2 października 2024

loader

Papierowa gilotyna

fot. PiW

Intelektualiści francuscy lubią czasem zaskakiwać i są pod tym względem bardziej nieprzewidywalni niż intelektualiści polscy. Michel Onfray, znany jako ostry krytyk religii, w tym chrześcijaństwa i katolicyzmu, co zawarł m.in. w obszernym dziele „Dekadencja”, przez laty przypisywany był do lewicy.

Jednak ostatnimi czasy, jak mówią, „zbiesił się” i „sprawicował”. Jego „Autodafe. Sztuka unicestwiania książek”, wydane przez Państwowy Instytut Wydawniczy, to frontalny atak na współczesną lewicę francuską, której zarzuca przede wszystkim silny, totalitarny imperatyw cenzurowania  niewygodnych jej, nielubianych poglądów. Już we wprowadzeniu zatytułowanym prowokacyjnie „Lewicowa faszosfera” wylewa Onfray swoje żale do lewicy i to w trybie retrospektywnym, bo nawiązującym do maja 1968 roku. 

Ma jej za złe, że tłumiące studenckie demonstrację CRS ( Republikańskie Siły Bezpieczeństwa) porównywała do hitlerowskiego SS. Uważa, że porównywanie każdego przeciwnika lub polemisty do faszysty jest konsekwentną praktyką lewicy od Stalina po Mitteranda. 

Temu ostatniemu Onfray skądinąd odmawia prawowitej lewicowości, przypisując go, zwłaszcza z uwagi na genezę polityczną, do autorytarnej prawicy, jako niegdysiejszego vichystę, petainistę i antysemitę. Określa lewicę francuską jako „faszyzm histeryczny” w odróżnieniu od klasycznego faszyzmu „historycznego”. Przy czym specyfiką sytuacji francuskiej (w odróżnieniu choćby od polskiej) jest to, że dyskurs lewicowy, owa – jak się Onfray wyraził – faszosfera, nie jest mniejszościowa, a tym bardziej niszowa, lecz tak miażdżąco dominująca w dyskursie publicznym, że tworzy tzw. mainstream. 

I to od pół wieku, jak ubolewa Onfray. „Ten kulturowy goszyzm ma swoich prominentów, filozofów, myślicieli, ideologów, miliarderów, influencerów, dziennikarzy, polityków, redaktorów, a także swoje środki przekazu, gazety, kanały telewizyjne, stacje radiowe, media – wszystkie media publiczne, skądinąd ściśle kontrolowane”. 

Według Onfraya prasa ta „jest pluralistyczna tylko z pozoru” i dotowana z kieszeni podatników. Onfray postanowił pokazać kilkana przykładów niszczenia przeciwnika przez „faszosferę”, poprzez atakowanie lub przemilczanie książek wyrażających jego poglądy. Zaczyna od książki sinologa Simona Leysa (1971), który zaatakował Mao-tse-tunga i  maoizm za autorytaryzm oraz skrajny, zakamieniały reakcjonizm, ubrany jedynie w kostium lewicowy i rewolucyjny, co przypłacił atakami, ostracyzmem i bojkotem ze strony maoistowskiej lewicy francuskiej i włoskiej. Przywołuje też Onfray nieco późniejszą historię bojkotu, jakim francuska lewica potraktowała „Archipelag Gułag” Aleksandra Sołżenicyna. 

Z kolei Paul Yonnet autor książki „Podróż do centrum choroby francuskiej” zarzucił francuskiej lewicy rasizm á rebours, skierowany nie przeciw imigrantom z Afryki i Azji, lecz przeciw białym Francuzom i on też spotkał się z ostracyzmem. Onfray „pojechał ostro”: „W innych czasach – w epoce inkwizycji Torquemady czy Trybunału Rewolucyjnego Fouquier-Tinville’a, w Berlinie Goebbelsa czy w Moskwie Żdanowa, na Kubie pod rządami Castro czy w Chile za życia Pinocheta” los oskarżonych byłby wiadomy. „W 2021 roku im podobni mają do dyspozycji tylko papierowe gilotyny”. 

Nawiasem mówiąc, powyższa wyliczanka, w której w jednym szeregu wymienieni są zarówno dyktatorzy „lewicowi”, jak i „prawicowi”, świadczy o tym, że krytyka lewicy nie ma u Onfraya źródeł ideologicznych, lecz empiryczne, wolnościowe. Także Samuel Huntington, autor „Zderzenia cywilizacji” został zaatakowany przez lewicę, która już wtedy przekształcała się w „islamolewicę”, przymykającą oczy na zbrodnie wojującego islamu. 

W eseju „Święty Freud, jego sekta i wyznawcy” Onfray odpiera ataki na książkę Catherine Meyer „Czarna księga psychoanalizy”, w której Freudowi zarzucona została mistyfikacja, intelektualny i ideologiczny blef, a także koncepcja ludzkiej psychiki, która zwalnia człowieka od odpowiedzialności, bo działa on pod dyktando nieświadomości. Nieco bardziej marginalnego i najmniej znanego zagadnienia dotyczy ostatni szkic, poświęcony książce Sylvaina Gougenheima, „Arystoteles z Mont Saint Michel. Greckie korzenie  chrześcijańskiej Europy”. Jego zdaniem spisane w języku greckim ewangelie dotarły do Europy (do Wenecji) w XII wieku bez pośrednictwa islamu zgodnie współdziałającego z chrześcijanami i Żydami, co było tezą wcześniej obowiązującą. Deprecjonując pozytywną rolę islamu w krzewieniu kultury europejskiej i wyzwoleniu się jej z upadku i mroków średniowiecza, Gougenheim naraził się islamolewicy.

W podsumowaniu  zbioru, zatytułowanym „Nihilistyczny wzorzec”, Onfray dokłada do pieca, który rozpalił we wstępie. Głównego winowajcę  stanu rzeczy, który ukazał w  „Autodafe” upatruje w osobie Jean Paul Sartre’a i zarzuca lewicy, że „woli mylić się co do Sartre’a niż mieć rację w przypadku Raymonda Arona”. Przy okazji wytyka sartrystom niechęć do pluralizmu, cytując słowa Simone de Beauvoir z 1955 i 1972 roku, „że prawda jest jedna, tylko błąd jest wieloraki. To nie przypadek, że prawica wyznaje pluralizm”. Atakuje też Bernarda Henry-Levy za książkę „stanowiącą mowę pochwalną na cześć filozofa, który dostrzegał zalety w gilotyniarzach z 1793 roku, we Frakcji Czerwonej Armii i terrorystach”. Zwolenników tych filozofów oskarża Onfray o to, że „podlewają kwiaty zła”.

Co dla polskiego czytelnika wynika z tej lektury? Pokazuje ona, że francuska lewica ciągle choruje na starą skłonność do przedkładania intelektualnych i doktrynalnych fantazmatów nad respektowanie empirii. To być może choroba typowa dla formacji ideowej na tyle wpływowej i  mającej masowe uznanie, że nie jest w stanie uniknąć tego rodzaju syndromu właściwego dużym frontom ideowym. 

Co znamienne, te wpływy lewicy nie ustają mimo tego, że od wielu lat nie sprawuje ona we Francji bezpośredniej władzy politycznej, a partie socjalistyczna i komunistyczna formalnie są na marginesie. Specyficzne bowiem lewicowe (i nie tylko) francuskie abstrakcyjne, spekulatywne doktrynerstwo (znamienne w ogóle dla francuskiej kultury intelektualnej i społecznej od Oświecenia, od Jana Jakuba Rousseau) bardzo silnie osiadło w świadomości wielu Francuzów mimo uwiądu partii lewicowych. 

Polska lewica, przy całej swej słabości, nie ma takich problemów, bowiem szlifowała się nie w kawiarniach na bulwarach Saint-Germain i Saint Michel w Paryżu, lecz w błocku trudnego polskiego losu. Nie wiadomo tylko, czy to dobrze czy źle.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Bezpieczeństwo na urlopie

Następny

Referendalne przepychanki