4 maja 2024

loader

Referendalne przepychanki

fot. unsplash

Pomysł PiS o przeprowadzeniu referendum w sprawie uchodźców wywołał zamieszanie w kręgach politycznych. Podobnie jak większość rządowych pomysłów.

Kwestia referendum był dyskutowana na forum Sejmu właściwie tylko po to by tak zmanipulować ustawę aby możliwe było przeprowadzenie referendum łącznie z wyborami parlamentarnymi. Podczas debaty poseł Marek Ast z PiS twierdził, że projekt ma charakter techniczny dający możliwość zwiększenia frekwencji po to by referendum miało skutek wiążący. Zdaniem Asta, to całej klasie politycznej powinno zależeć na wysokiej frekwencji. Na podstawie tej wypowiedzi  szewc Fabisiak wnioskuje, iż za klasę polityczną poseł Ast uznaje jedynie swoją własną formację i ewentualnie jakichś innych zwolenników referendum. Zatem w jego podziale klasowym nie mieszczą się te ugrupowania, które są przeciwne nowelizacji ustawy referendalnej.  

Do tych spoza klasy należy Koalicja Obywatelska, której przedstawiciel Arkadiusz Myrcha argumentował, ze nie jest to żaden projekt techniczny ale czysto polityczny zaś referendum ma dotyczyć nieistniejącego problemu a ponadto ma być tematem zastępczym, ponieważ PiS chce w ten sposób uciec od bieżących tematów. A takim bieżącym – jego zdaniem – tematem nie jest kwestia uchodźców. W bardziej rozsądny sposób wypowiedziała się lewicowa posłanka Anna Maria Żukowska zwracając uwagę na to, co prawda jest to projekt techniczny od strony legislacyjnej, jednak ma równocześnie charakter polityczny, jako że ma PiS-owi „dać paliwo wyborcze”.

Zdaniem szewca Fabisiaka, cała ta sejmowa debata jest wynikiem konstytucyjnego absurdu nakazującego uznanie wyniku referendum tylko wtedy, gdy w głosowaniu weźmie udział co najmniej 50 procent uprawnionych obywateli. Idąc tym tokiem rozumowania należałoby uznać ważność wyborów parlamentarnych też jedynie wówczas, gdyby frekwencja przekroczyła połowę liczby uprawnionych. W takiej sytuacji mogłoby dojść do tego, że – cytując klasyków – raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy. Tymczasem w wyborach uzupełniających do Senatu wystarczy udział w głosowaniu niewielkiego procenta wyborców by kandydat z tak nikłym poparciem został senatorem. Precedens ten wykorzystał scenarzysta serialu Ranczo czyniąc senatorem wójta gminy Wilkowyje.

Wymóg nieco ponad połowicznej frekwencji referendalnej ma dość ciekawe z punktu widzenia demokracji skutki. Otóż zamiast do głosowania zachęca się ludzi do nieuczestniczenia w referendum po to by nie miało ono mocy wiążącej. Manewr taki zastosował prezydent Bronisław Komorowski nawołując do nieobecności podczas referendum nad odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz z funkcji prezydenta Warszawy po czym później w panice przed drugą turą wyborów ogłosił niewydarzone referendum o którym nikt poza nim samym już nie pamięta.

Szewc Fabisiak nie ma nic przeciwko referendum jednak pod warunkiem, że ma ono jakiś sens a w tym przypadku takiego sensu nie dostrzega. Otóż Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla Polsat News zaproponował jedno referendalne pytanie: czy akceptujesz politykę rządu, która odrzuca przymusową relokację nielegalnych imigrantów? Wprawdzie zastrzegł się, że nie może decydować za większość parlamentarną jednakże z góry wiadomo, że owa większość postanowi tak jak jej nakaże prezes. 

Szewc Fabisiak uważa, że z całym tym referendalnym pomysłem PiS jak gdyby mocno przedobrzył nie analizując skutków swojego wymysłu. Pierwszy błąd polega na samym sformułowaniu pytania. Nie wzięto tu pod uwagę tego, że część osób może być przeciwna relokacji uważając, że nie należy nas do niczego przymuszać. Jednocześnie osoby te nie muszą być zwolennikami PiS wobec czego na tak postawione pytanie nie zechcą odpowiedzieć zaniżając tym samym frekwencję. Pytanie o to czy popiera się politykę rządu w jakiejkolwiek kwestii nijak nie nadaje się na pytanie referendalne  i raczej powinno zostać skierowane do jakiejś socjologicznej sondażowni. Kolejne przedobrzenie zasadza się na tym, że chce się na siłę powiązać referendum z wyborami, zakładając, że ludziom na samo referendum nie będzie się chciało iść ale na wybory to już prędzej i przy okazji wezmą też udział w referendalnej odpytce. 

Szewc Fabisiak zwraca uwagę na to, że powiązanie tych dwóch głosowań a zwłaszcza ich wyniki mogą zniwelować tę pisowską strategię. Po pierwsze, frekwencja wyborcza, a przy okazji referendalna, może okazać się mniej niż połowiczna, co nawet przy ewentualnym, czego szewc Fabisiak nikomu nie życzy, zwycięstwie PiS oznaczać będzie odrzucenie referendum. Interesujące będzie też porównanie ilości głosów oddanych na pisowców z głosami na „tak” w referendum. Może dojść do sytuacji schizofrenicznej, gdyby okazało się, że więcej osób opiera PiS niż jego azylancką politykę lub na odwrót – ludzie nie życzą zarówno uchodźców, jak i PiS. Idealnej równości szewc Fabisiak nie przewiduje za to jest pewien, że nastręczy to obecnym przywódcom trudną do okiełznania myślówę.

Być może Jarosław Kaczyński wraz z podległa mu kamarylą widzą tu pewien aspekt w stosunkach międzynarodowych. Niski udział osób głosujących w referendum oznaczać będzie stosunkowo wysoki odsetek tych, którzy w tej kwestii poparli politykę rządu. Będzie można przywódcom innych państw pokazać: większość głosujących poparła nasz rząd a że referendum nie było wiążące to już kwestia czysto proceduralna. Jednak nasi  luminarzy mogą się spotkać z ripostą w rodzaju: my nie potrzebujemy referendów dla poparcia naszej polityki, nas zweryfikują wyborcy. Wyborcy zweryfikują również PiS i to niezależnie od wyniku referendum. 

Bolesław K. Jaszczuk

Poprzedni

Papierowa gilotyna

Następny

„Opowieści. Świat jest bardziej skomplikowany niż nasze prawdy o nim”