1 grudnia 2024

loader

Artyzm i stabilność

SONY DSC

Z TERESĄ LIPOWSKĄ rozmawia Krzysztof Lubczyński.

Wyraziła Pani niedawno żal, że dopiero po roli Mostowiakowej w „M jak miłość”, zainteresowały się Panią media, a dziennikarze zaczęli prosi o wywiady. Czy rzeczywiście dopiero teraz, po tylu latach popularności aktorskiej?
Wiele lat temu nie narzekałam na zainteresowanie krytyków i dziennikarzy, zebrałam nawet mnóstwo recenzji i uwag na temat moich ról, w tym spod piór cenionych wtedy krytyków, takich jak August Grodzicki czy Wojciech Natanson. Oni bardzo wnikliwie analizowali spektakle i role aktorskie. Później recenzje zaczęły składać się z nieistotnych uwag zamiast oceny włożonej przez nas pracy, więc przestałam się nimi interesować. Wywiadów ze mną rzeczywiście nie było zbyt wiele, bo choć zagrałam sporo ról filmowych, nigdy nie byłam tzw. gwiazdą, ani też nie mam na koncie jakiejś jednej, błyszczącej roli, o której było by głośno w prasie czy telewizji i którą by na lata zapamiętano.
Jaka jest Pani dewiza w pracy?
Uczciwość aktorska to moja podstawowa zasada. Mogę o sobie powiedzie, że nigdy nie „puściłam” roli, tzn. nie potraktowałam lekceważąco mojego zadania. W tym roku obchodzę 50-lecie pracy artystycznej i mogę się pochwalić, że ani przez jeden dzień nie byłam bez etatu, a po przejściu na emeryturę mam chyba więcej pracy niż kiedykolwiek. Poza tym jestem aktorką, która nie odrzuca ról małych, pod warunkiem że dojdę do wniosku, iż można z niej coś ciekawego zrobić. Mój najukochańszy reżyser Jurek Antczak mówił mi, że nie ma małych czy dużych ról, ale role dobrze i źle zagrane. Mówił, że można odmówić, ale jeśli już się rolę bierze, to trzeba się do niej przyłożyć uczciwie. Uważny widz czy recenzent zawsze to dostrzeże. Niezależnie od tego, czy jest to subretka czy księżniczka. Nawet jak grałam rolę „Kapusty” w bajce dla dzieci, to starałam się z niej zrobi coś interesującego. Za kulisy przyszły niewidome dzieci i chciały rozmawiać właśnie z „Kapustą”.
Czy wybór zawodu aktorskiego miał korzenie w Pani dzieciństwie?
Tak, ale nie w tym sensie, bym pochodziła z rodziny aktorskiej. Nic z tych rzeczy. Mama skończyła SGH, ojciec prawo, dziadek był kolejarzem. W szkole natomiast mówiłam wierszyki, śpiewałam, chodziłam na kółko teatralne, które wystawiało bajki w łódzkim teatrze „Lutnia”. Od czwartego roku życia uczyłam się gry na fortepianie. Wszystko to mnie bawiło. Myślałam wprawdzie o studiowaniu fortepianu w konserwatorium, ale odstraszyła mnie perspektywa ćwiczenia po wiele godzin dziennie. Za bardzo byłam na to ruchliwa, dynamiczna, lubiąca taniec, śpiew itd. Dzięki temu zawsze dobrze radziłam sobie z repertuarem muzycznym w teatrze.
Jak to się stało, że ten zawód nie wyssał¸ Pani, nie zniszczył, jak to bywało w przypadku niektórych Pani koleżanek i kolegów?
Myślę, że po prostu równo rozłożyłam sprawy prywatne i zawodowe. Zawód wykonywałam i wykonuję z przyjemnością. Nie traktuję go ani jako powołania, ani jako zawodu niszczącego. Tak się zdarza, gdy ktoś przedkłada zawód ponad wszystko. Dla mnie dom i rodzina były najważniejsze, zwłaszcza od czasu, gdy urodził nam się syn. Jednocześnie, jak mówił Romek Kłosowski, byłam pazerna na role i jak nie wywiesili mojego nazwiska w obsadzie, to byłam niezadowolona, mimo, że grałam w tym czasie kilka innych ról. Pod tym względem byłam pracoholiczką.
Miała Pani swoją mistrzynię zawodu aktorskiego?
Nie, nie miałam jednej mistrzyni czy idolki. Od wielu koleżanek aktorek czerpałam różne rzeczy. N.p. od Ireny Kwiatkowskiej, z którą grałam kilkakrotnie, w Teatrze Nowym, m.in. w „Wariatce z Chaillot” czy w „Moralności pani Dulskiej”, nie mówiąc już o naszych spotkaniach w kabarecie Dudek. Pani Irena była jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna, specyficzna. Można było uczyć się od niej precyzji, pasji, punktualności, gotowości.
Spędziła Pani 28 lat w zespole Teatru Ludowego przy ul. Szwedzkiej na Pradze w Warszawie. Jak Pani wspomina te lata?Jako czas ciągłego przebywania w teatrze, a także familiarną, rodzinną atmosferę, gdzie wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli, ale w duchu życzliwości. Bardzo ciepło wspominam współpracę zwłaszcza z dyrektorem i reżyserem Janem Kulczyńskim. Pamiętam moje uroczystości weselne w teatrze i przemarsz nas, młodej pary pod szpalerem szabel, w którym ustawili się koledzy.
Dziś nie ma w teatrach nawet śladu po takiej atmosferze. Aktor przychodzi na chwilę i za chwilę idzie do jakichś innych zajęć. Dziś aktorzy mają rozliczne rozbudowane możliwości pracy.
Jakie role Pani sprawiają Pani szczególną przyjemność?
Dobre. Lubię n.p. Brechta, bo są u niego role szarpiące, ostre, drapieżne, trochę wbrew moim dość ciepłym warunkom. Granie przeciw warunkom to dla mnie wielka przyjemność. Stąd mile wspominam role pani Peachum i Jenny w „Operze za 3 grosze”. Byłam też szczęśliwa z powodu roli Smugoniowej w teatrze radiowym, za którą zostałam bardzo pochwalona, grając razem z Gustawem Holoubkiem i Tadeuszem Łomnickim. Często przydarzało mi się grać postacie starsze od siebie. Miałam niski głos i jakiś rys dojrzałości, stabilności, tak więc np. w sztuce „Maturzyści”, mając dwadzieścia parę lat, zagrałam matkę mojego kolegi rówieśnika.
W życiu też tak wcześnie osiągnęła Pani psychiczną dojrzałość?
Myślę, że tak. Zawsze miałam stabilną psychikę. Jak się zakochałam, to na zawsze. Moje życie małżeńskie było głębokie i przemyślane. Z moim mężem przeżyłam w miłości i zgodzie 44 lata, choć oczywiście zdarzały się chwile kryzysowe, jakieś ciche dni.
Chciałbym zapytać Panią o zmarłego lata temu Pani męża, znanego aktora Tomasza Zaliwskiego, tym bardziej, że umawiałem się z nim na rozmowę ale nie zdążyłem…
Byliśmy bardzo dobrym małżeństwem, mimo że wiele rzeczy nas różniło, n.p. światopogląd. Ja jestem wierząca, on był ateistą. Był upartym i zamkniętym w sobie, trochę kanciastym, ale kryształowo uczciwym, wspaniałym człowiekiem. Był jeszcze uczciwszy zawodowo i życiowo ode mnie. On nigdy nikogo nie okłamał, nie skrzywdził, chyba że mimowolnie. Był wspaniałym mężem, ojcem, kolegą. Lubił ciszę i kochał przyrodę, czego mnie nauczył. Dawniej bardziej ciągnęło mnie do towarzystwa i do rozrywek. A teraz brakuje mi tylko jego. Jako aktor był prawdziwy do bólu. Był rewelacyjny w roli komisarza w filmie „Wśród nocnej ciszy” Tadeusza Chmielewskiego. Słyszałam o jego aktorstwie wielkie komplementy, choć jako aktor moim zdaniem i nie tylko moim, był niedoceniony. Miał surową powierzchowność, predysponującą go do ról osób szorstkich, często wojskowych, ale w środku był romantykiem i samą dobrocią. Bardzo przeżywał swoje role. Był wielkim patriotą. Nota bene pochodził z tej linii rodu Zaliwskich, z których wywodził się jeden z inicjatorów powstania listopadowego, Józef Zaliwski.
Nie mogę Pani nie zapytać o Pani rolę Barbary Mostowiakowej w „M jak miłość”, jednym z najpopularniejszych polskich seriali telewizyjnych ostatnich lat. Czy pomogły Pani w niej bardziej doświadczenia filmowe czy teatralne?
Myślę, że jedne i drugie, ale filmowe bardziej, bo to jednak przecież film. Popularność tego serialu i tej roli sprawia mi ogromną satysfakcję. Wiem, że widzowie traktują starszych państwa Mostowiaków jako wzór. Wielu z nich chciało by mie takie domy, takie mamy i takie babcie, jak Mostowiakowa. Do roli napisanej przez panią Ilonę Łepkowską dodaję swój warsztat aktorski, a także ciepło i otwartość, którymi zostałam obdarzona.
Trzyma się Pani ściśle tekstu roli?
Nie, mam od pani Ilony Łepkowskiej carte blanche na korygowanie języka i zachowań mojej postaci, tak aby przede wszystkim przemawiała przez nią prawda. Myślę, że mi się to udaje. Proponuję reżyserowi swoją wizję danej sceny i zwykle uzyskuję akceptację. Muszę zagrać tak, jak to czuję. Może dlatego dostałam od telewidzów Złoty Ekran w 2004 roku.
Ogarnia Pani całość swojej postaci poprzez setki odcinków, czy gra Pani „wycinkowo”?
Muszę ogarniać. Czasem do trafnego zagrania jakiej sceny potrzebna mi jest pamięć o tym, jak zagrałam scenę w odcinku sprzed kilku lat. Ja muszę znać treść wszystkich odcinków. Muszę wiedzieć, co dzieje się z moim serialowym wnukiem czy córką, mimo, że nie mam w tej chwili nic wspólnego z daną sceną. To jest mi potrzebne do grania mojej roli. Dzięki temu wrosłam w nią. Gram całą sobą, ciałem, sercem i umysłem.
Co dała Pani rola Mostowiakowej?
Otworzyła mi wiele różnych dróg, przypomniała ludziom moje dawne role. W tym roku zaproszono mnie Do Londynu. Miałam recitale, na które przyszło wielu widzów z tamtejszej Polonii, oglądających serial. Jeżdżę na spotkania do uniwersytetów trzeciego wieku, spotykam się z młodzieżą i z chorymi dziećmi.
Czy „M jak miłość”dojdzie do tysięcznego odcinka?
Daj Boże, ale ja osobiście nie sądzę. Spodziewam się jeszcze dwóch lat dla tego serialu. Wszystko ma swój kres. Nie można ciągnąć czegoś, jeżeli nie jest to już tak porywające. Pomysły też się kiedyś kończą. Ale ja wykorzystałam już swoje pięć minut. Jestem szczęśliwa, że dane mi było grać tę rolę.
Dziękuję za rozmowę.

Teresa Lipowska – ur. 14 lipca 1937 w Warszawie. Ukończyła średnią szkołę muzyczną w klasie fortepianu w Łodzi (1955) i PWSTiF w Łodzi (1957). W latach 1957-1985 w warszawskim Praskim Teatrze Ludowym, a w latach 1985-92 w Teatrze Syrena w Warszawie. Obecnie związana z Teatrem Kwadrat. Wśród ról teatralnych m.in. Krystyna w „Pannie Julii” A. Strindberga (1957), „W małym domku” T. Rittnera, rola tytułowa w „Balladynie” J. Słowackiego (1961), Księżniczka Francuska w „Straconych zachodach miłości” W. Szekspira (1962), Hrabina w „Konfederatach barskich” A. Mickiewicza (1964), Dorota w „Poskromieniu złośnicy” W. Szekspira (1969), Isabel w „Niewidzialnej kochance” Calderona de la Barca (1970), Fabian w „Wieczorze Trzech Króli” W. Szekspira (1976), Laura w „Ojcu” A. Strindberga (1981), Maxine Mayer w „Jesiennych manewrach” P. Coke (2013). Liczne role także w teatrze telewizji, m.in. w „Zawiszy Czarnym” J. Słowackiego (1959), „Idach marcowych” T. Wildera (1962), „Moralności pani Dulskiej” G. Zapolskiej (1970), „Weselu” St. Wyspiańskiego (1972) „Operze za 3 grosze” (1976), „Pijakach” F. Bohomolca (1983), „Złodzieju w sutannie” P. Woldana (2008).
Przez wiele lat związana była z kabaretem „Dudek”. Ma na swoim koncie kilkadziesiąt ról w dubbingu. Jej wielką pasją jest radio, a także estrada, gdzie może spotka się z widownią twarzą w twarz. W filmowym dorobku ma ponad 70 ról, m.in. w „Rzeczpospolitej babskiej” H. Przybyła, „Sublokatorze” J. Majewskiego, „Hasło Korn” W. Podgórskiego, „Molo” W. Solarza, „Nocach i dniach” J. Antczaka, „Rodzinie Połanieckich” J. Rybkowskiego i „Tacie” M. Ślesickiego. Grała także w serialach „Lalka”, „Przygody psa Cywila”, „Dyrektorzy”, „Stawiam na Tolka Banana”, „Miasteczko”, „Matki, żony i kochanki”, „Miodowe lata”, „Klan”, „13 posterunek”.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Zaskakujący protest obrońców zwierząt

Następny

Kompleks Putina

Zostaw komentarz