6 listopada 2024

loader

Żeromski w objęciach performansu

fot. Teatr Powszechny fot. Magda Hueckel

„Spektakl „Przedwiośnia” w reżyserii Pawła Łysaka nadaje mu ponadczasowy wymiar. Koło historii się zatacza i stajemy znów w tym samym punkcie. Babrzemy się w naszym polskim błocie (…) patriotyzm i Polska odmieniane przez wszystkie przypadki. A pod ich sztandarami dochodzi do dyskryminacji mniejszości i niesprawiedliwości społecznej. 

Hołubimy tradycje w zupełnym oderwaniu od ich znaczenia. Ciągle borykamy się z niemożnością przejścia z przedwiośnia do pełnej wiosny. (…) Poza świetnym montażem scen i tekstu, bawią się doskonale formą teatralną” – napisała Kinga Senczyk na stronie popkulturowcy.pl.

Mogę się zasadniczo z powyższym zgodzić, acz wyłączam się z kręgu licealistów „Przedwiośniem” znudzonych, bo, przeciwnie, przeczytałem wtedy powieść z zainteresowaniem i miłym zaskoczeniem jej zaskakująco dla mnie atrakcyjną, „nowoczesną” (tak, tak, choćby te niespotykane naówczas w prozie wstawki publicystyczne czy oryginalny, nawiązujący do oświeceniowej powiastki filozoficznej i bildungsroman, sposób trzecioosobowej narracji, z zastosowaniem mitycznej jak yeti „mowy pozornie zależnej”) formą. „Pod kątem formalnym ten spektakl skutecznie udaje „teatr ubogi”, ale z kilku krzeseł, koła od roweru i żołnierzy z plastiku udaje się przy umiejętnym użyciu multimediów i muzyki, stworzyć sceny niemal monumentalne i pełne kipiących emocji” – poleca Gulda na stronie e-teatr.pl. I to prawda. Zuzanna Dzikowska z „Dziennika Teatralnego” napisała, „że historia opatrzona została monologami aktywistów, którzy podczas pracy nad spektaklem wspomagali jego twórców wiedzą o doświadczeniach młodych osób działających społecznie. Zatem wystawienie „Przedwiośnia” właśnie teraz, ma znaleźć uzasadnienie nie tylko w meteorologicznym okresie przejściowym, ale również próbuje skłaniać do głębszej refleksji nad obecną sytuacją polityczną w Polsce”. Zapewne.

Odnoszę natomiast wrażenie, że najwytrawniejszy w tym gronie, wybitny krytyk Tomasz Miłkowski, szef sekcji polskiej AICT (Międzynarodowego  Stowarzyszenia Krytyki Teatralnej) spektaklem się nie zachwycił, jako że poświęcił mu kilka zdań raczej chłodnych i sprawozdawczych, nie bez – jak mi się wydaje – subtelnej, nieco zawoalowanej szczypty ironii: „Świadomi, że to diagnozowanie rzeczywistości „zastępcze”, bo nie ma ani współczesnej powieści, ani dramatu, które opisywałyby całościowo przemianę, jaka nastąpiła w Polsce po roku 1989, autorzy tego widowiska sięgnęli po „Przedwiośnie” Stefana Żeromskiego, wciąż niedościgniony portret niepodległej Polski, wyłaniającej się po latach niewoli. Podjęli przy tym lekturę krytyczną tej powieści, osłaniając się kilkoma nawiasami. Po pierwsze, to czytanie przy współudziale aktywistek i aktywistów związanych z Teatrem Powszechnym i organizowanymi od lat debatami o przyszłości kultury. Po drugie, to nawias teatralny, koncepcja sceny-pustej przestrzeni Petera Brooka. Po trzecie wreszcie, forma wideoperformansu tworzonego na żywo, na oczach publiczności, dekonspirującego zastosowane środki wizualizacji zdarzeń, pokazywanych na kilku ekranach. Mimo tak wielu osłon „Przedwiośniu” udało się w tym spektaklu odnaleźć, a nawet udało się wprowadzić do widowiska ładunki dekonstrukcyjne”.

Cóż ja bym dodał od siebie, z zasobu subiektywnych wrażeń? Skoncentruję się na luźnych uwagach dotyczących kilku szczegółów. Uwaga pierwsza. Dopiero przy okazji tego spektaklu uświadomiłem sobie kulturowy, cywilizacyjny sens wideoperformansu na żywo. Otóż wydaje mi się, że zmierza on do uświadomienia widzowi, że raz na zawsze skończyła się cywilizacji intymności. W czasach króla Ćwieczka, czyli przed wprowadzeniem do użytku teatralnego podobnych technik, jeśli aktor czy aktorka leżeli w kącie sceny, gdzieś n.p. w jej prawym górnym roku, to widz mógł zobaczyć najwyżej ogólny i zdeformowany pozycją zarys ich ciała i tyle. Ani pełnej sylwetki, ani grama mimiki, ot jakiś dość nieokreślony kształt w oddaleniu. Obecnie, przy wszędobylskiej kamerze, z której obraz jest transmitowany na żywo na ogromne ekrany, widz może zaobserwować najmniejszą fałdę ubioru aktora, każdy grymas jego twarzy i najmniejsze poruszenie małym palcem. To jest metafora naszej cywilizacji, która wszystko rejestruje, wszystko ujawnia, wszystko dekonspiruje i demaskuje.

Tylko co jest prawdą egzystencjalną? Czy to, jak widzimy naszym naturalnym wzrokiem, czyli w sposób ograniczony, czy to, jak nam to umożliwia kamera? Odpowiedź filozoficzna jest chyba taka, że kiedyś prawda egzystencjalna wisiała na ograniczonych możliwościach ludzkiego oka, a dziś prawda egzystencjalna jest prawdą tego, co pokazuje kamera. Utrzymywanie, że prawdą jest tylko to, co widzi nasze nieuzbrojone oko, byłoby podejściem nienowoczesnym. Co to może oznaczać w przypadku spektaklu według tekstu powieściowego sprzed 99 lat (prawie jak 100)? Ano, że n.p., że ta jednak, w końcu, staroć literacka może nabrać współczesnego sensu tylko poprzez wpisanie jej w nasz czas technologiczny.

Uwaga druga. Pokazanie „Przedwiośnia” m.in. poprzez recytowanie przez aktorów, zwłaszcza w początkowej fazie spektaklu, fragmentów ekspozycji powieści, i to w sposób wyraźnie sygnalizujący ironiczny dystans do emfatycznego języka tej prozy („żeromszczyzna”) wydaje się być (piszący te słowa tak to w każdym razie odebrał) ze strony adaptatora i reżysera sygnałem, że nie jest to tekst marzeń dla przekazania ideowego przesłania, ale na bezrybiu i rak ryba. Toteż dystans do tych wszystkich anachronizmów szlachetczyzny, do całej tej „Nawłoci”, bryczek, kawusi, śmietaneczki, jedzonka, emablowania pań, flirtów, koncercików na fortepianiku, romansików, ostentacyjny i jaskrawy przecież już u Żeromskiego, na scenie stał się zmultiplikowany i podniesiony do potęgi trzeciej. Najbardziej, jako rozwiązanie rodem z przedwojennego kina, podobał mi się ten symulowany, ekstatyczny galop bryczką Cezarego z Hipolitem, z oddalającą się w pędzie leśną drogą. Podobnie oddalała się w tle szosa w amerykańskim romansie filmowym „Pokusa”  z 1936 roku, gdy Gary Cooper wiezie kabrioletem Marlenę Dietrich. To już był nie tyle performans, ile celowa infantylizacja fabuły powieściowej. Podobnie było ze sceną w Baku, gdzie orientalna muzyka i tańce brzucha wykonywane przez aktorki symulujące tancerki lub hurysy symuluje atmosferę„wschodu”.

Uwaga trzecia. Piszącego te słowa zaskoczyło istotne pominięcie w spektaklu części trzeciej, „Wiatr od wschodu”, tym bardziej, że jest ona u Żeromskiego najbardziej polityczna, ze sceną zebrania komunistów i marszem na Belweder na czele. Zastąpił ją koncept z wziętymi z początku powieści „szklanymi domami”, które pojawiają się tu jako jawna drwina z utopii, jako czysty performans z udziałem szklanych kolorowych modeli, którymi zabawia się jak dziecko aktor (Arkadiusz Brykalski), grający w spektaklu i starego Barykę, i Hipolita, i Gajowca. A przypuszczałem, że adaptator i reżyser pominą raczej Baku i Nawłoć, a zostawią Warszawę z „Wiatrem od wschodu”. Tymczasem Nawłoć się w spektaklu szeroko rozwielmożniła, z silnym udziałem księdza Nastka (tu mamy antyklerykalizm w bardzo standardowej, wręcz banalnej wersji, że ksiądz lubi zjeść, wypić, pośmiać się i że poucza), a brak zebrania komunistów, zasadniczego, w formie wyodrębnionej, dialogu Cezarego Baryki z Gajowcem, szlachetnej grupy tzw. „warszawiaków” (zastępują ich kobiety, z listy społecznych aktywistek epoki), nie ma też finałowego marszu na Belweder z udziałem Cezarego. Chyba, że nie zauważyłem, bo w tym „Przedwiośniu” wszystko działo się w tempie ekspresowym, jak w kalejdoskopie, w natłoku obrazów.

Czy nowe odczytanie zmurszałej nieco powieści opowiada nam coś o naszej polskiej współczesności? Nic specjalnie nowego. Może więcej o niej nowego powiedziało samą swoją obecnością dwoje młodych aktywistów społecznych, których doproszono do spektaklu jak element  realu. Tylko Cezary Baryka, w ciekawym aktorsko ujęciu Michała Czachora, był jakiś taki nieobecny, wymoczkowaty nawet, że aż się nie chciało wierzyć w jego romansowe osiągnięcia. Trochę jak gombrowiczowska Iwona, księżniczka Burgunda. Rozmyślnie czy mimowolnie?

Tyle uwag na gorąco, rzecz jasna nie wyczerpujących tematu. A jak się ogląda tak po prostu ten spektakl jako widowisko? Naprawdę świetnie, bo widowisko to dynamiczne, barwne, pomysłowe, atrakcyjne moim zdaniem. Właśnie jako ciekawy, kalejdoskopowy performans. Mniej jako traktat czy diagnoza społeczno-polityczna. 

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Brutalny atak wykluczył reprezentanta

Następny

Gospodarka 48 godzin