W życie wchodzi przecież pokolenie, które nie tylko nie czytało, ale może nawet nie słyszało o wspomnianych wyżej autorach. I jemu też się należy spotkanie z „kompleksem polskim”. To do niego skierowany jest „Nicuś”.
To, co dla Kingi Dunin było i jest zawodowym, czytelniczym chlebem codziennym, który jej spowszedniał, dla wielu młodych ludzi będzie kopernikańskim odkryciem na ich własny użytek. Gdy piszący te słowa po raz pierwszy przeczytał „Transatlantyk” Gombrowicza, od jego pierwszego emigracyjnego (1953), a następnie krajowego (1957) wydania i pierwszych wokół niego dyskusji upłynęły, odpowiednio, 24 i 20 lat. A przecież dla ówczesnego przed-maturzysty, lektura ta była „kopernikańskim” odkryciem fenomenu obrazoburczego stosunku do polskości, „odkryciem Ameryki”, panajourdainowskim odkryciem, że „mówi prozą”, odkryciem czegoś, czego przed lekturą nawet nie przeczuwał.
Tak czy inaczej, kilka soczystych próbek z „Nicusia” czytelnikom się należy.
„Owszem, nie ma co. Mój gęboryj to polski gęboryj, nie ma ucieczki od tego (…) mam polski, mimo wszystko, gęboryj, może nie typowy, niemniej polski, krzywy, ponury i bucowaty. Taki jesteś, bracie Polaku, masz krzywą gębę. Więc kiedy człowiek, Polak, znajdzie się naraz poza Polską – widzi to, ta polska mgła, te polskie wyziewy i miazmaty, te dymy polskie snujące się, trujące, zasnuwające krajobraz, wszystko to znika, powietrze się rozrzedza (…) Wyjeżdżamy z Polski, zostawiamy Polskę z tyłu, Polska staje się abstrakcją, a nam opada bielmo i mgła z oczu, naraz widzimy, że te wszystkie polskie pierwiastki, kompleksy, śmieszności, bareizmy i wajdyzmy, żywioły formotwórcze, determinanty – że wszystko to jakieś lokalne sprawy i sprawki charakterystyczne dla tego dziwnego zaczadzonego zadymionego miejsca zwanego Polską, miejsca-nie miejsca, bo ta Polska w różnych miejscach bywała – no więc zaczynasz oto pojmować względność Polski, zaczynasz rozumieć, że bycie Polakiem to nie jest uniwersalna ludzka dola czy raczej niedola, lecz partykularna, że większość ludzi to nie są wcale Polacy, zakompleksieni buce, tacy jak ja. Ha! Nie myślą po polsku, nie mają polskich problemów, dla nich Polska to egzotyka”. (…) ta Polska cała gdzieś w jakimś w jakimś nigdzie położona (…) niezrozumiała, idiosynkratyczna, po uszy w swoich bagnach”. (…)„Otóż jedną z tych rzeczy, które zawsze w moich oczach przemawiały na niekorzyść Boga, był kościół. To znaczy, po pierwsze, samo miejsce, świątynia katolicka, nigdy mi się tam nie podobało; było tam zimno i jakoś trupio, dziwacznie, upiornie, ten zapach jakby wędzarni, nie czułem się tam dobrze, nie czułem się na miejscu, przeciwnie, kościół wydawał mi się miejscem strasznym, creepy. Tak samo księża, bałem się ich, jakiejś takiej oślizgłości i wężowatości, tej cichej mowy dziwnej, tych melorecytacji, inkantacji, zaśpiewów (…)” „Czy to nie tłumaczy, dlaczego Polaki to zjeby? Kościół sra im do głów. Kościół robi im siekę w mózgach. Katolicyzm to nieskończone, nieprzebrane źródło traumy i przemocy. (…) cwaniaczki, które wymyśliły i prowadzą kościół katolicki, to naprawdę byli mistrzowie mafijnych powiązań, absolutni czempioni pasożytnictwa i wciskania kitu. (…) Czasem żałuję, że nie zostałem kapłanem katolickim – byłbym w Polsce nadczłowiekiem (…) a ile bym poruchał, pojadł, w luksusie pożył, w hołdach, puchach i poduchach polenił się, pomądrzył”. „Katolicyzm odcisnął się na mnie mocno swoim piętnem nudy, beznadziei, ponurości, księdzoględzenia (…) ta nieprzyjazna, psychopatyczna, pedofilska religia wytworzyła we mnie silne przekonanie, ze każda religia jest wobec jednostki agresywna i karceralna oraz przytłaczająca i ogłupiająca”. (…) „Napisz największy bluzg na Polskę, jaki ci przyjdzie do głowy (…) wiązankę przekleństw i obelg (…) bluzg antypolski, polakożerczy, superpolski jednocześnie”. (…) „Szarganie świętości. (…) Otóż jeśli w ogóle jest jakiś sens tego, że istnieją świętości, (…) to taki, że się je szarga. Niczego innego prócz świętości szargać się nie da”. (…) „Polsko, ojczyzno moja, ty jesteś chorobą, ile cię trzeba leczyć, ten tylko się dowie, kto wyzdrowiał (..) Polsko, jesteś czarna dziurą, ty kurwo (…)”.
Jednak nie samą Polską i kościołem katolickim, a raczej pogardą, nienawiścią i obrzydzeniem do nich żyje tytułowy Nicuś. Żyje on romansami z kobietami (jest hetero, więc nie można jego powieści wpisać w nurt gejowski zapoczątkowany przez Michała Witkowskiego), choć ma z tym problemy, jest wykształcony, jest oczytanym erudytą, jest Polakiem „światowym” i wyrafinowanym, więc lubi n.p. lubi Italię, ich kulturę i entourage materialny, a mimo to, choć bije na głowę większość „zachodniaków”, jest po inteligencko-polsku zakompleksiony do ostateczności, zbrzydzony sobą, swoim życiem, sfrustrowany i wyzbyty złudzeń w każdej sferze.
I jeszcze jeden jest powód dla którego nie ma co na „Nicusia” wybrzydzać, że niby wtórny – jakość literacka. Max Wolski napisał swoją powieść z finezją językową (n.p. to zręczne i zabawne wbudowywanie w narrację języka kościelnego, liturgicznego, modlitewnego), z finezyjnym humorem, ironią, autoironią, ciekawą introspekcją swej psyche, a także z pasemkami liryzmu pomieszanymi z wulgaryzmami i akcentami obscenicznymi. Może ma i rację Kinga Dunin, którą tu najzupełniej serio wykorzystałem do roli „Matki Założycielki Nadekspertki”, że przesadził Tomasz Stawiszyński porównując Wolskiego do Celine’a, Millera, Bernhardta i Gombrowicza, ale w końcu żyjemy w czasach postliteratury „wyczerpania” (co już ponad pół wieku temu zauważył John Barth), wszystko jest wtórne, wszystko w literaturze już było, więc czy Wolski jest lepszy, równy czy gorszy od wyżej wymienionych, to i tak nie ma znaczenia, bo konstruowanie tego rodzaju rang od dawna nie ma już sensu.
Tak czy owak szacun dla niego za kawał dobrej prozy i za to, że dał Nowakowym, Czarnkom, pisiorstwu, murszczyźnie, karnowszczyznie, sakiewszczyźnie i radiomaryjcom powody do irytacji

Max Wolski – „Nicuś”, Wydawnictwo Od Do, Łódź 2021, ISBN 978-83-963412-2-8

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Przemyślane, systematyczne i masowe ludobójstwo

Następny

Literatura i obyczaje