Najpierw Andrzej Duda. Chwilę później Mateusz Morawiecki. Zwłaszcza tego ostatniego należy docenić. Oni obaj wreszcie powiedzieli Polakom czystą, brudną prawdę. Jak wlepki na stojakach rowerowych na światłach. Może nie tą, którą chcielibyśmy wszyscy usłyszeć, ale mimo wszystko prawdę. Na ciężkie czasy ta jest najmniej pożądana, ale wciąż najbardziej prawdziwa.
Prezydent Polski kazał rodakom zacisnąć zęby i spróbować przeczekać ten czas. To samo mówi mi mój doradca finansowy. Że teraz nie pora na ryzykowne ruchy względem swoich oszczędności. Bo nikt nie da gwarancji, że za moment zła sytuacja na rynkach nie stanie się tragiczna, żeby po chwili nie zmienić się w katastrofalną. Na widnokręgu gospodarczym widać tylko dym i pożogę. Nawałnica trwa i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to szybko zmienić. Takoż nie ma co mieć do prezydenta polskiego pretensji, że zdobył się na akt heroicznej odwagi i powiedział ludziom w oczy to, co sami wiedzieli, jeno bali się mówić o tym głośno.
Premier polski powiedział Polakom, żeby w miarę możliwości zaczęli docieplać swoje mieszkania i domy, bo idzie ciężka i długa zima, a bez rosyjskiego gazu może być w tym roku wyjątkowo mroźna. Jak się już nazbierało chrustu po lasach, można zacząć utykać mech w okna. Ten w końcu też jeszcze ciągle jest za darmo. O tym również wszyscy doskonale wiedzieliśmy; że po zakręceniu kurka z gazem, może być ciężko dogrzać domostwa. A kiedy Putin zakręci gaz Ukraińcom, na raz okaże się, że będzie u naszych granic dodatkowych kilka milionów chętnych, zziębniętych ludzi, którym trzeba będzie wykroić ekstra kąt przy polskim piecu. Podobnych, czystych, brudnych prawd jest w Polsce wiele. Prawd, o których każdy wie, że są półprawdami, blefami albo zupełnie jawnym kantami, ale mimo wszystko, politycy nie kwapią się, żeby mówić o tym głośno, w obawie przed gniewem elektoratu. Bo prostowanie ścieżek, zwłaszcza przed wyborami, jest samobójstwem. Lepiej więc ciągle żyć w ułudzie społecznej sprawiedliwości, miast mówić ludziom głośno przykre konstatacje względem ich położenia. Chociaż łudzę się, że wreszcie pojawi się na naszym, słowiańskim firmamencie rycerz prawdy i piękna, który zacznie mówić do ludzi rzeczy mało przyjemne, ale…prawdziwe.
Lewica chce budować mieszkania
Niedawno Lewica wystartowała z programem budowy mieszkalnictwa komunalnego, które ma być odpowiedzią na patodeweloperkę rozpanoszoną na naszej ziemi od dekad. I bardzo dobrze. Trzeba wreszcie powiedzieć głośno, że to, co było zdobyczą socjalizmu, zwłaszcza w dekadzie Gierka, jest szansą dla ludzi także i dzisiaj. Zapomina się jednak przy tym, że budownictwo komunalne w Polsce nadal jest, a z jego dobrodziejstw korzystają rzesze Polaków po dziś dzień. Bez względu na to, czy przez lata u najemcy zmienił się status majątkowy, stan rodzinny czy potrzeby życiowe. Nikt bowiem nie sprawdza, czy lokale, położone w najatrakcyjniejszych częściach polskich miast, są zajmowane przez ludzi, którym faktycznie się należą; niezamożnym, wielodzietnym, w trudnej sytuacji życiowej. Co pan dał raz, ma być na zawsze. A przecież to wypaczenie sensu komunalnego mieszkalnictwa.
Sprawiedliwość
Częstokroć więc wielkie mieszkania na Starym Mieście zajmują pojedyncze osoby. Kwitnie nielegalny proceder najmu. Do tego stawki komercyjne za komorne kompletnie nie odpowiadają tym urzędowym, bo nożyce na rynku nieruchomości rozwarły się szeroko jak Bug we Włodawie. Ale żaden polityk, tak centralny jak lokalny, nie powie ludziom w oczy wprost: to niesprawiedliwe. Nie jest sprawiedliwe, że młodzi, pracujący obywatele biorą kredyty i zarzynają się w najlepszych latach swojego życia, żeby mieć swoje mieszkanie, w czasie gdy ludzie, których z powodzeniem stać na wynajem mieszkania na wolnym rynku, płacą grosze za lokale w centrach miast. Że patologia społeczna, i tak należy o tym mówić, żyjąca z zasiłków i zapomóg, choć mogłaby podjąć pracę, mieszka przez lata za nasze podatki, a człowiek harujący jak wół, ciągle nie ma na wkład własny. Może warto by, zwłaszcza teraz, zacząć rzeczywiście mówić ludziom prawdę, skoro nawet prezydent i premier się na to zdecydowali. Na początek tylko tyle. A później możemy przejść do rzeczy wznioślejszych.
Lewica ma na sztandarach wyrównywanie szans i poprawę życia najuboższych. Nie jest jednak nigdzie napisane, że dziś, w Polsce, najubożsi, definiowani tak 30 i 40 lat temu, nie są w lepszej sytuacji niż ci, którym los dał to szczęście, że mają dwie zdrowe ręce do pracy. Bo jaka to sprawiedliwość społeczna, kiedy ludzie pracują i za swoją pracę dostają od Państwa domiar w postaci podatku od dochodów, na które zasłużyli, a ci którzy nie pracują i nie mają zamiaru skalać się pracą, żyją z tego co wypracowali tamci, do tego na 200 metrach państwowego M-4. Jaka to sprawiedliwość, kiedy ktoś urabia się po łokcie, żeby zapewnić dzieciom dobry start, a w finale nie przyjmują mu do przedszkola progenitury, bo pierwszeństwo mają dzieci z socjalnego bloku? Bo przecież jego stać i może posłać dziatki do placówki prywatnej. Taką chcecie sprawiedliwość społeczną zafundować ludziom na najbliższe lata? Można się zastanowić, zwłaszcza przed wyborami, czy nie należałoby co nie bądź wyczyścić brudne prawdy ze złogów, narosłych nań przez lata, bo myślący i pracujący człowiek w Polsce doskonale widzi, ileż na ulicy jawnej niesprawiedliwości, po której musi codziennie dreptać na zakład.
Czas uszyć własne buty
PiS od dwóch kadencji pokazuje aż za dobrze, że gra na populizmie mas wychodzi mu doskonale. Nie warto wchodzić w te same buty, bo więcej niż jedna stopa się weń nie zmieści. Poza tym można dostać grzyba, który zainfekuje szybko całą tkankę, jak w przypadku rządzącej partii. Uszyjmy sobie nasze własne buty, może i niewygodne, niekoniecznie obydwa lewe i przyciasne, ale takie, na które nas będzie stać. I takie, w które można będzie ozuć naprawdę potrzebujących, a nie tylko tych, którzy łażą w nich od dekad, bo rynek wypuścił dla nich tylko ten jeden model.
Najpierw Andrzej Duda. Chwilę później Mateusz Morawiecki. Zwłaszcza tego ostatniego należy docenić. Oni obaj wreszcie powiedzieli Polakom czystą, brudną prawdę. Jak wlepki na stojakach rowerowych na światłach. Może nie tą, którą chcielibyśmy wszyscy usłyszeć, ale mimo wszystko prawdę. Na ciężkie czasy ta jest najmniej pożądana, ale wciąż najbardziej prawdziwa.
Prezydent Polski kazał rodakom zacisnąć zęby i spróbować przeczekać ten czas. To samo mówi mi mój doradca finansowy. Że teraz nie pora na ryzykowne ruchy względem swoich oszczędności. Bo nikt nie da gwarancji, że za moment zła sytuacja na rynkach nie stanie się tragiczna, żeby po chwili nie zmienić się w katastrofalną. Na widnokręgu gospodarczym widać tylko dym i pożogę. Nawałnica trwa i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to szybko zmienić. Takoż nie ma co mieć do prezydenta polskiego pretensji, że zdobył się na akt heroicznej odwagi i powiedział ludziom w oczy to, co sami wiedzieli, jeno bali się mówić o tym głośno.
Premier polski powiedział Polakom, żeby w miarę możliwości zaczęli docieplać swoje mieszkania i domy, bo idzie ciężka i długa zima, a bez rosyjskiego gazu może być w tym roku wyjątkowo mroźna. Jak się już nazbierało chrustu po lasach, można zacząć utykać mech w okna. Ten w końcu też jeszcze ciągle jest za darmo. O tym również wszyscy doskonale wiedzieliśmy; że po zakręceniu kurka z gazem, może być ciężko dogrzać domostwa. A kiedy Putin zakręci gaz Ukraińcom, na raz okaże się, że będzie u naszych granic dodatkowych kilka milionów chętnych, zziębniętych ludzi, którym trzeba będzie wykroić ekstra kąt przy polskim piecu. Podobnych, czystych, brudnych prawd jest w Polsce wiele. Prawd, o których każdy wie, że są półprawdami, blefami albo zupełnie jawnym kantami, ale mimo wszystko, politycy nie kwapią się, żeby mówić o tym głośno, w obawie przed gniewem elektoratu. Bo prostowanie ścieżek, zwłaszcza przed wyborami, jest samobójstwem. Lepiej więc ciągle żyć w ułudzie społecznej sprawiedliwości, miast mówić ludziom głośno przykre konstatacje względem ich położenia. Chociaż łudzę się, że wreszcie pojawi się na naszym, słowiańskim firmamencie rycerz prawdy i piękna, który zacznie mówić do ludzi rzeczy mało przyjemne, ale…prawdziwe.
Lewica chce budować mieszkania
Niedawno Lewica wystartowała z programem budowy mieszkalnictwa komunalnego, które ma być odpowiedzią na patodeweloperkę rozpanoszoną na naszej ziemi od dekad. I bardzo dobrze. Trzeba wreszcie powiedzieć głośno, że to, co było zdobyczą socjalizmu, zwłaszcza w dekadzie Gierka, jest szansą dla ludzi także i dzisiaj. Zapomina się jednak przy tym, że budownictwo komunalne w Polsce nadal jest, a z jego dobrodziejstw korzystają rzesze Polaków po dziś dzień. Bez względu na to, czy przez lata u najemcy zmienił się status majątkowy, stan rodzinny czy potrzeby życiowe. Nikt bowiem nie sprawdza, czy lokale, położone w najatrakcyjniejszych częściach polskich miast, są zajmowane przez ludzi, którym faktycznie się należą; niezamożnym, wielodzietnym, w trudnej sytuacji życiowej. Co pan dał raz, ma być na zawsze. A przecież to wypaczenie sensu komunalnego mieszkalnictwa.
Sprawiedliwość
Częstokroć więc wielkie mieszkania na Starym Mieście zajmują pojedyncze osoby. Kwitnie nielegalny proceder najmu. Do tego stawki komercyjne za komorne kompletnie nie odpowiadają tym urzędowym, bo nożyce na rynku nieruchomości rozwarły się szeroko jak Bug we Włodawie. Ale żaden polityk, tak centralny jak lokalny, nie powie ludziom w oczy wprost: to niesprawiedliwe. Nie jest sprawiedliwe, że młodzi, pracujący obywatele biorą kredyty i zarzynają się w najlepszych latach swojego życia, żeby mieć swoje mieszkanie, w czasie gdy ludzie, których z powodzeniem stać na wynajem mieszkania na wolnym rynku, płacą grosze za lokale w centrach miast. Że patologia społeczna, i tak należy o tym mówić, żyjąca z zasiłków i zapomóg, choć mogłaby podjąć pracę, mieszka przez lata za nasze podatki, a człowiek harujący jak wół, ciągle nie ma na wkład własny. Może warto by, zwłaszcza teraz, zacząć rzeczywiście mówić ludziom prawdę, skoro nawet prezydent i premier się na to zdecydowali. Na początek tylko tyle. A później możemy przejść do rzeczy wznioślejszych.
Lewica ma na sztandarach wyrównywanie szans i poprawę życia najuboższych. Nie jest jednak nigdzie napisane, że dziś, w Polsce, najubożsi, definiowani tak 30 i 40 lat temu, nie są w lepszej sytuacji niż ci, którym los dał to szczęście, że mają dwie zdrowe ręce do pracy. Bo jaka to sprawiedliwość społeczna, kiedy ludzie pracują i za swoją pracę dostają od Państwa domiar w postaci podatku od dochodów, na które zasłużyli, a ci którzy nie pracują i nie mają zamiaru skalać się pracą, żyją z tego co wypracowali tamci, do tego na 200 metrach państwowego M-4. Jaka to sprawiedliwość, kiedy ktoś urabia się po łokcie, żeby zapewnić dzieciom dobry start, a w finale nie przyjmują mu do przedszkola progenitury, bo pierwszeństwo mają dzieci z socjalnego bloku? Bo przecież jego stać i może posłać dziatki do placówki prywatnej. Taką chcecie sprawiedliwość społeczną zafundować ludziom na najbliższe lata? Można się zastanowić, zwłaszcza przed wyborami, czy nie należałoby co nie bądź wyczyścić brudne prawdy ze złogów, narosłych nań przez lata, bo myślący i pracujący człowiek w Polsce doskonale widzi, ileż na ulicy jawnej niesprawiedliwości, po której musi codziennie dreptać na zakład.
Czas uszyć własne buty
PiS od dwóch kadencji pokazuje aż za dobrze, że gra na populizmie mas wychodzi mu doskonale. Nie warto wchodzić w te same buty, bo więcej niż jedna stopa się weń nie zmieści. Poza tym można dostać grzyba, który zainfekuje szybko całą tkankę, jak w przypadku rządzącej partii. Uszyjmy sobie nasze własne buty, może i niewygodne, niekoniecznie obydwa lewe i przyciasne, ale takie, na które nas będzie stać. I takie, w które można będzie ozuć naprawdę potrzebujących, a nie tylko tych, którzy łażą w nich od dekad, bo rynek wypuścił dla nich tylko ten jeden model.