Józef Pless jest poetą żyjącym w osobności. Nie „na” osobności, lecz właśnie „w” osobności. To określenie w stosunku do poety może wydawać się banalne, ba, może zwyczajnie jest banalne, bo każdy poeta jest na swój sposób osobny. Poeci często – unikajmy krańcowych uogólnień – żyją, przynajmniej duchowo, w nieco większym oddaleniu od rzeczywistości niż prozaicy, którzy nawet do swoich najbardziej abstrakcyjnych konstrukcji czerpią tworzywo z rzeczywistości.
Nie chcę przez to powiedzieć, że Józef Pless żyje i tworzy w oddaleniu od rzeczywistości. Wspomniana „osobność” jest osobnością ekspresji, słowa, frazy.
Tom wierszy z lat 1970-2020 powstał z okazji 70 rocznicy urodzin Poety. Te wiersze tworzą nie tylko właściwą mu rzeczywistość poetycką, ale także rejestrują jego drogę życiową.
Pokazują, jak zadeklarował sam poeta, jego drogę od młodzieńczego buntu lat siedemdziesiątych czasów PRL, wraz z doświadczeniami osobistymi, miłością, przyjaźnią, emigracją do Niemiec (Berlin, później Lubeka), po doświadczenia ostatnich dekad, po przepracowanie własnej, polsko-niemieckiej świadomości oraz po rozważania nad współczesną, również polską i niemiecką tożsamością europejską.
Forma wierszy Plessa jest bardzo oszczędna, skondensowana, minimalistyczna, zwarta, w zasadzie wolna od ozdobników i tradycyjnie pojmowanych metafor, będąca przeciwieństwem grandilokwencji, a przy tym zróżnicowana formalnie.
I tak n.p. otwierające zbiór wiersze „związek młodzieży socjalistycznej”, „poker życia”, czy „protest”, są rodzajem wyrazistego automanifestu politycznego (niektóre wręcz tak dosłownie brzmią), inne są formą ciekawie poetyzowanej publicystyki („Kilka wątków”, „Pokolenie ‘56”), jeszcze inne reakcją refleksyjną, filozoficzną na wielkie dramaty dziejowe („11 września 2001”), ale już sąsiadujące z nimi wiersze „nie dla wszystkich”, „płomienna namiętność”, „dom”, „Zbyszek” czy „surrealistyczny obraz” wywodzą się z innej, zupełnie prywatnej i subiektywnej optyki.
W poezji Plessa jest sporo erotyków (n.p. „biały kołnierz księzyca”), bardzo dobrych, ten „podgatunek” poezji należy do jego najsilniejszych stron.
Jego erotyki są, tak jak inne wiersze, zwięzłe, lakoniczne, ale też dyskretne, eleganckie, wolne od „maczyzmu” i lubieżności. Poza tym, co ważne i oryginalne – erotyki Plessa są naznaczone dystansem, finezyjnym, autoironicznym humorem (n.p. świetny, bardzo dowcipny „Erotyk tendencyjny”).
Odciska w wierszach Plessa swoje piętno także niemiecka część jego biografii („Matka z Berlina”, „Goethe”, „Lubecka jesień”).
Wiele jego wierszy ma styl i strukturę zbliżoną do aforyzmu, z jego lakonicznością i „szybką” wewnętrzną puentą.
Pojawiają się też w tomie wiersze, które zwykłem nazywać „poezją kulturową”, gdzie inspiracją nie jest przede wszystkim jaźń poety czy tworzywo rzeczywistości, lecz miana i wątki czerpane z kultury, literatury, poezji, filozofii, etc.
Taki wiersz to „Sen i inne sceny”, gdzie pojawiają się Grotowski, Hanuszkiewicz, Szajna czy „Hipolita”, o postaci z mitologii greckiej, a także ze „Snu nocy letniej” Szekspira, uosobieniu kobiety dumnej i mądrej. „Rozebrałem” nieco poezję Plessa na „czynniki pierwsze”, na pewno nie gruntownie, tylko uchyliłem rąbka, ale jednak. Czas jednak na spojrzenie własne, bo ono w czytaniu poezji jest czynnikiem szczególnie ważnym, właściwie nieodłącznym.
Miałem impuls, by z którejś z wypowiedzi grona autorów, poprzedzających indywidualnie każdy z kilku „rozdziałów” tomu, wśród których i uwaga piszącego te słowa się znalazła, poprzedzając „rozdział” „Amazonki”, wydobyć jakąś uznaną przeze mnie za najtrafniejszą.
Zrezygnowałem jednak z „zacytowania” innych i postanowiłem pozostać przy „wrażeniu własnym”. Jeden z najpiękniejszych i najsubtelniejszych erotyków Józefa Plessa, to „Zachwyt” – finezyjny i czuły.
Mam tę satysfakcję, że należę do tych jego czytelników (a na pewno nie dotyczy to wszystkich), że wiem, kto jest adresatką tego erotyku, kim jest owa „Zinaida” z filmu „Pavoncello”, „śniona każdej nocy” i owa „czarowna dziewczyna”, dla której (i tu poeta objawia poczucie humoru i dystans do siebie – „W Kabarecie pod Egidą/Zazdrośnik zepchnął mnie z krzesła”) ten erotyk powstał.
A wypada w tym przypadku dodać, że uwielbiam film „Pavoncello”, poetycki film telewizyjny Andrzeja Żuławskiego (1967) według mało znanego opowiadania Żeromskiego.
Lubię ten film tak bardzo, że nie tylko od czasu do czasu do niego wracam na ekranie, ale w Rzymie wybrałem się specjalnie na via Cavour, przy której znajduje się kawiarnia, w której gra na skrzypcach zakochany w Zinaidzie Ernesto Fosca. Lubię poezję Józefa Plessa, lubię ją ja – czytelnik mało i rzadko „poetycki”, zagłębiony prawie wyłącznie w prozie.
Nie lekceważyłbym tego „negatywnego” aspektu opiniotwórczego”. Istnieją czytelnicy rozkochani w poezji jako gatunku, w wierszach, w tomikach poezji, w poetyckich konkursach. Ze swoim „prozaizmem” nie należę do nich.
Jeśli więc autentycznie zasmakowałem w tej poezji, to coś musi znaczyć.
Nie ja jeden. Poezję Józefa Plessa przetłumaczono i wydano m.in. po niemiecku, angielsku, francusku, czy japońsku. I ja im się nie dziwię. Bo to poeta wybitny.
Józef Pless – „Wiersze 1970-2020”, Wydawnictwo Psychoskok, Konin 2021, str. 229, ISBN 978-83-8119-810-3