50 lat temu, 13 lipca 1973 r., ukazał się debiutancki album zespołu Queen. „Gdybyśmy odcięli tę pierwszą płytę od tego, co było potem, okazałoby się, że była ona inspirowana tym, co wówczas działo się w muzyce rockowej – hard rockiem, heavy metalem i rockiem progresywnym” – powiedział dziennikarz muzyczny Piotr Metz.
„Ta pierwsza płyta powstawała z dużymi problemami, zespół dość długo szukał wytwórni. W końcu bardziej dogadali się ze studiem nagraniowym niż wytwórnią. To sprawiło, że album był nagrywany po godzinach, w nocy, kiedy nikt już nie pracował w studiu. To powodowało też, że wszystko rozciągało się w czasie, ale efekt końcowy nie był zły. Nawet można by się doszukać w jednym z utworów – My Fairy King – pierwszej próby wielokrotnych nakładek głosów i chórków, co potem eksplodowało w Bohemian Rhapsody (1975)” – zauważył Metz.
Historia Queen sięga przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Gitarzysta Brian May i perkusista Roger Taylor grali wówczas w grupie Smile. Podczas spotkań sympatyzujący z tym zespołem Freddie Mercury sugerował im eksperymentowanie zarówno z muzyką, jak i choreografią w trakcie koncertów. Te rozmowy doprowadziły do powstania w 1970 r. Queen, który stworzyli wspomniani muzycy i Mercury jako wokalista. Rok później dołączył basista John Deacon.
Na pierwszym winylu długogrającym, zatytułowanym po prostu „Queen”, znalazło się 10 utworów. Album ten został wydany w Europie 13 lipca 1973 r., a jego amerykańska premiera odbyła się kilkanaście dni później, 4 sierpnia. Okładka przedstawiała postać Mercury’ego oświetlonego reflektorem na ciemnej scenie.
„Jak to w przypadku debiutanckich nagrań bywa, nie znajdziemy tu wielkich hitów, które kojarzymy z Queen. Żadna z piosenek z pierwszego krążka nie trafiła na słynną składankę Greatest Hits, wydaną w 1981 r.” – powiedział dziennikarz muzyczny Rock Radia Kuba Kaleta. „Chociaż możemy tam znaleźć zalążek hitu – Seven Seas of Rhye – minutowy utwór instrumentalny, który na drugiej płycie został rozwinięty do pełnoprawnej piosenki” – dodał.
„Na albumie słychać charakterystyczne elementy brzmienia tej legendarnej kapeli, jak chociażby płaczącą gitarę Maya czy wokal Freddie’ego. Co do stylu płyty, do jakiego możemy ją zakwalifikować, jest to coś na granicy hard rocka i heavy metalu. Choć te ciężkie dźwięki są złagodzone przez wokal Mercury’ego z jednej strony, a z drugiej przez progresywne ciągoty, które daje się usłyszeć” – kontynuował Kaleta.
„Na debiutanckim longplayu próżno szukać standardowych piosenek skomponowanych na zasadzie – zwrotka, refren, zwrotka. Mamy tu wiele momentów, kiedy w jednym utworze zmieniają się tempo oraz melodia, wprowadzane są chóry i dźwięki pianina. Pojawiają się też baśniowe elementy – mam na myśli dwa utwory: Great King Rat i My Fairy King. Moim zdaniem to zapowiedź tego, co nastąpiło na czwartej płycie: A Night at the Opera z 1975 r., czyli na tej, na której znajdziemy utwór Bohemian Rhapsody” – ocenił dziennikarz. „Bardziej podoba mi się Queen baśniowy niż hardrockowy” – zaznaczył.
Pierwszy koncert Queen odbył się w czerwcu 1971 r. Przez kolejne blisko dwie dekady skład grupy nie zmieniał się.
W 1988 r. Mercury wycofał się z życia publicznego z powodu choroby, przez cały czas jednak pracował nad nowymi utworami dla Queen. 23 listopada 1991 r. podał do publicznej wiadomości, że jest chory na AIDS. Następnego dnia zmarł w swoim domu w Londynie. To zakończyło główny okres historii zespołu, który wydał 15 albumów studyjnych i 73 single. Dyskografię uzupełnia również kilka wydawnictw koncertowych.
W 1997 r. Deacon definitywnie wycofał się z grupy. May i Taylor zdecydowali się grać nadal, ale pod nazwą Queen, zapraszając do współpracy kolejno nowych muzyków. W 2012 r. w Queen zaczął śpiewać amerykański wokalista Adam Lambert. Żadne działania nie były jednak w stanie w pełni nawiązywać do czasu, gdy zespół tworzył i występował z Freddie’em Mercurym.
„Bardzo często zespoły postrzegamy przez pryzmat lidera, wokalisty, przez brzmienie jego głosu. W momencie, gdy Mercury zmarł i grupa przestała nagrywać utwory z jego głosem, to bardzo mocno wpłynęło na odbiór grupy przez słuchaczy. Należy jednak pamiętać, że Freddie to nie tylko głos, ale też niesamowita, charyzmatyczna osobowość sceniczna. Był ikoną popkultury. To nadawało charakteru Queen” – podkreślił Kaleta.
Od śmierci Mercury’ego minęło ponad 30 lat, a od momentu zakończenia jego scenicznej kariery ponad 35. Mimo tak długiego czasu muzyka Queen nie traci na popularności. Obecnie choćby w polskich teatrach grane są trzy musicale oparte na twórczości tego zespołu. Wiele polskich zespołów sięga po piosenki Queen i jako covery gra je na swoich koncertach.
„Twórczość Queen nie da się jednoznacznie zaszufladkować. To była grupa, która ciągle poszukiwała, eksperymentowała. Każda ich kolejna płyta była krokiem ku nowym środkom wyrazu. Co więcej, ci muzycy mieli niesamowity talent do pisania pięknych melodii, które do dziś chwytają za serce. Do tego wspomniana już osobowość Freddie’ego. To wszystko sprawia, że muzyka Queen jest fenomenem” – stwierdził dziennikarz.
Od blisko 20 lat miłośnicy Queen w naszym kraju skupiają się w fanklubie. Od 2003 r. organizują coroczne zloty, a w ostatnich latach hucznie świętowane urodziny Mercury’ego w Sosnowcu.
„Fani w Polsce nadal są aktywni, co potwierdzają koncerty Queen z Adamem Lambertem w naszym kraju, występy Briana Maya w 1998 i 2016 r., jego współpraca z fotoplastikonem w Poznaniu, tłumy wielbicieli na koncertach zespołów grających muzykę Queen, od Queen Symfonicznie i cover band Silk, czy ostatnio na musicalu We Will Rock You w Teatrze Roma czy przedstawieniach Rapsodii z Demonem w Teatrze Rampa i Królowa w krakowskim Teatrze Nowa Proxima” – powiedziała kierująca polskim fanklubem Dagmara Szymańska.
PAU/pap