Sposobem na przeciąganie rozpraw sądowych może być patriotyzm.
Zadanie dla miłośników zagadek kryminalnych: Kilkunastu łysoli rzuca się na paru, równie gładko ostrzyżonych, uczestników procesji. Wszystko to widzą i nawet filmują policjanci. Potem mundurowi szybciutko wyłapują raptusów, a resztę spisują. Tak samo zresztą jak świadków zdarzenia.
Pytanie brzmi – ile czasu potrzeba polskiemu sądowi, żeby za coś takiego skazać dwadzieścia osób na kary od 6 do 14 miesięcy prac społecznych w wymiarze 30—40 godzin miesięcznie?
Żółto-niebieska
W Przemyślu od lat miejscowi wędrują w czerwcu z katedry grekokatolickiej na cmentarz, gdzie leży ok. 2 tys żołnierzy Semena Petlury, walczących niegdyś wespół w zespół z Piłsudskim z bolszewikami. Obok nich snem wiecznym spoczywa zaś 47 członków Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Coroczna procesja jest okazją zamanifestowania ludności pochodzenia ukraińskiego swojej odrębności. Stąd obok sztandarów kościelnych, roi się tam od flag ukraińskich. Ale nie brakuje też i tych biało-czerwonych, a nawet unijnych.
Dokładnie tak samo było w czerwcu 2016 r. Z tą jednak różnicą, że od pół roku polską rządziło ugrupowanie szczególnie drażliwe na punkcie polskości. A ponieważ tak w Przemyślu, jak i w innych rejonach Polski nie brakuje takich, którzy wyznają równie radykalny patriotyzm, to środowiska te postanowiły powiedzieć sprawdzam. Po czym przez kilka tygodni przed zapowiedzianą procesją jęły się skrzykiwać w internecie, aby postawić tamę banderowcom.
Wyszło to średnio. Miejscowi kibole i przyjezdni młodopolacy stawili się w liczbie około 50 osób. Więcej było nawet policji, o kilkuset uczestnikach żółto-niebiesko-religijnego przemarszu nie wspominając.
Miłośnicy Polski dla Polaków doposażeni w transparenty z napisem „Banderowcy i ich zwolennicy przecz z Polski”, czy nawiązujące do rocznicy rzezi wołyńskiej, ustawili się na trasie i korzystając z konstytucyjnej wolności słowa obsobaczać Ukraińców jak się da. Choćby słowami „Znajdzie się kij na banderowski ryj”, „Stepan Bandera prostytutka Hitlera”, „Polska antybanderowska”, czy „ludobójcy”.
Czerwono-czarna
Głównie jednak, młodzi, łysi patrioci skoncentrowali się na wypatrywaniu symboli banderowskich. Głównie zaś barw czerwono-czarnych. Ku ich utrapieniu pogrobowcy UPA ukryli je na tyle skutecznie, że nie było nawet jednej flagi w złowieszczych dla prawdziwych Polaków barwach.
Jednak czujne oczy młodopolaków zwieść się nie dały. I wypatrzyły na czele pochodu wraże kolory. Na koszulce faceta idącego na czele procesji. Bo to była czarna koszulka z ukraińskimi ludowymi haftami wyszytymi czerwoną nicią.
Czujność patriotyczna kazała młodym ludziom poinformować o miłośniku rezunów policję. Policjanci popukali się w czoło i sprawę olali. Młody patriota z kolegami postanowili zatem podjąć akcję bezpośrednią. W kilkunastu doskoczyli do idących w procesji. Siłą i godnością osobistą oraz prężnością ramion przedarli się do osobnika w banderowskich barwach i nienawistną koszulkę mu rozerwali. A, że miał na ramieniu żółto-niebieska opaskę, to została mu ona zdarta, rzucona na ziemię i przydeptana polskim butem. Po czym polską ręką ją podniesiono i usiłowano podpalić chińską zapalniczką.
Ponieważ już Newton udowodnił, że każda akcja wywołuje reakcję, to na pomoc postponowanym kolegom tudzież reprezentowanym przez nich wartościom rzucili się uczestnicy procesji. Rzucili z okrzykiem „Jeszcze Polska nie zginęła, ale zginąć musi”.
I pewnie doszłoby do konfrontacji na argumenty siły, ale ponieważ policja ukończyła przegrupowywanie, to nagle zaroiło się od granatowych i 23 osoby błyskawicznie zostały po zaobrączkowaniu zgarnięte do suk.
Procesja poszła dalej. Odprawiono na cmentarzu co było do odprawienia i ceremonia się skończyła.
Biało-czerwona
Tymczasem praca prokuratora, wręcz przeciwnie. Śledczy, miał jedno przyznanie się, wiele odmów zeznań zatrzymanych, zeznania niezatrzymanych i policjantów a nawet zdjęcia i filmiki z przepychanki.
Prokurator miał też wybór. Mógł oskarżyć stosując art. 217 KK, mówiący, że „kto uderza człowieka lub w inny sposób narusza jego nietykalność cielesną, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”. Ale wolał skorzystać z takiego na mocy którego można się domagać nawet 2 lat pierdla. Znaczy art. 195 mówiącego o „złośliwym przeszkadzaniu publicznemu wykonywaniu aktu religijnego”.
I nieważne, że zestawienie tych przepisów pokazuje kretynizm ustawodawcy, bo walniecie kogoś fest w gębę wycenione jest o połowę łagodniej niż jeżdżenie na rowerze w stroju motyla przed procesją Bożego Ciała. Ważne, że w tej konkretnej sprawie prokurator miał mocny oręż.
Wystrzelił zeń żądając dla oskarżonych kar od sześciu miesięcy do dwóch lat ograniczenia wolności poprzez wykonywanie nieodpłatnych, dozorowanych prac na cele społeczne po 40 godzin w miesiącu. Ponadto oskarżeni mieliby też zapłacić od 500 zł do 5 tys. zł na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej. Oskarżyciele posiłkowi w osobach ze stowarzyszeń ukraińskich w Polsce miast domagać się nadziania sprawców na widły,ścięcia toporem lub owinięcia w snopek i podpalenia, przychylili się do wniosku prokuratury.
Sąd Rejonowy w Przemyślu pochylał się nad sprawą – i tu jest odpowiedź na zagadkę z początku tekstu – niemal 3 lata. I całkiem niedawno wydał wyrok, którego kawałek już przywołałem.
Był bowiem i wyrok na 5 osób osób, którym udowodniono przemoc fizyczną, czyli uderzanie i szarpanie haftowanej koszulki. Mają oni zapłacić poszkodowanemu po 500 zł nawiązki każdy.
Orzeł na łańcuchu
Do wysokości kar przyczepiać się nie można. Rodzą się jednak pytania o sens takiego rozwlekania sprawy w czasie. Szczególnie, że w trakcie procesu jeden z oskarżonych przyznał się do winy i przeprosił. Inni zaś udowadniali, że nie było żadnego ataku na tle narodowościowym oraz że nie była to procesja religijna, ale wiec polityczny, na którym powiewały ukraińskie flagi. I sąd się na ten lep złapał.
Fakty wyglądały przecież tak, że na oficjalnie zgłoszoną procesję, napadnięto używając siły fizycznej. W związku z tym, jakiekolwiek deliberacje na temat motywacji powinny odpaść w przedbiegach. Ale gdzie tam. Sąd wysłuchiwał sążnistych tyrad dowodzących racji historycznych, patriotycznych i moralnych. Racji, które reprezentowali oskarżeni ogoleni patrioci.
Nawet w uzasadnieniu wyroku w całkiem nieistotne, dla prościutkiej sprawy o napaść, pierdoły szła sędzia Edyta Kołacz. Nawiązała bowiem do marszu banderowców w Kijowie.
„Pooglądajmy, jak wyglądał w styczniu 2019 roku marsz zorganizowany w Kijowie i może wtedy znajdziemy odpowiedź na pytania, które pojawiały się w toku przewodu sądowego – czy były zbyt daleko idące? W ocenie sądu jednak nie” – mówiła zupełnie na serio w czasie procesu toczącego się przecież w Przemyślu.
Potem było jeszcze ciekawiej. Najpierw zdanie: „Biorąc pod uwagę przepisy polskiej Konstytucji, nie ma możliwości zakazywania innym obrządkom dokonywania aktów kultu religijnego” – wypowiedziane jakby z żalem, a potem stwierdzenie, że „sąd rozumie motywy oskarżonych, którzy powoływali się na kwestie historyczne, ale przedmiotem oceny sądu nie jest historia, a zachowanie sprawców”.
By w końcu zejść na ziemię i stwierdzić, że „To nie był czas ani miejsce na to, aby oskarżeni prezentowali swoje poglądy. Czy to się komuś podoba, czy nie” – kończyła swój wywód sędzia Kołacz. Zapominając, że ten właśnie czas i miejsce facetom od bijatyk dała. Zapominając, że po przekroczeniu granicy między atakiem słownym, a użyciem pięści, motywacja przestaje być istotna. Bo nawet w konstytucji słowo jest wolne, ale obywatel nietykalny.