6 listopada 2024

loader

Wielkie żarcie w PRL

fot. wydawnictwo PIW

„Ślepa kuchnia: jedzenie i ideologia w PRL” to monografia autorstwa Moniki Milewskiej. Zwyczaje, fascynacje i natura całej epoki i systemu – wychodząc tez poza tytułowa problematykę.

Oczywiście, nie było to takie „Wielkie żarcie”, jakie sporo widzów pamięta z głośnego w latach siedemdziesiątych filmu Marco Ferreriego (1973), w którym czterech francuskich średnich burżujów: sklepikarz (Ugo Tognazzi), pilot (Marcello Mastroianni), sędzia (Philippe Noiret) i bogaty playboy (Michel Piccoli), czyli granych przez gwiazdorów ówczesnego kina, urządza sobie, w luksusowym odosobnieniu, wyrafinowaną sesję kulinarną (połączoną z seksualną – tu, w roli przedmiotu konsumpcji, też niebywale apetyczna Andrea Ferréol), która kończy się drastyczną niestrawnością połączoną z – nazwijmy to tak – spektakularnym wydalaniem.

Jeśli jednak można dostrzec analogię między gastronomiczno-kulinarną sytuacją w PRL z orgią kulinarną francuskich burżujów w szczycie konsumpcyjnego prosperity na „Zachodzie”, to polega ona na podobieństwie emocjonalnym. Tam, obfitości i dostępności żywności oraz wszelakich pożytków kulinarnych towarzyszyła (zwłaszcza w takich krajach jak Francja czy Italia) konsumpcyjna euforia, tu – niedoborom żywności na półkach sklepowych, brakom towarowym, kolejkom, towarzyszyły podobne emocje koncentrujące się w brzuchu.

Innymi słowy, Francuzi czy Włosi emocjonowali się tym, co jedli, Polacy tym, co jedli znacznie rzadziej i do czego dostęp mieli radykalnie ograniczony. Tam gorączka kulinarna związana była z konsumpcją mięsa jedzonego, tu – z mięsem jako towarem (poza krótkimi okresami) albo nieobecnym, albo takim, po które trzeba było wystawać w kolejkach. No i mięsem jako tematem politycznym. Zachodniacy dobre jedzenie mieli, zasadniczo, bo istniały klasowe zróżnicowania, w zasięgu ręki.

Polacy najczęściej poza zasięgiem ręki (tę rękę trzeba było wyciągać na jej dwie-trzy długości), zatem emocje były przeciwstawne, ale na podobnym poziomie intensywności. Francuz i Włoch (uporczywie wymieniam akurat te nacje, bo w bogatych Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Skandynawii kultura kulinarna była na ogół, i jest nadal, znacznie uboższa) cieszyli się jedzeniem, a Polak był często „głodny, więc zły” i o zjedzeniu marzący. Tam emocje spełnienia, tu frustrujące emocje niespełnionego pragnienia, nie mniej intensywne. I właśnie między innymi tym emocjom żywnościowym polskim w czasach PRL, z ich uwikłaniem w ustrój, a raczej z niego wynikającym, poświęciła swoje potężne objętościowo dzieło „Ślepa kuchnia.
Jedzenie i ideologia w PRL” Monika Milewska, autorka znakomitego studium o terrorze za Wielkiej Rewolucji Francuskiej „Ocet i krew” (2019). W piętnastu rozdziałach „Ślepej kuchni” opowiedziała Milewska o triadzie: jedzenie, żywność-obywatel, konsument-władza i dystrybucja oraz o zachodzących między nimi interakcjach, wyrażających się w modelach spożywania żywności, odzwierciedleniem tematu w propagandzie i przepisach prawnych, w wynikających z tego obyczajach i emocjach itd. Już same tylko tytuły niektórych kolejnych rozdziałów pokazują kluczowe z tym związane zjawiska: „Każdy kłos na wagę złota”, „Plon niesiemy plon, w Sekretarza dom”, „Nieustająca bitwa o handel”, „Kolejki pod specjalnym nadzorem”, „W internacjonalistycznym sosie”, „Imperializm w płynie i w proszku” (chodzi m.in. o coca-colę), „Wszyscy mamy równe żołądki”, „Na komunistycznej diecie”, „Kiełbasa pierwszomajowa”, „Rząd się sam wyżywi” itd. To synteza dotychczasowego stanu badań naukowych, ale wzbogacona o wyniki badań własnych, o przemyślenia, interpretacje własne i pytania Autorki.
Milewska obficie wykorzystała rozliczne źródła z tamtych czasów, archiwa państwowe, prasę, przekazy radiowo-telewizyjne, przekazy o charakterze reklamowym, fotografie, dokumenty oficjalne, indywidualne wypowiedzi wspomnieniowe („oral history”), odzwierciedlenia w kulturze masowej, w humorze oraz ogromną literaturę historyczno-dokumentalną, w tym także ściśle coraz obfitszą literaturę przedmiotu, etc. Można rzec, że studium Milewskiej rozwija się wokół wszystkiego, co ma jakikolwiek, bezpośredni czy pośredni związek z praktyką produkowania, handlowania, dystrybuowania i konsumowania „żywności” w PRL. Jest więc też o spekulantach, „babach z mięsem”, „zakładach zbiorowego żywienia” i innych licznych fenomenach z tym związanych.

Rzecz jasna, biorąc – nomen omen – „na widelec” (i nóż), historię związków między „jedzeniem a ideologią” w całej 45-letniej przestrzeni czasu istnienia PRL, Milewska pokazuje proces zmian, jakie dokonały się w „widełkach” 1944-1989, ewolucję od powojennej biedy i dystrybucji żywności, przez powolne ale zauważalne wzbogacanie się rynku (zawsze jednak z większymi czy mniejszymi zakłóceniami i zawsze z odstawaniem od zachodniej obfitości na półkach sklepowych), przez względną obfitość z początku lat siedemdziesiątych po narastające od połowy tej dekady perturbacje, których apogeum były lata „półek z octem”, 1980-1981. Narracja „Ślepej kuchni” nie jest jednak ściśle linearna, lecz skonstruowana wokół zagadnień ujętych w poszczególnych rozdziałach.

Relacje, o ile tak się można wyrazić, między „sprawą” żywnościową a Bierutem, Gomułką, Gierkiem, Kanią i Jaruzelskim, także z uwzględnieniem ich charakterów psychologicznych i osobowości, nie są więc ukazane chronologicznie, lecz poprzez poszczególne zagadnienia i zjawiska. Zainteresowanych alkoholowym segmentem rynku żywnościowego uspokajam – o tym również w studium Milewskiej jest mowa, włącznie z fenomenem niezapomnianego, obowiązkowego nabywania zakąsek do alkoholu konsumowanego w knajpach, zakąsek, których część z czasem stawała się niejadalnymi, przechodnimi atrapami.
Nie brak też tematu realnych różnic klasowych jakie w zakresie konsumpcji restauracyjnej występowały w PRL w postaci m.in. relatywnie nielicznych co prawda, ale funkcjonujących ekskluzywnych lokali ze specjalnym menu i specjalnymi też cenami. Nie brak też podbudowy antropologiczno-filozoficznej z powołaniem się na Lévi-Straussa, Mary Douglas („wybory żywieniowe jako system symboliczno-semantyczny, który można odkodować, ujawniając znaczenie rytuałów i konwencji przygotowywania jedzenia i dzielenia się nim”). Nie zabrakło również francuskiej perspektywy kulinarnej.

Autorka przywołuje więc wybitnego myśliciela Paula Bourdieu i twórcę francuskiej szkoły kulturowej historii kuchni Jean Louis Flandrina. To ważny kontekst i w tym studium uzasadniony, acz zestawienie francuskiej, wyrafinowanej do przerafinowania, a bywa że do granic mdłości kultury kulinarnej (są – podobno – tylko dwie kuchnie na świecie – chińska i francuska, inne to podróby) z polską, PRL-owską mitręgą gastronomiczno-żywnościową, której na ogół towarzyszył pośpiech tworzy zapewne mimowolny aspekt humorystyczny w tle tej jedzeniowo-ideologicznej, znakomitej panoramy autorstwa Moniki Milewskiej.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Bogaci wyszli z pandemii jeszcze bogatsi

Następny

Ręka wyciągnięta do rządu (po pieniądze)