W świat luksusu Was dziś zabieram. Będą eleganckie stroje, droga biżuteria, popłyniemy wypasionym jachtem, polecimy prywatnymi samolotami, pić będziemy szlachetne alkohole, a towarzyszyć nam będą, w życiu i w łóżku, piękne kobiety i eleganccy mężczyźni. O kasie nie piszę, gdyż kasa jest wielka, a dyskutować o jej braku – wstyd jeszcze większy.
Nie bez powodu zabieram Was ten świat. Tak się akurat złożyło, że w tym świecie wiele godzin ostatnio spędziłem, a to dzięki Netflixowi, który zawojowały w dniach ostatnich ( przypadek? Nie sądzę) dwie filmowe, fabularno – dokumentalne produkcje. Pierwszy, ujawnił się „Oszust z Tindera”, tuż po nim serial „Kim jest Anna?” Za głosem ludu pobiegłem czym prędzej, gdyż z ludu jestem, o trybunie tego ludu nie wspominając, ani półsłówka, ani półgłówka. Zaintrygowało mnie, co nasz polski lud w kinie, czyli także w życiu, podziwia, podgląda. I czemu akurat podziwy te towarzyszą życiu ludzi moralnie podejrzanych. Nie wydłużając moich wywodów – przestępców pospolitych, których życie powinno być kolcami usłane, i za więziennymi kratami ono być powinno, a nie w luksusy opływać. .
Oba filmy powstały na podstawie prawdziwych życiorysów, choć oczywiście podkoloryzowanych, gdyż film, by atrakcyjniejszym być, z takiego przywileju korzystać może. „Oszust z Tindera” opisuje historię Shimona Yehuda Hayutta, najczęściej podającego się za Simona Levieva, który życiowe powołanie odnalazł w oszukiwaniu kobiet. Mniej, i bardziej majętnych, za to na pewno naiwnych. Wyszukiwał takie na popularnym serwisie randkowym „Tinder”, prezentując im siebie, jako superbogatego maczo, z kasą, z klasą, z biznesami po całym świecie rozsianymi. Do opowieści tych wklejał odpowiednie zdjęcia, na których przepych i uroda dominowały. Nic więc zaskakującego w tym, że kobiety z całego niemal świata takiego mena zechcieć poznały, na pierwszych randkach jego samolotem się przeleciały, gdzie i on je przeleciał. Rychło się okazywało, że Simon ma problemy, które rozwiązać może tylko ta jedna, ukochana, jego jedyna, która na chwilkę finansowo go wspomoże, co już już, już, tuż tuż, zostanie jej jeszcze sowiciej wynagrodzone. I żadna mu nie odmawiała, choć w coraz większe tarapaty finansowe i życiowe popadała, ukochanego Simona coraz rzadziej widując. Nic Wam więcej pisał nie będę, sami zobaczcie, jak wielką naiwnością nowoczesne kobiety XXI wieku jeszcze ujawniają. Simon z tej historii bardzo przypominał mi rodzimego Kalibabkę sprzed trzech dekad.
O tym, że w facetach samo zło tkwi, zło nawet złotem wystrojone. Po budżetowej pensji, wiem po sobie. Ni cholery, we mnie zła nie ma. Ale żeby takie zło w kobietach też było, tych płochliwych, skromnych, uległych istotach, ideałach dobroci – też było? Przecież to niemożliwe. A tu proszę, kobiety też złe być potrafią. Przekonał mnie o tym serial „Kim jest Anna?”. Główną jego bohaterką jest niejaka Anna Delvey vel Sorokin, która oczarowała swoim bogactwem, inteligencją, biznesowymi i elitarnymi pomysłami prawie cały Manhattan. Ależ to kobieta była, a jest nadal, tyko w mniej przyjaznym wolnemu życiu, nadal przebywa. Czyli w stanowym areszcie, który pomimo wielusettysięcznych wpłat ( 199 tys. USD), nadal jej wypuścić na wolność nie chce.
W przeciwieństwie do Simona, inny wariant życia obrała. Gdy On spoglądał mimochodem także na cechy nie zawsze niewieście, Ona szturmem się wybrała po kasę, na męskiej naiwności w nią zainwestowaną. Cielesności już mniej obiecując. Jak się to wszystko skończyło, domyślić się możemy, w każdym razie wesoło było, radośnie było, bogato było, a pointy Wam nie napiszę, gdyż Pan Dariusz wrednym spojlerowcem nie jest.
O wiele więcej, Pan Dariusz chce, i pragnie Wam napisać, o aktorce, która w rolę Anny się wcieliła. A jest nią Julia Garnier. Jakież było moje zaskoczenie, gdy jej aktorską osobowość w tym serialu po raz kolejny zobaczyłem. A pierwszy raz, zdarzyło się to już w kultowym „Ozarku”, gdzie błyskotliwie zagrała absolutnie inną postać. W „Ozarku” grała menelkę ze społecznych nizin USA, a tu, proszę uprzejmie, cudownie zagrała, businesswoman first class z Manhattanu. Po roli Anny, jestem przekonany święcie, a nawet nieświęcie, że z Julii Garner wielka aktorka będzie. Tak mi dopomóż Bóg! A Julia Garnier ma dopiero 28 lat, 1,65 cm. wzrostu. I już jest aktorsko wielka. Redaktora Tomasza Miłkowskiego uprzejmie namawiam, by jej aktorskiemu potencjałowi się przyjrzał.
„Oszust z Tindera” to film jednorazowy paradokument, trwający niespełna dwie godziny. „Kim jest Anna?” – to miniserial, 9 odcinków, czyli 10 godzin oglądania. Można by tę Annę skrócić o 3 odcinki, gdyż jej bohaterka jest przewidywalna, chce się jednak ten serial oglądać, by zobaczyć, co Julia Garnier swoim aktorstwem wykombinować może. A może, oj wiele, ona może.
Gdy dookoła wojny, konflikty, wielkie pieniądze i olbrzymie straty, poradzę Wam udajcie się w inny świat. Ten filmowy. Często faktami wsparty.
A przekonacie się, że cuda cudów nie czynią. Najczęściej cuda są efektem pospolitej ludzkiej głupoty. Która nieprzyjemnie dla cudowierców się kończy. O cudotwórcach nie wspominając.