Będzie długo. Choć nie tak długo jak z Jeńczyną. Premiera sztuki była w 2020, ale sądząc po wygłaszanych przez aktorów kwestia przeszła wyraźny lifting. Więc jest to ewidentnie Jeńczyna model 2024. Żeby nie było wątpliwości piszę w zachwycie, co z wiekiem zdarza mi się coraz rzadziej na tyle nawet rzadko, że jestem zachwycony każdym swoim zachwytem i tym, że jeszcze jest możliwy. Lubię i cieszę się, gdy coś uruchamia u mnie strumienie skojarzeń.
Jeśli ktoś oczekuje, że zdradzę szczegóły sztuki to obejdzie się smakiem. Niech sam wybierze się smakować do teatru w pierwszym wolnym terminie. Może się zdarzyć, że mnie też tam spotka, bo muszę spotkać się z Jeńczyną raz jeszcze. Przy okazji znów, pewnie nadaremno, domagam się aktualizacji trylogii Strzępki i Demirskiego „Klątwa- odcinki czasu beznadziei”. Wiem, to inny teatr. Ale tym niemniej.
Wracając do Jeńczyny mógłbym zacząć klasycznie. Byłem wczoraj w teatrze (takim Starym). Momenty były? Wyłącznie. A konkretnie ? Konkretnie to trudno powiedzieć, ale mogę opisać z czym mi się kojarzy. Nie, nie tylko z seksem. Również z seksem w sztuce. Oczywiście z Woody Allenem i klasyczną, choć pewnie dziś niemożliwą do pokazania pozycją – Wszystko co chcielibyście wiedzieć o seksie… Szkoda, że Allen nie nakręcił serialu, kiedy to jeszcze było możliwe. Jeńczyna jest o naszej klasie średniej wyższej, albo takiej, która wyższa by chciała być. O jej fantazjach, fantazmatach, kompleksach i ogólnej niemożności. O naszej inteligencji narodowej, tradycyjnie tradycyjnej lub tradycyjnej na powrót, po tym gdy zrezygnowała z postępu. Taki polski, bardzo dyskretny urok burżuazji. Trochę przaśny jak i nasza burżuazja bo taki jej urok. I mentalnie pasuje do czasów Bunuela.
Na scenie jak w kalejdoskopie pojawiają się marzenia, fantazje, loty, odloty i niedoloty. Słowa, które ukrywają sens i te trochę bez sensu. Kudłate, mechate, puszyste i zimne, twarde, groźne. Obrazy scenki, niedosyty i niemożności z różnych sfer i środowisk. Przebieranki i przebieganki. Ze świata kościoła, polityki, kultury i półświatka. Choć może jest jednak to samo mieszające się środowisko ? Wymieszane kaduceuszem narodowym.
Ma sztuka też swojego bohatera lub, jak kto woli, lejtmotyw. Raz jako podmiot, czasem odrobinę liryczny, raz jako przedmiot, choć traktowany podmiotowo i wyraźnie widoczny. Mam wrażenie, choć w sądzie zaprzeczę, że to cały czas ten sam podmiot/przedmiot. Z bagażem i kompleksem ojca (boga?).
Nie wszystko w sztuce było dla mnie jasne, ale może takie miało być. Bo przecież sztuka to o fantazjach, które bywają groźne obojętnie czy zostają zrealizowane, czy nie. Wiem na pewno, że sztuka obraża uczucia. I doceniam ten zamiar. Żałuję jedynie, że większość posiadaczy potencjalnie obrażonych uczuć nie zobaczy spektaklu. Umknęły mi też protesty nie oglądających spektaklu a których uczucia na pewno byłyby obrażone, gdyby tylko go zobaczyli. Chyba że obrażone zostały tak bardzo, że aż je zamurowało. Uczucia i ich posiadaczy. Mnie to ominęło, może dlatego, że cechuje mnie chłód emocjonalny i wysoki poziom sarkazmu, na co posiadam opinię psychologiczną.
Polecam gorąco spektakl bez wczytywania się w opis zamieszczony na stronie teatru. Polecam też zakupienie programu. Autorzy spektaklu zamieścili w nim fragment książki, która była dla nich inspiracją do zrealizowania sztuki. Gorąco polecam też oklaskiwanie aktorek i aktorów ze szczególnym wskazaniem aktorek w tym Doroty Segdy i Iwony Bielskiej. Aktorów docenić należy wszystkich, ale polecam skupić uwagę na Juliuszu Chrząstowskim. Jego rola była niełatwa. Musiał zmierzyć się z wyzwaniem nie lada, choć postać dosyć mikra to rola istotna dla całego przedstawiania. To właśnie ten lajtmotyw. A gdy zostanie scenicznym szeptem ogłoszony „fucking break” to polecam kawę. Ale to już osobna opowieść.
Więc idzie do teatru (Starego) ma momenty i inne chwile. Zapłaczcie nad losem mężczyzn i kobiet z kraju nad Wisłą. Lub Wisłocką.
Jeńczyna. Narodowy Teatr Stary. Paweł Demirski, Monika Strzępka. Uniżony sługa poleca. Gratis.