„Rachunek sumienia trzeba zawsze zaczynać od siebie” – gen. Wojciech Jaruzelski.
„Panie Generale, na Boga, wiem, że jest Pan człowiekiem uzależnionym od Moskwy, ale przecież jest Pan także patriotą” – Papież Jan Paweł II
Polacy, ale chyba nie tylko my – mają niejako wrodzoną skłonność obchodzenia w gronie rodzinnym i środowiskowym tzw. okrągłych rocznic, a politycznie – wybiórczo, też w wymiarze państwowym. Mimo wszystko, są one właściwym momentem przywołującym fakty i wydarzenia zachowane w pamięci i przekazach rodzinnych, utrwalane na piśmie i na zdjęciach. Sięgamy zatem do wybranych fragmentów życiorysu Jubilata, ocenimy jego decyzje i pozostawiony dorobek. Spróbujmy wyciągać wnioski… Może w setną rocznicę urodzin Generała uda się zrobić to spokojnie i bardziej obiektywnie?
Na wstępie kilka refleksji …, też o stanie wojennym
Przyszły Generał, syn pierworodny Władysława i Wandy Jaruzelskich, urodził się 6 lipca 1923 r. w Kurowie (woj. lubelskie). Kościelny zapis metrykalny podaje o godz. 9 wieczorem. Na chrzcie, 7 października nadano imiona: Wojciech (po dziadku, powstańcu styczniowym), Witold. Rodzice chrzestni- Hipolit Zaremba, ojciec Matki i Zofia Mokrzyńska, siostra Ojca dziecka.
100 rocznica urodzin gen. Wojciecha Jaruzelskiego niewątpliwie skłoni kilka milionów Polaków do wieloaspektowych wspomnień i refleksji. Generała oceniali wszyscy, przełożeni i podwładni, duchowni i politycy, przyjaciele i przeciwnicy – słowem, każdy. Najbardziej surowymi sędziami byli urodzeni po 1980 r. O służbie wojskowej wiedzą najmniej. Niewiele o sprawowaniu urzędów państwowych czy politycznych, jeszcze mniej o własnej na nich odpowiedzialności i poczuciu godności, o honorze nie mówiąc. Wiedzącym o tych arkanach niego więcej, wydaje się, że posiedli wszelką mądrość i są nieomylni. Im obca jest sztuka zrozumienia i wyobrażenia sobie okoliczności, uwarunkowań, których opis emocjonalnego oddziaływania na często brzemienne w skutki decyzje i działania polityków, nie zawiera żaden, nawet najtajniejszy dokument urzędowy. Z pryncypialnością godną podziwu stroili się w szaty rzymskiego Katona, wygłaszali gromkie oskarżenia. Kilku słyszałem na sali sądowej. Wielu podczas pogrzebu, także w murach Katedry Polowej i na Cmentarzu Powązkowskim. „Nawet dziś te krzyki wydobywające się z serc, które nie mają w nich miłosierdzia, a często tylko Boga na ustach” – słyszeli obecni a zwrócił uwagę, żegnający Generała Pan Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski.
„Historia jeszcze długo będzie oceniać Jego słowa, podejmowane decyzje i czyny. Będą to czynić następne pokolenia. Jest jednak różnica pomiędzy oceną a sądem” – mówił żegnający Generała Biskup Polowy WP, 30 maja 2014 r. Polacy wiedzą, że tą „podejmowaną decyzją” jest wniosek Generała do Rady Państwa i ogłoszenie jej „wprowadzenia stanu wojennego na obszarze całego kraju”. Choć od 40 lat rozpala nasze namiętne dyskusje i spory, należy obiektywnie stwierdzić, że stan wojenny był sukcesem Polski – nas samych, milionów Polaków, czujących ten „moment Historii”. To niezwykle rzadki przypadek zwycięstwa odpowiedzialności za siebie!, nad romantyzmem wyniesionym z naszych dziejów – obficie znaczonych bratnią, polską krwią.
Świadomie podkreślam w 100-lecie urodzin Generała. Stan wojenny był zwycięstwem rozumu, rozwagi, rozsądku i odpowiedzialności za Polskę. Tak! za Polskę! Generała z zespołem reformatorów, członków PZPR, Solidarności, żołnierzy Wojska Polskiego i funkcjonariuszy MSW, wspieranych przytłaczającą większością duchowieństwa i nas, Polaków wszystkich wyznań. Był zwycięstwem aktualnego, trudnego w 1981 r. polskiego patriotyzmu nad literacko pięknym romantyzmem. Uchronił nas od rozlewu bratniej krwi. „Tej, która tu została przelana – napisał Generał w księdze kondolencyjnej kopalni Wujek (2 grudnia 1989 r.) – mogliśmy uniknąć. Niech pamięć o Niej będzie przestrogą dla żywych i hołdem dla Ofiar”. Dlaczego „rozlewu” nie uniknęliśmy? Czy tylko zawinił Generał – a odpowiedzialność decydentów Solidarności z kopalni?
Prymas Józef Glemp tak ocenił tę tragedię: „Najtrudniejszym momentem była pacyfikacja kopalni Wujek. Ja wierzyłem, że to był tylko epizod i że rząd nie będzie strzelał do obywateli, jak to było na Wybrzeżu w 1970 r. I to się potwierdziło, choć cierpienia było bardzo wiele”. Podczas pasterki 1981 r. w kościele na Chomiczówce apelował i wzywał: „Nie kładźcie głowy pod topór, bracia robotnicy. Cena uciętej głowy będzie bardzo niska, a każda głowa i każda para rąk przyda się jeszcze Polsce”. Po latach kard. Józef Glemp przyznał w kilku wywiadach: „Pamiętam ogrom bólu i narzekań, pamiętam także epizod, jak siostry zakonne podawały żołnierzom i zomowcom, bo zima była wówczas sroga, gorącą herbatę. Był to gest miłosierdzia, pokazujący, że chrześcijaństwo jest ponad nienawiścią, a wówczas było dużo nienawiści. To były bardzo trudne dni … Ludzie przesadzali często w eksponowaniu swoich cierpień. Wywierano naciski na biskupów, aby na sesjach Episkopatu wygłaszali przemówienia, napisane przez inne osoby. Ja do tego nie dopuściłem. Sprawdziliśmy, że zarzuty były nieprawdziwe: że ludzi nie skalpowano, nie biczowano. Mówiono o wydarzeniach wyimaginowanych, aby rozpalać nienawiść. Oczywiście, miały miejsce także wydarzenia okrutne, straszne. Nie dało się uniknąć informacyjnego chaosu”.
Właśnie, mówiąc oględnie, rozbieżności i sprzeczności informacyjne, nie dawały spokoju Papieżowi. Arcybiskup Bronisław Dąbrowski[1] pod datą 22 grudnia 1981 roku, zamieścił taką relację: „Ojciec Święty pytał o różne wydarzenia, o jakich mówiło radio i TV włoska oraz piszą gazety. Stwierdziliśmy w tym dużo przesady, a nawet sfałszowania faktów. Tym lepiej, powiedział Ojciec Święty i dodał – widzicie, jak konieczny był wasz przyjazd, szkoda, że nie wcześniej. Męczę się z tym, że nie znam prawdziwego stanu rzeczy”. Biskup wyjaśnił – nie jest prawdą, że w Polsce leje się krew, że w Radzie Wojennej są Rosjanie (Kulikow); że gen. Jaruzelski bliski rozpaczy; że zabitych jest bardzo wielu; internowanych przetrzymuje się w namiotach; wywożą aresztowanych do Rosji; biskupi nie mogą poruszać się po Polsce; p. Mazowiecki nie żyje; Wałęsa jest chory psychicznie. Wyjaśniłem wszystko zgodnie z rzeczywistością”. Wyjaśnienia te powtórzył kard. Casaroli, który stawiał podobne pytania, co świadczy, iż Papież konsultował napływające informacje z TV i radia ze współpracownikami.
Prymas podczas homilii na Jasnej Górze 26 sierpnia 1980 r. oceniał sytuację w Polsce i apelował do rozwagi strajkujących i władzy. Zagraniczni komentatorzy uznali za niezwykłą, odpowiedzialną, łączącą otwartość z realizmem. Sceptyczne uwagi części biskupów poddał pod rozwagę na obradach Rady Głównej Episkopatu Polski, we wrześniu 1980 r.: „Nawet w takiej sytuacji, w jakiej znalazł się naród, trzeba unikać wszystkiego, co mogłoby nas doprowadzić do krwawych porachunków wewnętrznych i do interwencji obcej. Wolę utrzymywać, że interwencja obcych sił – tanków sowieckich – jest możliwa, choćbym miał się omylić, niż narazić się na to, by choć jeden chłopiec polski zginął podniecony pewnością, że Moskale nie naruszą granic Polski”. Nie była to wypowiedź publiczna, a w tzw. wąskim gronie, nie zyskała rozgłosu. Dyskusje toczyły się wśród duchownych, a ich echa dotarły do władzy, do Generała. 26 marca w rozmowie – jak pisze Generał m.in. użył bardzo plastycznej metafory: „Kraj nasz znajduje się jak gdyby między dwiema ścianami – germańską i słowiańską. Polska w tej sytuacji powinna opierać się o ścianę słowiańską”. Tu, konkretnie szło o wschodniego sąsiada. Oparcie nie oznaczało bezwzględnego posłuszeństwa, a realizm oceny położenia geograficzno-politycznego, kierowanie się rozumem i odpowiedzialnością za państwo.
Generał, witając Papieża w Belwederze 1983 r. m.in. przypomniał: „Podczas poprzedniej, pierwszej pielgrzymki padły z ust Waszej Świątobliwości słowa ważkie i znamienne: Państwo jako wyraz suwerenności, samostanowienia poszczególnych ludów i narodów jest prawidłowym urzeczywistnieniem porządku społecznego – na tym też polega jego moralny autorytet. To stwierdzenie, zgodne z tradycyjnym i współczesnym rozumieniem istoty państwa przyjmujemy ze szczerym uznaniem. Kiedy państwo słabnie i pogrąża się w bezrządzie, cenę płaci cały naród… Własne błędy oceniamy z bezprzykładną szczerością, choć nie tylko władza zawiniła. Nie ona zepchnęła kraj na krawędź katastrofy”. Czy te słowa Generała nie są dowodem poczucia odpowiedzialności za państwo, myślenia w kategoriach Państwa i Narodu? Chyba nadszedł czas, by „obrońcy suwerenności” zrozumieli, że jest wielowymiarowa. Ma wymiar polityczny, wojskowy, gospodarczo-finansowy, społeczny, nawet kulturalny, ideologiczno-partyjny.
Historia, geografia, polityka, patriotyzm i … odpowiedzialność
Pierwszym, który w stanie wojennym dostrzegł zwycięstwo odpowiedzialności i zawarł ją w słowie patriota – adresowanym do Generała był Papież-Polak, Jan Paweł II. Te słowa Papieża, cytuję jako motto do głębokich rozważań, jako kwintesencja oceny ówczesnej, międzynarodowej rzeczywistości. „Uzależnienie od Moskwy” to nie „chwilowy zamysł” Generała. Trwało ono od 1943 r. W czerwcu 1943 r. była umowa między Rooseveltem, Churchillem i Stalinem, że część Prus Wschodnich – Królewiec i terytoria na północ od Królewca, zostaną przyłączone do Rosji, a nie do Polski. Ten „terytorialny dostęp” ZSRR do Bałtyku kosztem ziem Polski i Litwy istnieje do dziś jako Obwód Kaliningradzki. Po Teheranie (1943) była Jałta i Poczdam (1945). W pierwszej kolejności były to polityczno-militarne kalkulacje i decyzje USA i Wielkiej Brytanii wobec wschodniego sojusznika. Wobec Polski miały „wymiar praktyczny” – przyznanie nam zachodnich ziem tylko w „administracyjne zarządzanie”, by polska „gęś nie padła z niestrawności” – mówił Winston Churchill. I dzięki postawie przywódcy ZSRR, Szczecin i Świnoujście objęła zachodnia granica. Przez lata radzieccy w kryzysowych sytuacjach będą pytać: „kto wam zagwarantuje zachodnią granicę”. Skutki tego poznał bp Karol Wojtyła, jako współautor listu do biskupów niemieckich. Bystry obserwator i wnikliwy analityk tej, wielowymiarowej rzeczywistości.
Droga życiowa Generała też nie była „usłana różami”(pamiętajmy, że mają i ostre kolce). Urodził się, jak wspominał, i wychował w rodzinie o głębokich, patriotycznych tradycjach, w których istotne miejsce zajmowała walka o wolność i niepodległość. W duchu antyrosyjskim, a tym bardziej antyradzieckim formowała moją świadomość rodzina, szkoła, literatura. Później przyszła deportacja, Syberia …Tu poznał zwykłego Rosjanina, Sybiraka, kiedy zobaczył go cierpiącego, ofiarnie walczącego na froncie”. Właśnie, wojenne doświadczenie zapoczątkowało weryfikację młodzieńczego stosunku Generała nie tylko do Rosjan, ale także do nas, Polaków. Pierwszą taką lekcją było Powstanie Warszawskie. Dość wspomnieć, wspólne walki żołnierzy i Powstańców na przyczółkach: Czerniaków, Powiśle i Żoliborz przez 8 dni, tj.16-24 września okupione zostały ofiarą 4892 poległych, rannych i zaginionych żołnierzy (od kilku lat podawane są niższe straty, 3764 żołnierzy). Generał tak wspomina ten czas: „Zdobycie Pragi, forsowanie Wisły, próby niesienia pomocy powstańcom. W ciężkich walkach I Armia straciła ok. 5 tysięcy zabitych i rannych żołnierzy. Nie było więc poczucia bezczynności. Tym bardziej, że pewne próby koordynowania działań, zwłaszcza ewakuacji powstańców, nie były przez dowództwo powstańcze podejmowane. Wręcz je niejednokrotnie odrzucano. No cóż – dziś staram się to zrozumieć. Traktowali nas jak obcych, uzurpatorów. Mówiło się wtedy o tym w naszych szeregach z goryczą”. Co takiemu traktowaniu byli winni szeregowi żołnierze, podoficerowie i oficerowie, w przytłaczającej większości Sybiracy z lat 1939-1941. Czyżby zawierucha wojenna aż tak podzieliła tamto pokolenie?
45 lat później, Generał-Prezydent Polski, odsłonił Pomnik Powstańców Warszawskich – wymowna jest ta nazwa, mówiąc: „W takim dniu jak dzisiejszy nikt z wojennego pokolenia nie potrafi oprzeć się wspomnieniom. Polegli w tym mieście towarzysze mojej młodości. Spalono szkołę, w której się uczyłem. Podczas walk o Pragę, o wiślane przeprawy, w okopach Bródna i Pelcowizny, patrzyliśmy ze ściśniętym sercem na nasze umierające miasto, na pełznącą chmurę dymu i nocne łuny nad lewym brzegiem. W styczniowy dzień 1945 roku byłem wśród tych, polskich żołnierzy, którzy stanęli na wypalonym, opustoszałym cmentarzysku Stolicy. Tego nigdy zapomnieć nie można… Salutuję poległym. Wyrażam szacunek tym, którzy ocaleli. Zwracam się do urodzonych już po tamtej hekatombie, aby nie zapomnieli nigdy, skąd ich ród”.
Mając wpajane od dzieciństwa i przez gimnazjum księży Marianów zamiłowanie do literatury, chętnie czytał wydawane różne publikacje. Paweł Jasienica już w 1948 r. pisał: „Dziś wiemy – nie wolno dać się unieść patosowi historii. Nie wolno bytu narodu stawiać na jedną kartę. Nie wolno porywać się do walki zbrojnej za wszelką cenę. Boleśnie zapłaciliśmy za tę naukę”. Rok później oceniał: „Powstanie było wymierzone militarnie przeciw Niemcom, politycznie przeciw Sowietom, demonstracyjnie przeciw Anglosasom, a faktycznie przeciw Polsce”[2]. Znał Generał i tę ocenę: „Masakra Warszawy była owocem zupełnie nietrafnej oceny sytuacji pod względem politycznym i geostrategicznym. Nałożyły się na to ambicje jednego człowieka, Okulickiego. Powstanie nie musiało i nie powinno dojść do skutku” – pisał prof. Jan Ciechanowski[3]. Podzielał tę myśl Generał oceną: „Polakom można postawić piątkę za brawurę. Natomiast wielu polskich polityków – jak wykazały nasze dzieje – zasłużyło na dwójkę z historii i geografii. Płaciliśmy za to nieraz najwyższą cenę”. Można z żalem zapytać: jakie wnioski wyciągnęli politycy i wojskowi w 1944 r., w 80 lat po Powstaniu Styczniowym.
Niezwykle celne poznawczo i refleksyjnie aktualne oceny Generała
„Tragizm lat 1980-1981 polegał na tym, że stawaliśmy się coraz bardziej przedmiotem, pionkiem w rozgrywkach międzyblokowych. ZSRR i USA w różny sposób i z różnymi wynikającymi stąd reakcjami – widziały w nas słabnące, „rozwichrzone” ogniwo socjalistycznej wspólnoty. Społeczność międzynarodowa śledziła w napięciu, z rosnącym niepokojem rozwój sytuacji w Polsce. Dla Wschodu nie mogliśmy być poligonem heretyckich reform. Dla Zachodu – już wtedy powinniśmy być poligonem procesu rozkładu komunizmu”. Potwierdzeniem trafności tej oceny Generała jest wprost nieznany fakt. Podczas rozmowy o Wojciechu Jaruzelskim… prof. Jerzy Wiatr przypomniał, że w marcu 1981 r. na konferencji w Waszyngtonie spotkał się z pracownikiem Departamentu Stanu odpowiedzialnym na sprawy polskie, Dalem Herspring. W czasie rozmowy przedstawił on pewien aspekt sytuacji. Jak mówił, Departament Stanu popiera reformatorskie zmiany w Polsce, ale ma do czynienia z grupą doradców prezydenta Ronalda Reagana, którzy uważają, że należy przeć na zaostrzenie sytuacji i interwencję radziecką, gdyż interwencja taka skompromituje ZSRR i osłabi jego pozycję w świecie… Rozumiałem, że to niezwykłe jak na zawodowego dyplomatę wyznanie ma na celu poinformowanie polskiego kierownictwa i po powrocie do Polski przekazałem tę informację polskim władzom…Wielu działaczy dawnej opozycji demokratycznej z oczywistych powodów politycznych neguje obecnie istnienie radzieckiego zagrożenia. Wyobrażam sobie, jakie wrażenie zrobiłoby, gdyby ta informacja została wówczas ujawniona publicznie. Generał i najbliżsi współpracownicy wiedzę tę zachowali dla siebie, oględnie ją wykorzystując.
„Ciążył nam czynnik zewnętrzny ale nigdy nie wysuwam go na pierwszy plan. Rachunek sumienia trzeba zawsze zaczynać od siebie. Dziś osądzani są ci, którzy oddali władzę. A przecież – zarówno ówczesna władza, jak i ówczesna opozycja – powinni posypać głowę popiołem. W zaostrzającej się sytuacji międzynarodowej, nasza polska bijatyka, była igraniem z ogniem. Rozmowy z przedstawicielami Kremla, były dla nich częstokroć badaniem skuteczności ich nacisku, dla nas – ich skłonności do interwencji. Było to wzajemne sondowanie, w jakimś sensie obustronna gra. Mieliśmy wciąż wrażenie, że jakieś karty mają ukryte”.(z dyskusji w „GW”)
Członek KC PZPR Jerzy Waszczuk zapisał: „Z wielkim niepokojem przyjmowaliśmy różne sygnały świadczące o tym, że Polska coraz bardziej staje się terenem konfrontacji ideowo- politycznej między Wschodem i Zachodem …W dramatycznych dyskusjach, po raz pierwszy usłyszałem z ust Wojciecha Jaruzelskiego słowa o najbardziej chyba tragicznych doświadczeniach Jego życia – „Ja już rąbałem drzewo na Syberii i nikomu nie życzę, by musiał to robić”[4].
„Pojawiają się mity. Należy do nich pogląd, że w grudniu 1980 roku interwencja groziła, a w grudniu 1981 nie wchodziła w grę. To wielkie nieporozumienie. Grudzień 1980 – to pierwsza faza funkcjonowania Solidarności. Jeszcze rozbrzmiewały prosocjalistyczne deklaracje. Sytuacja nie była wybuchowa. Gospodarka nie znajdowała się w rozkładzie. Interwencja miała więc stłumić przede wszystkim rozwój ruchu „solidarnościowego”, zanim zagrozi on porządkowi ustrojowemu. W grudniu 1981 – zagrożenie ustroju było w pełni ewidentne. Procesy rozkładowe, anarchizujące w państwie, w gospodarce były daleko zaawansowane. Sytuacja była wybuchowa. Realną stawała się destabilizacja, destrukcja geostrategicznej struktury obszaru dla Układu Warszawskiego kluczowego. W grudniu 1980 r. można było „poczekać”. Rozmowy Stanisława Kani z Leonidem Breżniewem i moje z marszałkiem Dmitrijem Ustinowem zawierały z naszej strony zapewnienie, że jeśli dojdzie do sytuacji skrajnej, potrafimy ją rozwiązać własnymi siłami. W grudniu 1981 takie zapewnienie ja, inni przedstawiciele kierownictwa wojskowego i cywilnego formułowaliśmy również. Przyjmowano je do wiadomości, ale ostrzegano, naciskano, wzywano do działania. Jednocześnie zachowano zdolność i wysoką gotowość do interwencji, gdy sytuacja wyrwie się spod kontroli polskich władz, dojdzie do destabilizacji. Krótko mówiąc: w grudniu 1980 r. chciano, ale jeszcze nie musiano; w grudniu 1981 r. nie chciano, ale wkrótce by musiano”.
„Kwestią „życia i śmierci”, rozumu i honoru było niedopuszczenie do interwencji, uporania się z naszymi polskimi problemami, w ramach kraju, własnymi siłami. W przeciwnym wypadku mielibyśmy nie stan wojenny, ale stan wojny, ze wszystkimi tego nieobliczalnie katastrofalnymi skutkami. A poza tym, jaki sens miałoby liczenie na tzw. pomoc. Przecież ocena sytuacji w ostatnich miesiącach 1981 roku wskazywała, iż udręka zaopatrzeniowa, anarchizacja życia, gwałtowny wzrost przestępczości, powodują skrajne zmęczenie społeczeństwa i oczekiwanie na jakiś przełom. Można powiedzieć – sytuacja dojrzewała psychologicznie”.
„Na przełomie lat 1980-1981 nastąpiła jedna z najdonioślejszych zmian strategicznych, o której zbyt mało się wie i jeszcze mniej dziś pisze. Na horyzoncie rysowała się już groźba przegranego wyścigu w najnowocześniejszej technologii zbrojeń. Wybór Reagana groźbę tę dramatycznie urealnił. Stąd też gwałtownie wzrosło zainteresowanie radzieckich strategów dla tzw. obszarów buforowych, a Polska była najważniejszym z nich. Myślę, że nigdy w okresie po II wojnie światowej Polska nie stanowiła aż tak ważnego pod względem strategicznym obszaru dla obu stron potencjalnego konfliktu zbrojnego, jak właśnie z początkiem lat 80. Ciągle jeszcze istniała wtedy możliwość, aby wyrafinowaną elektronikę wojskową przynajmniej w części zrekompensować wielkim manewrem sił i środków, a więc szybkim przemieszczaniem ogromnych mas wojska po dostatecznie wielkich obszarach, koncentracją gigantycznych sił pancernych i lotniczych na ściśle wybranych kierunkach głównego uderzenia. W tej sytuacji bezpieczeństwo zachodniej flanki ZSRR, niezawodność szlaków komunikacyjnych, przepraw, rejonów rozśrodkowania i ześrodkowania nabierały dla radzieckiego dowództwa znaczenia większego, niż kiedykolwiek przedtem. Nasza „polska przymiarka” do głębokiej reformy systemu, zbiegła się w czasie z najgorszą, możliwą sytuacją militarno-polityczną w Europie. Żałuję, że ten fakt jest dziś tak rzadko uwzględniany, kiedy mowa o konsekwencjach wydarzeń, poprzedzających 13 grudnia”.
W książce pt. „Mniejsze zło”, Generał tak oceniał: „Stan wojenny był mniejszym złem dla wszystkich. Był mniejszym złem dla Polski, bo gdyby sprawy potoczyły się inaczej, ich konsekwencje byłyby katastrofalne. Ale zło nawet mniejsze pozostaje złem. Zwłaszcza wtedy, kiedy przynosi ofiary, cierpienia, dokuczliwości. Tragedia w kopalni Wujek to najbardziej bolesny tego wyraz”. Ten zapis, refleksja jest też dobitnym wyrazem człowieczeństwa Generała. Nie tylko w tej książce, ale w wielu innych publikacjach i wypowiedziach oceniał stan wojenny. „Ja szczerze ubolewam nad tym, że doszło do wprowadzenia stanu wojennego, ale jednocześnie uznaję, że spełnił on swoją rolę. Był lekcją – i dla Jaruzelskiego, i dla Wałęsy, i dla wielu innych z obu stron. To prawda, że ta lekcja wiele nas kosztowała, ale na szczęście nie wykopała przepaści nie do przebycia i obiektywnie stworzyła warunki do przyszłego zbliżenia… Próby kwalifikowania stanu wojennego jako przestępstwa, zbrodni, chcąc nie chcąc, godzą także w miliony ludzi, którzy go oczekiwali, którzy z jego koniecznością się liczyli, którzy go poparli, którzy w jego realizacji uczestniczyli, którzy wreszcie w tym okresie zwyczajnie żyli i spokojnie pracowali”. Nie wolno o tym zapomnieć w 100-lecie urodzin! Warto też chwilę się zadumać – jaką „lekcję o prawdzie” stanu wojennego wyciągnie dzisiejsze pokolenie, jeśli sędziwi Polacy będą milczeć nad kłamstwami i przeinaczeniami?
Internowanie
Jest niezwykle drażliwe, dzielące polityków, rozmówców, a szczególnie osoby, które tego doświadczyły i historyków. Dominują krytyczne oceny – ta „operacja” była wcześniej planowana, jak stan wojenny, przeprowadzona często arogancko wobec zatrzymanych, wyrządzająca im, rodzinie krzywdy, które pamiętają, podnoszą przy każdej okazji.
Generał publicznie przyznał, iż nie interesował się kto, na jakich zasadach ma być internowany, oczywiście, znając polityczną ocenę celu i ludzki sens takiej „operacji”. W książce „Stan wojenny” wspomina – „O jednej sprawie myślę z największym zakłopotaniem. Może mi ktoś wierzyć, może nie wierzyć, ale naprawdę nigdy nie powstała centralna, zatwierdzona przeze mnie lub przez któregokolwiek z członków ówczesnego kierownictwa, lista osób przewidzianych do internowania. Uważam to za ciężki błąd, za ogromną lekkomyślność, że nie zainteresowałem się osobiście, kto będzie internowany. Kiszczak też przyznaje, że tego nie dopilnował. Na jednym z posiedzeń Komitetu Obrony Kraju była mowa o tym, jaka w przypadku wprowadzenia stanu wojennego byłaby skala internowań. Wtedy ktoś z MSW powiedział, że chyba ok. 5 tysięcy. „Czy wyście oszaleli, 5 tysięcy! Po co?” Potem się tym nie interesowałem. Okazuje się jednak, że 13 grudnia było 5 tysięcy. Zadziałał mechanizm, który stanowił połączenie asekuracji z odwetem…Przykład wręcz kliniczny to internowanie Ryszarda Kurylczyka. Po latach jako znany działacz partyjny i państwowy został najpierw wojewodą, a następnie I sekretarzem KW PZPR w Słupsku … Kiedy dużo później usłyszałem od pani Izabeli Cywińskiej, jak ją zakuwano w kajdanki – wprost nie wiedziałem co z sobą zrobić. I dalej mówi – „Skutki błędnych internowań miały, powiedziałbym wymiar podwójny. Z jednej strony było to zbyteczne. Wiele osób odizolowanych, zwłaszcza z grona intelektualistów, nie zagrażało przecież spokojowi społeczeństwa. A więc kompletny idiotyzm. Już nie mówiąc, że było to wręcz niemoralne. Po drugie, było to w konsekwencji szkodliwe dla władzy. Bowiem teraz kombatantów, męczenników jest ponad wszelką miarę. To było robienie „na siłę wrogów”… Różne, przeczytane relacje i wspomnienia potwierdzają, że forma internowania nie była sprawą uregulowaną odgórnie. Zależała głownie od kultury zatrzymujących. A z tym bywało bardzo różnie. Było więc i poprawnie i bardzo źle. Nie chcę nikogo tłumaczyć…Głęboko nad tym wszystkim boleję…tkwi we mnie jak cierń”. Za brak dociekliwości, wielokrotnie przepraszał.
Szpital o szczególnej wymowie
Na posiedzenie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON) 23 czerwca 1982 r., Generał zaprosił Panie reprezentujące wszystkie zawody i organizacje kobiece. Witając m.in. oznajmił – „Czas dzisiejszy nie sprzyja stawianiu pomników. Ale nadeszła chyba pora, aby wznieść pomnik Matki Polki”… Rzeczywiście, „czas nie był sprzyjający”, obowiązywał stan wojenny. Powiedział Paniom, że „dawno już powinien stanąć na naszej ziemi, aby świadczyć o patriotycznej ofiarności polskich matek. O ich niezapomnianym wkładzie w przetrwanie naszego Narodu, w jego uporczywą, bohaterską walkę o wolność i zwykłą, człowieczą sprawiedliwość… Że dają z siebie przez całe lata poświęceń i trudu, tę codzienną matczyną krzątaninę, której historyk nie wymierzy, lecz bez której żaden polski dom nie byłby domem… To spotkanie daje okazję, aby z szacunkiem pochylić się nad tymi, które obdarzone są szczególnie zaszczytnym tytułem. Myślę o Matkach. Dały Ojczyźnie swe macierzyństwo … Wniosły do życia narodu wartości bezcenne”.
Ciąg dalszy w kolejnym środowym numerze Dziennika Trybuna, który ukaże się 5 lipca.