8 listopada 2024

loader

Od skocznego życia do skoku samobójczego

fot. wydawnictwo Iskry

Bolesław Wieniawa-Długoszowski (1881-1942) był wytworem czasów, gdy jeszcze żyli i rodzili się tzw. oryginałowie, a wyrastać oni mogli tylko na glebie dworkowej szlachetczyzny. Dzisiejsza, zglajszachtowana cywilizacja klonów ludzkich, takich typów wytworzyć nie może.

Ułan z ułańską fantazją, dobry oficer, który dosłużył się stopnia generała. Hedonista, biesiadnik, bibosz, pojedynkowicz, bywalec „kultowych” wtedy restauracji warszawskich, z „Ziemiańską” i „Adrią” na czele, przyjaciel artystów, dowcipny i elokwentny jako dusza towarzystwa, autor tzw. bon motów, które weszły do historii kultury obyczajów („Panowie, skończyły się żarty, zaczęły się schody”). Poeta, kobieciarz, czarujący i życzliwy człowiek – te atrybuty można by długo mnożyć, bo nazywano go na różne sposoby i porównywano do różnych postaci historycznych i literackich. M.in. Cyrano de Bergerac czy Doriana Graya.  Sam był postacią jakby rodem z kręgu typów z ulubionej przez siebie sienkiewiczowskiej Trylogii (i nie tylko) choć po prawdzie nie był podobny do żadnej konkretnej postaci. Zapewne miał coś z biboszowstwa i dowcipu Zagłoby połączonego z duchowością Petroniusza i powierzchownością oraz zadzierzystością, choć nie okrucieństwem Kmicica. 

Jego odpowiednikiem w światku cywilnym przedwojennej Warszawy był Franz Fiszer. O Wieniawie napisano już setki artykułów, a wzmianek o nim w książkach i tekstach poświęconych czasom legionowym 1914-1918 i II Rzeczypospolitej można by naliczyć zapewne tysiące, a także kilka już książek (m.in. „Ulubieniec Cezara. Bolesław Wieniawa-Długoszowski” Jacka M. Majchrowskiego czy „Wspomnienia o Wieniawie i o rzymskich czasach”, Mariana Romeyko).  Z nich wszystkich opowieść Mariusza Urbanka, wydana przez „Iskry” po tytułem „Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie”, wydaje się być najpełniejsza, obejmująca zarówno biografie osobistą, drogę kariery wojskowo-politycznej, jak i twórczość poetycką, nie najwyższego lotu, ale pełną rycerskiego-szlachecko-artystowskiego wdzięku. „Wieniawa połączył w swoim życiu rzeczy skrajnie różne. Był lekarzem i żołnierzem podczas wielkiej wojny 1914-1918, a potem podczas wojny polsko-bolszewickiej. Był adiutantem i przyjacielem marszałka Józefa Piłsudskiego, towarzyszem zabaw i bohaterem wierszy największych ówczesnych poetów – Tuwima, Słonimskiego, Wierzyńskiego (esej poświęcił mu sam Gilbert Keith Chesterton).  Był ambasadorem w Rzymie i przez cztery dni, we wrześniu 1939 roku, prezydentem Rzeczypospolitej. Ale najbardziej przylgnął doń tytuł, który najbardziej ukochał: Pierwszy Ułan II Rzeczpospolitej”.

Jego samobójcza śmierć w Nowym Jorku jest w jego biografii paradoksem, na tle jego wesołego, bujnego, witalnego usposobienia i jest niej coś szczególnie odzwierciedlającego tragizm życia człowieka w ogóle, istoty,  która miota się od optymizmu, witalności, wesołości i nadziei do ostatecznego, najciemniejszego mroku psychiki.  Jeszcze kilka lat wcześniej Wieniawa pełnił swoją rolę ambasadora RP w Rzymie, czarując swoją elokwencją, inteligencją, wesołością i kulturą elitę polityczno-kulturalną Wiecznego Miasta. I podobno liczył (o święta naiwności!) na podkopywanie aliansu faszystowskiej Italii z III Rzeszą. 

Mariusz Urbanek opowiedział o Wieniawie lekko, barwnie i zajmująco. Rekomenduję tę lekturę.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Laureaci konkursu Wieniawskiego

Następny

Kosmiczna kasa dla Mbappe