8 grudnia 2024

loader

Otwarte światy

Literatura polska ostatnich dekad przyzwyczaiła jej czytelników, zarówno tych wnikliwych, jak i pobieżnych obserwatorów, do tematycznego poruszania się w niskich rejestrach, do zafiksowania we wsobności, w prowincjonalizmie, w „polskich brudach”, jakby nie było poza nimi innego świata. Przyzwyczaiła czytelników do bezwzględnego, wręcz doktrynalnego porzucenia jakichkolwiek form artystycznego piękna, do jego totalnego zakwestionowania.

Chcę być dobrze zrozumiany. Nie jestem zwolennikiem dominacji eskapizmu i pięknoduchostwa w literaturze, przeciwnikiem wnikania przez nią w najciemniejsze sfery rzeczywistości, nie krytykuję występującego w niej naturalizmu, brutalizmu, „turpizmu”, brzydoty i ohydy. Taka literatura, demaskująca dramaty i schorzenia społeczne, moralne, tak zbiorowe, jak indywidualne była i jest potrzebna. Była i jest częścią pejzażu literatury. Gdyby było inaczej, nie ceniłbym prozy i epokowej wagi dokonań Ferdynanda Céline, Jeana Geneta czy Henry Millera, a z polskich autorów: Tadeusza Różewicza (przy całej jego artystycznej osobności i odrębności), a także autorów tego kalibru, co Jarochowska, Bursa czy Iredyński. Stali się oni – że ich tak określę – galernikami ponurej wrażliwości.
Rzecz w tym, że „rząd dusz”, dominującą pozycję w polskiej literaturze w ostatnich dekadach przejęli „mali, cisi, ciemni” wyrobnicy literatury, którzy skwapliwie podchwycili „modę” na prowincjonalizm tematyczny i wszechogarniającą brzydotę, ale nie dodali do niej talentu (zróżnicowanego) wyżej wymienionych. Nie chcę wymieniać ich nazwisk, nie chcę nikogo piętnować, bo i wśród nich trafiali się autorzy nie wolni od pewnych literackich umiejętności. Jednak lawina brzydoty, fizycznej i psychicznej w polskiej literaturze ostatnich dekad na ogół nie łączyła się z artystyczną „wartością dodaną”. Poza tym występowała w nadmiarze, będącym rezultatem jałowego naśladownictwa, a „co za dużo, to niezdrowo”.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że bardzo dawno polski prozaik nie tylko nie usytuował akcji swojej powieści w scenerii tzw. „egzotycznej”, ale choćby tylko w scenerii innego kraju, niekoniecznie „z dalekiego kraju”. I że dawno nie znalazł się autor, który odważyłby się napisać ostentacyjnie pod prąd fali brzydoty.
Przy czym nie chodzi o czczy, dekoracyjny egzotyzm, lecz o intelektualną konfrontację z innymi kulturami, ze sferami „obcymi”.W tej roli dawno już prozaików zastąpili reporterzy i korespondenci zagraniczni.
Mój modus lektury, jej alchemia polega na wchodzeniu w nią warstwami, etapami. Zaczynam od zewnętrznego „aromatu stylu”. Następnie wnikam w tworzywo, w konstrukcję, w architekturę prozy. Dotykam jej. Dopiero w trzecim etapie sięgam istotnej problematyki i znaczeń. Nie zawsze czytam zgodnie z tym „algorytmem”, często praktyka odbiega od teorii, ale na ogół „staram się” postępować według wspomnianego przepisu. „Starać się trzeba” jak mówi znane rosyjskie powiedzenie, zazwyczaj stosowane do aktywności nic zgoła nie mających wspólnego z intelektem czy duchowością. Tak też wnikałem w powieść Krzysztofa Tyszki-Drozdowskiego, który przed dwoma laty dał się poznać w swoim imponującym eseistycznym debiucie „Żuawi nicości” (2019), objawił się tym razem w prozie, w debiucie prozatorskim. Mój trójetapowy test potwierdził jego pisarski dar wyczucia stylów i dojrzałą umiejętność posługiwania się nimi: stylem wysokim, uroczystym nawet, estetyzującym, poetyckim, ale też realistycznym, mimetycznym, sprawozdawczym, lakonicznym. Tyszka-Drozdowski z dużą zręcznością porusza się pośród tych różnych stylistyk i gatunkowych próbek. W „Zamkniętych rajach” czytelnik może spotkać passusy nawiązujące do powieści przygodowej, „egzotycznej”, psychologicznej, obyczajowej. Jest w niej też nawiązanie do bildungsroman, jak zwykło się określać powieści o życiowym dojrzewaniu postaci, o tworzeniu się jej świadomości i samoświadomości. Są też w „Zamkniętych rajach” elementy powieści „kulturowej”, zawierającej odwołania do tradycji i zjawisk kultury. Jeden z bohaterów odwiedza muzeum w Luwrze, wędruje po salach z malarstwem, m.in. weneckim, pojawia się wzmianka o obrazie Fra Angelico, pojawia się też, kilkakrotnie w przestrzeni powieści, uwaga o malarstwie Giorgione, uduchowiony opis wnętrza i atmosfery paryskiego kościoła świętego Rocha, etc. Pewną wzniosłość tego opisu przełamuje Tyszka-Drozdowski rzucanymi jakby mimochodem ironicznymi uwagami o Francuzach („Francuskie kościoły zachowały poczucie wstydu, którego brak Francuzom w innych dziedzinach”, „Są narody, które używają życia tak, jak psy się drapią – myśląc o czym innym”).
Tyszka już w pierwszym akapicie powieści przejawia upodobanie do kulturowej estetyzacji, upodobanie piękna: „Szli przez ogród, jeden z nielicznych ogrodów Wenecji. Za ścieżkami, które oświetlały surfinie i oleandry, wyrastały kolumny oplecione laurem. Szeroko otwarte drzwi otwierały się do wnętrza pałacowej sali. Jeszcze sto lat temu tańczył tu dwór Wiktora Emanuela, wcześniej bankierska arystokracja urządzała tu debaty o losie swojego państwa”.
Maciej Urbanowski napisał o tej powieści: „Zamknięte raje łączy z „Żuawami nicości” problematyka Europy, dekadencji Zachodu i rozmaitych wobec niej postaw. Nowa, arcyciekawa jest za to forma artystyczna – Tyszka-Drozdowski stworzył powieść, jakiej właściwie nie ma dzisiaj w naszej literaturze. Jej akcja toczy się w dzisiejszej Europie i Ameryce Południowej, awanturnicza fabuła splata się z filozoficznym namysłem, a bohaterami są młodzi Europejczycy, ludzie przygody poszukujących swej tożsamości. Tytuł jakby z Baudelaire’a, dalej słyszę echa Bobkowskiego, Jüngera czy Malraux, piorunująca mieszanka! Także dzięki temu powieść Krzysztofa Tyszki-Drozdowskiego jest oryginalna i zaskakująca, precyzyjna i klarowna, egzotyczna i barwna. Znakomita, zaskakująca w swojej wymowie, mądra i z przesłaniem proza. Z bohaterem przemierzamy ulice i ogrody Wenecji, wędrujemy po zaułkach Paryża, przedzieramy się przez dżunglę, gdzie bohater poszukuje orchidei, piękna, którego nikt nie widział, a które zostało zatrzymane w starych hiszpańskich rycinach. Chęć odnalezienia ich staje się nie tylko pasją bohatera, ale i jego obsesją. Ale aby je odnaleźć, musi wyruszyć w niebezpieczną wyprawę do Ameryki Południowej…”. Podzielam w pełni opinię Urbanowskiego. To wyśmienita proza.
We wstępie do zbioru esejów Tomasza Burka „Pamięć głęboka” Zbigniew Mentzel przywołał zdanie, w którym wybitny krytyk i eseista odniósł się do „pisarzy spełnionych, których olśniewający talent ujawniony za młodu, do późnej starości, nie stracił blasku”.
Takim olśniewającym talentem obdarzony jest Krzysztof Tyszka-Drozdowski. Jego tom esejów „Żuawi śmierci”, który ukazał się, gdy autor miał 28 lat, wzbudził moje najwyższe i kompletne – dla formy i treści – uznanie i podziw. Lektura tych esejów była przyjemnością najwyższej próby, estetycznej i intelektualnej. Oby jego talent nigdy nie stracił blasku. I jeszcze jedno, na koniec. Krzysztof Tyszka-Drozdowski zadedykował swoją powieść Andrzejowi Trzebińskiemu (rocznik 1922), młodemu myślicielowi i pisarzowi, rozstrzelanemu w wieku 21 lat, w 1943 roku, w ulicznej egzekucji na warszawskim Nowym Świecie. Znam tragiczny los pokolenia Trzebińskiego (Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajdy, Wacław Bojarski), znam fascynującą epopeję ich krótkiego życia i gwałtownej śmierci. Znam fascynujący, nieco tajemniczy „Pamiętnik” Trzebińskiego. Z tej znajomości bierze się moja intuicja, dlaczego właśnie jemu autor „Zamkniętych światów” zadedykował swoją powieść. Nie będę jednak – przynajmniej tym razem – tej intuicji rozwijał, bo nie wystarczy tu kilka zdań. Może przy innej okazji. Jednak „Pamiętnik” ponownie przeczytam, w setną rocznicę urodzin Trzebińskiego. Może wyczytam w nim, po latach od pierwszej lektury, jakieś nowe sensy, w tym odpowiedź na pytanie o znaczenie wspomnianej dedykacji.
Na koniec pięć krótkich zdań o autorze „Zamkniętych rajów”. Krzysztof Tyszka-Drozdowski urodzony w roku 1991 w Warszawie jest historykiem idei. Interesuje się polską myślą konserwatywną i francuskim monarchizmem. Przygotowuje pracę doktorską na temat filozofii Charlesa Maurrasa.

Krzysztof Tyszka Drozdowski „Zamknięte raje”, „Arcana”, Kraków, 2021, str. 301, ISBN 978-83-65350-72-5

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Sadurski na dzień dobry

Następny

Mistrzostwo niejedno ma imię