Szkoła tradycyjna, w chmurze, nauczanie domowe, szkoła z autorskim programem, zgodna z określonym nurtem pedagogiczno-filozoficznym… Jest wybór, jak dziecko ma zdobywać wiedzę. Psychoterapeutka dzieci i młodzieży Agnieszka Lewandowska-Lepak z Centrum Terapii Dialog w rozmowie z Moniką Wysocką przestrzega przed uleganiem modom i radzi, jak podjąć dobrą dla ucznia decyzję.
Szkoły w klasycznym wydaniu, gdzie mamy 8 klas, sale i program nauczania to najpowszechniejsza, ale nie jedyna forma edukacji. Jakie mamy obecnie możliwości?
Inną formą w tradycyjnej formie nauczania jest indywidualna ścieżka edukacji. Przeznaczona jest dla uczniów, którzy z uwagi na trudności w funkcjonowaniu nie mogą uczestniczyć w zajęciach w szkole. Zgodę na taką formę edukacji można uzyskać w sytuacjach, gdy dziecko jest chore w sposób uniemożliwiający mu chodzenie do szkoły, nie jest w stanie odnaleźć się w systemie nauczania, jest bardzo pobudzone, nie jest w stanie usiedzieć na lekcji wśród innych dźwięków, innych dzieci, nie jest w stanie się skoncentrować, ma zachowania ucieczkowe lub agresywne, a podjęte formy działań umożliwienia temu dziecku bycia w grupie nie przynoszą efektów. Tak może być np. w przypadku autyzmu.
Zakres takiej formy nauczania może być różny. Niektóre dzieci objęte są indywidualną formą nauczania całkowicie, niektóre tylko częściowo. Np. jeżeli dziecko ma problemy z jakiegoś przedmiotu, np. z matematyki, to tego przedmiotu uczy się indywidualnie z nauczycielem, a na pozostałych lekcjach już w klasie lub dołącza do klasy tylko na wybrane lekcje. Chodzi o to, żeby nie było odizolowane całkowicie i miało kontakt z rówieśnikami.
Jakich konkretnie trudności mogą dotyczyć te sytuacje?
Przeróżnych i nie sposób wymienić wszystkie przypadki. To np. dzieci z bardzo silną fobią społeczną, które nie są w stanie funkcjonować w systemie klasowym, odpowiadać na forum i w ogóle być w dużej grupie. Konsultowałam niedawno dziewczynkę, która nie była w stanie pracować w szkole, bo gdy tylko zbliżała się do budynku szkoły wymiotowała, miała bardzo silne reakcje somatyczne.
Znam chłopca, który ma tak silną alergię i astmę, że wielokrotnie w ciągu roku bywa w szpitalu. Indywidualne nauczanie umożliwia mu realizację obowiązku szkolnego na miarę jego możliwości, w tych trudnościach których doświadcza. Chodzi o to, by dziecko nie robiło sobie ciężkich do odrobienia zaległości, miało poczucie sukcesu, tego, że mimo wszystko idzie do przodu i że ma do czego wracać, gdy jego stan się poprawi. To dość często stosowana metoda także podczas silnej depresji, gdy dziecko nie jest w stanie funkcjonować w systemie klasowym, ale to musi być poparte diagnozą psychiatry.
Na jak długo ustala się taką formę edukacji?
To zależy od przyczyny, z jakiej zdecydowano się na taką formę nauczania. Np. w przypadku fobii społecznych i depresji założenie jest takie, że podczas indywidualnej ścieżki nauczania stosuje się terapię, dzięki której chory małymi krokami powraca do klasy. Indywidualną ścieżkę stosuje się jako okres przejściowy, żeby dziecko mogło dopełnić obowiązek szkolny podczas problemów, na czas leczenia. Ale to zawsze sprawy rozpatrywane indywidualnie.
Co trzeba zrobić, żeby wprowadzić dziecko na taką ścieżkę edukacji?
Jest to możliwe dzięki np. orzeczeniom wydanym przez poradnię psychologiczno – pedagogiczną. Jest tak w przypadku np. aspergera – w treści orzeczenia może znajdować się zalecenie realizacji jakichś przedmiotów w formie indywidualnej. Dostarczenie takiego orzeczenia uruchomia procedurę – szkoła ma obowiązek się temu podporządkować i to zorganizować.
W szkole prywatnej tego obowiązku nie ma, chyba że jest to szkoła z założenia integracyjna i pracująca z dziećmi z jakimiś trudnościami, ale z tego, co wiem, nie wszystkie szkoły prywatne mają taką możliwość. Inną formą edukacji poza budynkiem szkoły jest nauczanie domowe.
To sytuacja, w której rodzice sami uczą swoje dzieci. Takie dziecko przynależy do szkoły publicznej – musi zostać zapisane do jakiejś konkretnej szkoły i realizuje program edukacyjny, ale samo w domu, oczywiście z pomocą rodziców. Raz na pół roku zdaje egzaminy, które mają za zadanie sprawdzić, czy faktycznie ta edukacja następuje.
Wielu rodziców fascynuje się taką możliwością z różnych powodów. Najczęściej jest to niezgoda na to, w jaki sposób odbywa się tradycyjna edukacja, na olbrzymią eksploatację dzieci, które są przemęczone, a także na agresję, której jest obecnie w szkole bardzo dużo.
Niesamowitym plusem edukacji domowej jest to, że dziecko jest w stanie przerobić materiał dużo szybciej niż w systemie szkolnym, dzięki czemu ma dużo więcej wolnego czasu. Oczywiście wymaga to bardzo dużego zaangażowania rodziców, jest to możliwe tylko wtedy, gdy pracują w domu lub gdy jeden z rodziców w ogóle nie pracuje, często wymaga dzielenia się obowiązkiem nauczania, bo np. jeden z rodziców jest humanistą, a drugi jest lepszy w przedmiotach ścisłych. Taka forma edukacji wymaga dobrej organizacji, rozplanowania, kiedy co przerabiamy, w jakim tempie i w jaki sposób. Wielu rodziców, zwłaszcza młodszych dzieci, wykazuje się dużą kreatywnością, chcąc, żeby nauka była dla ich dziecka przygodą, wyszukują warsztaty, jakieś ciekawe miejsca związane z przerobionym materiałem. Np. ucząc o jakiejś postaci historycznej odwiedzają muzeum czy bibliotekę, na przyrodę chodzą do ogrodu botanicznego, pokazują, że to czego dziecko się uczy może mieć praktyczny wymiar.
Ale są też przeciwnicy tej metody. Jakich używają argumentów?
Wielu rodziców zarzuca edukacji domowej, że dzieci są odizolowane od rówieśników, ale to nie jest prawdą, ponieważ rodzice, którzy podchodzą poważnie do edukacji domowej są aktywni w społecznościach: wspólnie organizują warsztaty dla swoich dzieci, regularnie się spotykają. Poza tym tak jak inne dzieci, które chodzą do szkół i te są zapisywane na dużą ilość zajęć dodatkowych, tak więc mają zapewnione kontakty społeczne. Przy czym nie są tak zmęczone jak po 8-9 lekcjach spędzonych w szkole.
Ale oczywiście nie wszystkie dzieci odnajdą się w takim systemie, na przykład dzieci z dużą trudnością w koncentracji uwagi – jednym łatwiej będzie skupić się w domu, a innych system szkolny będzie bardziej mobilizował. Wyobrażam sobie też, że to nie jest dla każdego rodzica, aby być cały czas z dziećmi, organizować im naukę, być kreatywnym i nie wchodzić przy tym w rolę nauczyciela, który ma pretensje, że dziecko czegoś nie rozumie, nie zapamiętało. To jest wymagające zajęcie.
Jednym z argumentów podnoszonych przez przeciwników nauczania domowego jest to, że takie dzieci potem nie odnajdą się w liceum, na studiach w życiu, bo są niezahartowane, nieprzyzwyczajone do normalnego życia, że żyją pod kloszem i nie będą miały tolerancji na stres. Myślę, że dużo zależy od rodzica i w ogóle od danej rodziny. Rzeczywiście w przypadku niektórych tak może być, ale znam dzieci z edukacji domowej, które po podstawówce szły do liceum i nie miały żadnego problemu z realizowaniem obowiązku szkolnego. Wręcz było im łatwiej, ponieważ były „wytrenowane” w tym, że to one biorą odpowiedzialność za przerobienie materiału i łatwiej było im się zorganizować.
Jak załatwia się domowe nauczanie?
Rodzic musi udać się z dzieckiem do publicznej poradni psychologiczno-pedagogicznej po opinię. Gdy pracownik poradni oceni, czy dziecko może uczyć się w domu, rodzic składa stosowne dokumenty (oświadczenie o zapewnieniu warunków umożliwiających realizację podstawy programowej oraz zobowiązanie rodziców do przystąpienia dziecka do egzaminów klasyfikacyjnych oraz podanie) do konkretnej szkoły w ramach, której będzie realizowany obowiązek edukacyjny.
Warto dołączyć się do społeczności takich rodziców, bo oni przetarli już ścieżki i chętnie dzielą się wiedzą, jak to załatwić, wskazują konkretne szkoły przyjaźnie nastawione do takiej formy edukacji i służą radą.
Kiedy – zdaniem psychologa – nie jest wskazane skorzystanie z takiej ścieżki?
Niepokojące jest, gdy rodzic chce w ten sposób poradzić sobie z problemami emocjonalnymi dziecka. Sytuacje lękowe, zespół Aspergera, mutyzm wybiórczy to zaburzenia, w których można taką decyzją zrobić więcej szkody niż pożytku.
Jeżeli dziecko jest z jakimiś trudnościami, gdy bardzo dużo kosztuje go bycie w systemie szkolnym, ma trudności w kontaktach z rówieśnikami, jest objęte opieką psychiatry, rozpisuje się terapię małych kroków i dostosowuje się te małe etapy do możliwości dziecka, tak, aby nie było to dla niego zbyt drastyczne, ale nie izoluje się go. Pokonując po kolei pierwszy, drugi, trzeci etap, pokonuje ono swoje lęki i stopniowo wychodzi z choroby. Nie da się przeprowadzić terapii małych kroków bez środowiska, w którym dziecko doświadcza trudności.
Jak rozumiem, w takim przypadku chodzi o to, aby jednak docelowo dziecko wróciło do szkoły?
Dokładnie tak. Chodzi o zbudowanie w nim takiej wewnętrznej wolności, która pozwoli mu być w szkole wśród innych ludzi, wśród rówieśników. Dla dzieci z mutyzmem wybiórczym, które np. w środowisku domowym komunikują się bez problemu, a w szkole nie, bo tam czują się zagrożone lub komunikują się tylko z częścią osób, nie ma nic gorszego niż zabranie ich do domu i pozostawienie tam, bez wystawiania na kontakt z drugim człowiekiem. Dobrze poprowadzona terapia w przypadku dziecka przedszkolnego trwa kilka miesięcy, w przypadku dziecka szkolnego zazwyczaj kilka lat, ale w przypadku nastolatka, który żyje w sytuacji lękowej np. od trzeciego roku życia, wychodzenie z tego stanu zajmie mnóstwo czasu.
Pozostawienie go w domu może oznaczać pogłębianie się jego problemów, ryzyko poważnej fobii, a nawet doprowadzić do rozwinięcia osobowości unikającej i bardzo dużych problemów w dorosłym życiu.
Czyli nauczanie domowe jest dla dzieci zdrowych, których rodzice chcieliby robić to sami, bo widzą więcej korzyści z indywidualnej formy nauczania, natomiast jeżeli jest jakiś problem natury psychicznej, należy tę edukację oddać w ręce specjalistów?
Dokładnie tak. Zawsze trzeba się mocno zastanowić czy edukacja domowa nie zaszkodzi dziecku, a jeżeli widzimy u niego jakiś problem, na pewno trzeba taką decyzję skonsultować ze specjalistami. Ostatnio dużą popularnością cieszą się szkoły w chmurze.
Co to takiego?
To forma edukacji zdalnej z możliwością uczestniczenia w zajęciach warsztatowych. W tej szkole nie ma ocen, a uczeń czas zajęć dopasowuje do siebie. Każde dziecko ma moderatora, który za niego odpowiada i grupę, do której jest przyłączone. Oferta związana jest nie tylko z przedmiotami, jest tam cały wachlarz zajęć dodatkowych.
Faktycznie, szkoły w chmurze cieszą się ogromnym zainteresowaniem zarówno wśród dzieci, jak i rodziców. Przed wakacjami, kiedy był nabór do kolejnych klas, obserwowałam, jak szybko znikały wolne miejsca w tych szkołach i jaka była dyskusja wśród rodziców zainteresowanych taką formą nauczania. Wielu rodziców rozpatrywało taką opcję w momencie, kiedy były problemy z miejscami w szkole, a w tym roku było z tym wyjątkowo ciężko, bo jest podwójny rocznik. Ale czytałam też wypowiedzi rodziców, którzy byli zmęczeni zdalnym nauczaniem prowadzonym przez szkołę państwową, które, jak wiemy, było różnej jakości. Szkoła w chmurze – zdaniem osób, które z niej korzystają – uporządkowała im życie, nadała sens siedzeniu w domu, a rodzice byli spokojni o edukację swoich dzieci, zadowoleni, że odbywa się to w przyjemny, kreatywny sposób, bez dużego obciążenia.
Argumenty przeciwników są natomiast podobne jak przy nauczaniu domowym – brak kontaktów społecznych, ryzyko niedouczenia, że brak ocen sprawi, że dzieci nie będą wiedziały, jakie osiągają wyniki, a szklarniane warunki spowodują, że nie będą radziły sobie ze stresem.
No i mamy jeszcze wiele innych placówek, które mają swój sposób na realizowanie obowiązku szkolnego…
To placówki prywatne, które przyjmują program, realizowany w szkołach państwowych, ale trochę go modyfikują, rozszerzają, coś dodają, proponują bardziej kreatywne metody, inaczej rozkładają akcenty. Wiele z tych szkół pracuje projektami, które opierają się na aktywizacji ucznia, wymagają od niego współpracy i kreatywności i jednocześnie nie tracą poziomu przekazywania wiedzy. Są też szkoły prywatne, które przyjmują pewne wyznaczniki ministerstwa edukacji, ale odrzucają podręczniki i tradycyjny system i realizują edukację wyłącznie według swoich materiałów i metod.
To może być bardzo fajne, ale też spotkałam dzieci, które z takiego systemu wynoszą dużo mniej wiedzy niż z tradycyjnej szkoły państwowej. Oczywiście nie nudzą się na lekcjach, bo jest dużo kreatywności, dużo działania, odkrywania, natomiast jest mało wiedzy.
Są też szkoły, które eksperymentują. Jestem właśnie świadkiem otwierania się szkoły w systemie finlandzkim, gdzie nie będzie ocen z przedmiotów, nie będzie ocen z zachowania. Ale jeżeli mamy dziecko opozycyjno-buntownicze, mające problem z przestrzeganiem zasad, czy odnajdzie się w takiej szkole? Czy poradzi sobie samo, czy będzie umiało oceniać, co jest dobre, a co złe? Choć na pewno tego typu szkoły mają wypracowane zasady pracy z takimi dziećmi, to wymaga to przemyślenia ze strony rodziców.
Dużo możliwości, ale też wiele pułapek…
Z pewnością rezygnacja z tradycyjnego sposobu nauczania wymaga od rodziców dużej rozwagi i pomysłu, jak dalej pokierować dzieckiem. Bo na przykład pomysł, że po takiej nietradycyjnej szkole w nauczaniu początkowym dziecko pójdzie do szkoły państwowej, może okazać się porażką. Dla niektórych dzieci przejście z systemu do systemu okazuje się zbyt trudne: mają trudności adaptacyjne, braki edukacyjne, nie są przystosowane. W tradycyjnej szkole jest pewna konkurencja sprawdzania wiedzy, bycia porównywania do innych i znam dzieci, które przechodziły ze szkoły prywatnej do państwowej w 4. czy 5. klasie i kończyło się to bardzo silnymi lękami, bezsennością, stresem. Lądowały w gabinetach terapeutycznych z poważnymi problemami, bo nie były w stanie tak dużo się uczyć, pisać klasówek, nie umiały sobie poradzić ze stresem związanym na przykład z kartkówką, z ocenami, nie umiały pogodzić się z tym, że ocena nie zawsze musi być najlepsza – czyli nie zdobyły szeregu umiejętności, które w tradycyjnym systemie dzieci przechodzą w sposób naturalny. Przy nagłej zmianie systemu to bywa dość trudne. Możliwości jest dużo, ale za każdym razem trzeba dobrze przemyśleć wybór i dopasować go do swojego dziecka, a także swojego życia, bo nauczanie domowe, a często także prywatne, wymaga olbrzymiego zaangażowania rodziców.
Co więc doradzić rodzicom, żeby nie popełnili błędu kierując się tylko tym, co im się spodobało? Jak umiejętnie dopasować system do dziecka?
Warto przed podjęciem takiej decyzji wybrać się do psychologa, a szczerze mówiąc, najlepiej do kilku, bo jest wielu psychologów, którzy reprezentują różne poglądy. Rozmowa z kilkoma osobami pozwoli nam wyciągnąć jakieś wnioski. Ale są też pewne zasady: jeśli mamy dziecko impulsywne, łamiące normy, z trudnością w koncentracji uwagi, z ADHD, albo z zespołem Aspergera, które potrzebują oczywistego systemu reguł i zasad, to wszystkie szkoły o charakterze demokratycznym, gdzie dzieci mają sporą dozę dowolności, np. mogą całą lekcję siedzieć na dywanie z książką, którą sobie same wybiorą – mogą się nie odnaleźć w takim systemie. Te dzieci potrzebują oczywistych ram, regulaminu, jasnych zasad: kiedy jest lekcja, kiedy przerwa i co wtedy robimy.
Oczywiście są też dzieci, które z takimi problemami nie odnajdą się w tradycyjnym systemie, bo normy, w których jest krzyk, upór w przestrzeganiu tych norm, u nich wzmacniają agresję i one potrzebują systemu szkolnego, który będzie miał zasady, będzie stanowczy, ale miękko, najlepiej z kwalifikowanymi specjalistami, którzy będą wiedzieli, kiedy trzeba się wycofać i przeczekać, aż dziecko się wyciszy, by dopiero wtedy omówić z nim sytuację wychowawczą.
Tak więc możliwości mamy dużo, ale trzeba mądrze między nimi wybierać, żeby nie zrobić dziecku krzywdy. Trzeba umieć spojrzeć na nie całościowo: i na rozwój intelektualny i na rozwój społeczno-emocjonalny. I na pewno nie dopuścić do tego, że inna forma nauczania staje się ucieczką od problemów.
PAP