6 listopada 2024

loader

Michał Bajor wydał swoją 25 płytę

To nie jest proste zacząć pisać teksty. Trzeba znać dobrze swoje możliwości twórcze, albo być bardzo odważnym. Czy się udało, to wy, krytycy i publiczność ocenicie, słuchając „No, a ja?” – mów Michał Bajor, który wydał właśnie płytę pod tym tytułem.

Dorota Kieras: Rozmawiamy kilka dni po premierze pańskiej nowej płyty. Wydaje się, że zaczyna pan prowokować już samym tytułem: „Nie pozwalam na tę miłość”?
Michał Bajor: Tytułem singla, bo tytuł płyty jest „No, a ja?” – też prowokujący.

Dlaczego taki właśnie tytuł pan wybrał?
To przypadki, naprawdę. Zamierzeniem moim, po przejściu do Universal Music, było nagrać płytę, o której myślałem wielokrotnie. A mianowicie płytę, na której, idąc za życzeniami słuchaczy, znalazłyby się piosenki (poza tymi najbardziej znanymi jak np. „Ogrzej mnie”, czy „Nie chcę więcej”), które wykonywałem bardzo dawno, a nawet takie, których nie śpiewałem na koncertach. Znalazłem kilka: „Barwa twoich słów”, „Panie, który jesteś”, „Początek drogi”, czy „Atlantyda”. Np. „Barwę twoich słów” wykonałem kiedyś może raz. A o tę m.in. piosenkę prosili mnie słuchacze od 30 lat! Nagrałem więc na nowo i w nowych aranżacjach dawniejsze utwory, w których pokazałem siebie dzisiaj. Więc to oczywiście nie jest płyta „The best off”.
A przy okazji pomyślałem, że nagram jedną zupełnie nową piosenkę. Taki artystyczny smaczek-niespodziankę. Usiadłem i udało mi się napisać muzykę. No, ale co ze słowami? Młynarskiego nie ma, Kofty nie ma, Grechuty nie ma, Kołakowskiego nie ma… Nigdy w swoim życiu nie napisałem tekstu. Miałem tak świetnych autorów wokół siebie, że nie miałem zamiaru się z nimi ścigać, bo nie dorastałem im do kolan. A przy albumie „No, a ja?” przyjaciele zaczęli mi podpowiadać: spróbuj napisać słowa. Ja?! Słowa?!… Mam 65 lat i nigdy mi po głowie nie chodziły, ale spróbowałem. I słowa się złożyły z tą muzyką. I to było właśnie „Nie pozwalam na tę miłość”. Tak mi się to spodobało, że napisałem jeszcze kolejne. I wyszło mi w sumie pięć moich kompozycji i trzy teksty – napisane pierwszy raz w życiu. To nie jest proste, w takim momencie PESEL-u zacząć pisać teksty. Trzeba znać dobrze siebie i swoje możliwości twórcze, albo być bardzo odważnym. Czy się udało, to wy, krytycy i publiczność ocenicie, jak będziecie słuchać tej płyty. A w dodatku napisałem muzykę do wiersza Młynarskiego, do którego nikt nie skomponował wcześniej muzyki. Wraz z Agatą Młynarską wyszukaliśmy taki tekst z 1980 roku. Ponadto zadzwoniłem jeszcze do Artura Andrusa i on mi też napisał słowa. A ja do nich muzykę.

Andrus słynie z tego, że jest szybki w pisaniu, a nawet świetnie improwizuje.
O, tak, więc mam bardzo kolorową płytę. Dopowiem jeszcze, że pani Irena Santor zgodziła się nagrać ze mną duet – myślę, że zarówno ze względu na swoją wieloletnią przyjaźń z Młynarskim, ale i z sympatii do mnie. A Kayah ani przez sekundę się nie zastanawiała i również nagrała ze mną duet do tytułowej piosenki i nakręciła wspólny teledysk. Zresztą Kayah pisała już kiedyś dla mnie muzykę do jednej z moich piosenek. Na płycie zagrała też w wielu utworach Grupa MoCarta, którą uwielbiam. Świetni artyści.

Piosenki proponuje pan i do posłuchania, i do zabawy, ale też i potańczyć można. Wytwórnia do promocji płyty wybrała jako drugi singiel piosenkę „Kasa, kasa, kasa” – tego się znakomicie słucha. A poza tym, ta nienaganna dykcja!
Dziękuję za pochwałę, ale już coraz trudniej śpiewa mi się piosenki w takim tempie, niestety…
Rozmawiamy o gościach tej płyty, ale przypomnijmy też, że jest to w pewnym względzie płyta jubileuszowa, czy tak?
Owszem, w przyszłym roku stuknie pięćdziesiątka od czasu, kiedy pierwszy raz za występy na scenie (Zielona góra i Sopot ’73) otrzymałem pierwsze honoraria. A w rok później zadebiutowałem w filmie telewizyjnym Agnieszki Holland. Przyzwyczaiłem swoją publiczność do tego, że co dwa lata powstaje nowa płyta.
Wszystkim nam te ostatnie przeszło dwa lata zaburzył covid. Artyści mieli przymusowe przerwy. W związku z tym moja ostatnia płyta jest w salach koncertowych już trzeci rok. I wszystko się pomieszało, bo nigdy nie wydawałem płyty zimą. Zwykle w październiku. Czy najnowszą płytę można nazwać jubileuszową? W jakimś sensie pewnie tak, chociaż do czerwca jeszcze trochę czasu.

Ale wytwórnia też policzyła, że wszystkich pańskich płyt jest?…

Dwadzieścia pięć. Śmieję się, bo jak na niszowego artystę – co mnie bardzo bawi, gdy ktoś tak mówi – artystę, który zapełnia filharmonie, opery i wydaje od lat płyty złote i platynowe – to niezły wynik. Ups… I gdzie ta nisza?
A proszę jeszcze powiedzieć coś więcej o Grupie MoCarta, jak to się stało, że wystąpili na płycie?
Wojciech Borkowski, szef muzyczny albumu i większości aranżacji, zaprosił ich. I dopiero w trakcie, jak już nagrywali, powiedział mi o tej niespodziance. Który z artystów nie chciałby zagrać z Grupą MoCarta? Jestem bardzo zadowolony, bo niezwykle ich cenię i szanuję.

A da się ich namówić, żeby pojechali też z panem w Polskę?
Współpracowali koncertowo z nimi m.in. Alicja Majewska z Włodzimierzem Korczem, Zbyszek Zamachowski i paru innych artystów. Ci muzycy nie uciekają od takich wydarzeń. Kto wie, może kiedyś i mnie spotka taka gratka.
A jak pan wybiera partnerów do duetów? Tym razem mamy Irenę Santor i Kayah, wcześniej Ania Wyszkoni i Alicja Majewska.
Myślę, że tematyka utworu jest ważna. Jak napisałem muzykę do „Trzech Drzewek” Wojciecha Młynarskiego, to od razu wiedziałem, że spróbuję, zaprosić Irenę Santor. Wiedziałem, że pani Irena już od jakiegoś czasu nie koncertuje i trudno ją namówić. A ona w sekundę się zgodziła. Powiem szczerze, że tak jak niektórzy nagrywają godzinami piosenki, albo i całymi dniami – 40 minut trwało nagranie utworu przez panią Irenę! Tak była przygotowana. Pięknie zaśpiewała, czyściutko, pięknie… Byłem zachwycony i wszyscy w studio też. Bardzo cenię sobie sympatię pani Santor. I nie zapomnę chwili, jak powiedziała mi: „mów mi Irena”. Dzwonię do niej nie tylko z życzeniami świątecznymi. Często przez telefon żartujemy, omawiamy świat i nowe czasy wokół…

Podpytam o te zmieniające się mody artystyczne. Zna pan Sanah? I co pan o niej myśli?
Bardzo ją lubię. Za to, że wymyśliła coś kompletnie innego, zwariowanego. Do mnie to trafiło. To nie pierwszy mój wywiad, gdy jestem pytany o młodych. Wracając do Sanah, zaciekawiło mnie to, że poszła pod prąd. Jeśli chodzi o np. akcentowanie słów. Poszła pod prąd, jeśli chodzi o styl młodej dziewczyny, ubierającej się czasami pod Kalinę Jędrusik czy Wiolettę Villas. Poszła pod prąd, jeśli chodzi o muzykę, którą sobie wymyśliła. Więcej – coś musiało się takiego wydarzyć, że wyłapuję w radio wokalistki, które ją naśladują. To może im się nie udać – jest tylko jedna Sanah, jest jeden Dawid Podsiadło, jest jeden Ralph Kamiński. Mówiąc o tym artyście, uważam, że ma bardzo ciekawy pomysł na siebie. Oryginalność wśród młodych zawsze mi się podobała. Myślę, że przed laty też byłem tym młodym artystą, który proponował coś innego i mógł potem mieć wpływ na innych wokalistów. Mówiono wtedy: „głos mu się trzęsie”, „aktor, który śpiewa” itp. No i co z tego?… Jestem do dzisiaj. I tego życzę tej śpiewającej młodzieży.

Gdzie będzie można usłyszeć Michała Bajora już w tym nowym repertuarze?
W całej Polsce. Wystarczy wejść na moją oficjalną stronę. A zatem zapraszam serdecznie.

Redakcja

Poprzedni

Jakie szanse na awans?

Następny

Czy „woke-lewica” nas zgubi?