7 grudnia 2024

loader

Moje choinkowe sugestie

Wiem, jaki ból Was w tych dniach trapi. Przed jak poważnymi dylematami stoicie, jak poważne problemy życiowej, a nawet państwowej wagi, rozstrzygać musicie. Przed Wami Wigilia, przed Wami choinka, przed Wami czas Bożego Narodzenia i Nowego Roku. A z tej okazji większość z nas wzajemnie sobie sprawia prezenty, a i czas własny lubi sobie umilić czymś atrakcyjnym. Co tu kupić ukochanej osobie, czym zbliżyć się do Teściowej lub Teścia, jakim prezentem zaskarbić sobie wieczną miłość do siebie: dzieci, wnuków i prawnuków. Oraz, oczywiście, szwagra, szwagierki i synowej od teściowej syna żony z drugiego małżeństwa. Przyznajcie sami, w świecie takich dylematów najczęściej w tych dniach tkwicie.
Kulturalnie, w sprawach kultury postaram się Was w tych trudnych wesprzeć. Wiele dylematów pozwoli Wam uniknąć dobra lektura, dobry film, dobra muzyka. A to najlepszy prezent dla mas i dla Was.
Czas świąteczny umilić sobie możecie zwiedzaniem wielkiego świata, co w czasach Covidu jest mocno utrudnione. Za jedną ze stolic takiego świata uchodzi Nowy Jork, do którego poznania i ja dwa lata temu wykupiony bilet miałem. Covid zabronił. Poznaję więc tę stolicę w innej formie. I z każdą chwilą do podróży życia coraz mniejszą mam ochotę. Wiele więcej prawdziwego Nowego Jorku, niż ja byłbym miał czas, by go rozpoznać, pokazuje mi serial na HBO „Dobre rady Johna Wilsona”. Czy można z tak plebejskim nazwiskiem świat do własnego dzieła zachęcić? Otóż można. John Wilson, dziennikarz prawdziwy ( choć z takim nazwiskiem dziesiątki ich na świecie) nakręcił o Nowym Jorku znakomity serial dokumentalny. Wart uważnego oglądania, by ani na sekundę wzroku od ekranu nie odwrócić. Każdy odcinek tytułem promuje pytanie: jak stawiać rusztowanie, jak zaparkować samochód, jak kupować mieszkanie, jak kosztować wino, jak być spontanicznym. I na wiele podobnych pytań autor próbuje nam odpowiedzieć. Już nominowano go do różnych nagród za tę ambicję. Autor jest nowojorczykiem. A w tym serialu pospolity John Wilson jest kimś absolutnie niepospolitym. Jest wszystkim: kamerzystą, scenarzystą, narratorem, aktorem, historykiem, dokumentalistą, lektorem, bohaterem, dowcipnisiem, krytykiem, poważnym recenzentem. To dzięki niemu poznajemy Nowy Jork takim, jakim to miasto jest nieupiększone przez promocyjne mass- media. Poznajemy tę wmawianą światu Stolicę Świata, jako miasto, które na to z pewnością nie zasługuje. Choć o tytuł Miasto Człowieka Wszelkich Możliwości, Nowy Jork mógłby się ubiegać. Nic więcej Wam o tym serialu na HBO i o Nowym Jorku spojlerować nie będę. Niech wystarczy, że napiszę: poznajcie Nowy Jork w serialu Johna Williamsa. A ubawicie się po pachy, a przy tym rozważycie bardzo poważny dylematy ludzkość nurtujący. Czy koniecznie i kosztownie warto tam lecieć na kilka dni, skoro tego miasta w ciągu roku nawet poznać się nie da.
O wiele taniej i przyjemniej, umilić można sobie innym nadchodzące święta odpowiednią dla nich muzyką. W tej akurat sprawie wątpliwości nie miałem, gdy dotarła do mnie wieść, że po 10 latach wznowiono, zremasterowano i nowymi utworami uzupełniono dzieło Michaela Buble „ Christmas”. Przed dekadą podbił ten album wszelkie listy bestsellerów. Absolutnie zasłużenie. To album, który muzyczną zawartością łączy pokolenia różnymi gatunkami, łączy kontynenty muzycznymi trendami, a jednocześnie uświadamia, jak ludzkość dzielić się może w obchodzeniu czasu Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Wszystkie wymienione możliwości twórczego potencjału wykorzystał na swojej płycie Kanadyjczyk Michael Buble, który dołączył do udanych kompozycji, klasyków, największe własne atuty. Czyli głos, feeling i osobisty czar. Wspaniale się tej muzyki słucha, niezależnie od prywatnych gustów muzycznych. „Christmas” Michaela Buble to prezent dla każdego. Nie zastanawiajcie się więc czy warto go Ukochanej Teściowej pod choinkę podłożyć, czy nawet sobie kupić.
Warto też o mądrym słowie pomyśleć, a znalezienie tych, dobra książka ułatwi. Wybór, sami przyznajcie, przeogromny, z czym i ja mam kłopot. Niemniej, z coraz większym zaintrygowaniem uległem lekturze „Mistrzyni” Manueli Gretkowskiej. Mistrzyni ciętego pióra, czyli Gretkowska wzięła na warsztat postać historyczną czyli Lucynę Ćwierczakiewiczową. Żyjącą w XIX wieku autorkę „365 obiadów za 5 złotych”, wznawia się także w XXI wieku, czego nawet Magda Gessler do tej roli aspirująca, efekty nie raz odczuwa. Gdyż książki Ćwierciakiewiczowej, choć wieki się zmieniły, nadal są kulinarną biblią pod polskim strzechami. Jak na Gretkowską przystało, mityczną niemal postać kucharki Lucyny, intrygująco pisarka Manuela sfabularyzowała, językiem i dramaturgią. Uzupełniając bohaterkę i jej czasy, rolę kobiet i mężczyzn, o współczesne odniesienia. Niezłe z tego mojego czytania starej Ćwierciakiewiczowej u młodej Gretkowskiej skojarzenia wyszły , które w wersji literackiej, w książce, serdecznie także Wam polecam.
Tak zaaferowany jestem nadchodzącym czasem świąteczno – noworocznym, że pożyczyć Wam tylko zdążę: Wesoło i kulturalnie spędźcie ten czas.

Dariusz Łanocha

Poprzedni

WSPÓLNE OŚWIADCZENIE RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ I CHIŃSKIEJ REPUBLIKI LUDOWEJ W SPRAWIE USTANOWIENIA PARTNERSKICH STOSUNKÓW STRATEGICZNYCH

Następny

Cierpliwy krytyk – Jerzy Niesiobędzki (1934-2021)