2 grudnia 2024

loader

Dziadersa wybrane uwagi o przyszłości. Jak to jest

Opublikowałem dotąd w Trybunie kilka uwag i opinii o ciężkiej i owocnej pracy, którą wykonali ludzie w dekadach PRL. Pisałem o tym, bo pamiętam cały tamten czas, łącznie z okresem II Wojny Światowej. Pewnie jeszcze wrócę do tamtych czasów, ale teraz chciałbym napisać coś o czasach dzisiejszych i rzucić okiem w przyszłość.

Dyskusja o przyszłości trwa, od pewnego czasu bardzo intensywna, prowadzona przez wielu. Wśród nich są umysły wielkie. Celem dyskusji jest utrwalenie przekonania, że musimy (to coś więcej, niż powinniśmy) zmienić model funkcjonowania cywilizacji, którą stworzyliśmy na planecie Ziemia. Alternatywą jest katastrofa. Trzeba wziąć udział w tej wielkiej naradzie. Lewica ma w tym temacie wiele do powiedzenia. Prawie w każdym przypadku dyskusję zaczyna krytyczna ocena teraźniejszości. Ja też zacznę od krytyki.

Jak oceniamy dzisiejszy świat

Jeszcze dwadzieścia lat termu byliśmy pełni optymizmu i wiary w przyszłość. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą gdy zakończyła się „zimna wojna”, na szczęście bez użycia broni, czas dramatycznej rywalizacji kapitalizmu z komunizmem. Zakończył ją nieoczekiwany i widowiskowy rozpad ZSRR. Zwycięstwo kapitalizmu nad komunizmem, wyjątkowo spektakularne, miało wielką wagę rozstrzygnięcia – tak wielu sądziło – trwającego ponad wiek ideowego sporu między prawicą a lewicą. My w Polsce szykowaliśmy się do wejścia do Unii Europejskiej. Wracaliśmy do głównego nurtu życia europejskiego, wielu z nas z przekonaniem, że wchodzimy tam na stałe.
Te lata, ważne dla całego świata, wielu uznało za koniec pewnego okresu historii. Jednak historia ma ciąg dalszy. W kolejnych latach świat obserwował z uznaniem pogoń Chin, aby uciec z obszaru biedy i dołączyć do grupy krajów rozwiniętych. To była udana pogoń i nadzieja na poprawę poziomu życia dla biedniejszej połowy naszego świata.
Jednocześnie obserwowaliśmy niezwykłe przyspieszenie w obszarach nowych technologii. Pojawiały się kolejne generacje komputerów, aż pojawił się na scenie życia Internet, nowy twór, niepodobny do czegokolwiek przedtem. Wkrótce miliony ludzi znalazło w mediach społecznościowych swoje miejsca; mówili, że na nie właśnie czekali. Telefon komórkowy zastąpił książkę. Do tego lataliśmy coraz większymi samolotami, jeździliśmy coraz wspanialszymi samochodami. Dodajmy, że Unia Europejska powiększyła się o kolejne kraje. Wszystko wyglądało świetnie, a jeśli jeszcze nie było świetne, to przecież wkrótce miało być.
Kryzys finansowy roku 2008 wstrząsnął światowym systemem finansów. Wyścig po pieniądze, prowadzony przez korporacje finansowe przerwała, jak się okazało na krótko, katastrofa finansowa kilku z nich. Okazało się też, że niektóre z nich są za duże, aby upaść. To już nie był zgrzyt, to było trzęsienie ziemi i niepisana zapowiedź, że kolejny kryzys będzie miał większe rozmiary. W końcu państwo, USA, za publiczne pieniądze, podjęło środki ratunkowe. Nad hasłami, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, że im mniej państwa, tym lepiej, pojawiły się wielkie znaki zapytania. Z perspektywy lat patrząc, wielu uznało, że wstrząs systemu finansowego był pierwszym jeźdźcem Apokalipsy.
Opublikowano długą serię świetnych książek, w których analizowano przyczyny kryzysu, prognozy o następnym, sposoby uniknięcia kolejnego załamania systemu finansowego, który może przynieść trudne do przezwyciężenia skutki. Jednocześnie zaczęliśmy rozważać, czy istnieje alternatywa dla rozwoju, którego jedyną miarą jest wzrost PKB, czy możliwy jest „rozwój zrównoważony”, bezkryzysowy, z inaczej niż dotychczas postawionymi celami. A jeśli tak, to jakie cele powinniśmy sobie postawić, z czego należy zrezygnować, kto i ile może na tym stracić. Rozważania trwają, ich końca nie widać.
Kolejnym jeźdźcem Apokalipsy była udokumentowana zapowiedź zmian klimatycznych, których rozmiar zmieni ekosferę naszej planety w takim stopniu, że może zagrozić biologicznemu życiu na Ziemi. Wywołany obecnością CO2 w atmosferze wzrost temperatury na powierzchni Ziemi powoduje już teraz topnienie lodowców na Antarktydzie i Grenlandii, co podnosi poziom wody w oceanach i zagraża dziesiątkom milionów ludzi w deltach rzek. Wezwanie do dokonania zmian są na tyle głośne, że chyba nikt nie jest przeciw. Jednakże szybko okazało się, że stać nas tylko na widowiskowe deklaracje gotowości działań. Odwieczne plemienne egoizmy i pielęgnowana od tysiącleci nieufność wobec innych, uniemożliwiają nam zsynchronizowanie tych działań, aby uczynić je skutecznymi. Co kilka lat organizujemy więc światowe konferencje i deklarujemy, że zaczniemy działać po roku 2030. Póki co skutków nie widać.
Do wymienionych dwóch jeźdźców Apokalipsy dodajmy trzeciego. Jest nim narastająca w drugiej dekadzie XXI wieku fala migracji, którą już teraz można nazwać „wędrówką ludów”. Fala migracji jest skutkiem innych procesów. Setki tysięcy ludzi z okaleczonych wojnami domowymi i interwencjami zewnętrznymi państw Bliskiego Wschodu: Iraku, Syrii i Afganistanu podjęły marsz na zachód, przez Turcję i Grecję, a także przez Białoruś i Polskę, w kierunku Unii Europejskiej, miejsca pokoju i dobrostanu. Inne setki tysięcy z państw subsaharyjskiej Afryki uciekając przed głodem i niedostatkiem ruszyły na północ, aby przez morze dotrzeć do Włoch, Malty lub Hiszpanii. Podobny prąd migrujących widzimy w Ameryce Południowej, gdzie dziesiątki tysięcy migrantów usiłują przejść granicę Meksyku z USA i znaleźć się w najpotężniejszym kraju świata. I tych migrantów zmuszają do porzucenia rodzinnych stron złe warunki życia, brak pracy, głód i nędza. Lawina nieszczęść towarzysząca tej wędrówce, destabilizacja warunków politycznych w krajach docelowych, tworzą rzekę konfliktów i ludzkiego nieszczęścia, która jest wielką plamą na naszym, ludzkim poczuciu solidarności. Wszystko wskazuje, że procesy migracji będą się nasilały, dopóki nie osłabimy ich przyczyn.
Aby skompletować liczbę jeźdźców Apokalipsy dodajmy do niej pandemię z wirusem COVID-19. Okazało się, że niewidoczny dla oka wirus wstrząsnął całym naszym doczesnym światem. Zobaczyliśmy, że my ludzie dumni z cywilizacji, którą rozwinęliśmy, jesteśmy prawie bezradni, gdy trzeba mierzyć się z pandemią opanowującą cały nasz świat z szybkością wiatru. Miliony z nas chorowało, setki tysięcy zapełniają szpitale, miliony rodzin opłakują tych, co odeszli. Z przerażeniem zauważyliśmy, że gdyby wirus był bardziej zjadliwy liczba ofiar mogłaby być dziesięciokrotnie większa. Laboratoria medyczne, których na szczęście mamy kilkadziesiąt, pracują dniami i nocami, by znaleźć odpowiednie leki. Jednak przed nami jeszcze morze nieszczęść. Jednocześnie zawalają się gospodarki kolejnych krajów. Drukujemy pieniądze, by ratować miejsca pracy, gdyż duża liczba bezrobotnych bez comiesięcznych pensji może skłonić ich do wyjścia na ulicę i do próby przewrócenia nieprzyjaznego państwa. System finansowy zainfekowany rosnącymi długami grozi kryzysem i zapaścią, póki co rozpoczęła galopadę inflacja. Jeszcze bardziej przycichli liberałowie, którzy oznajmiali do niedawna, że im mniej państwa, tym lepiej. Okazało się kolejny raz, że tylko państwo jest w stanie podjąć zadania ratowania społeczeństwa przed skutkami epidemii. Wolny rynek oczywiście działa i wyróżnia jak zawsze tych, którzy najlepiej na tym zarabiają.
Wymienione procesy zmuszają nas do zweryfikowania poglądów, że zmierzamy w stronę świata spokojnej i dostatniej egzystencji. Okazało się, że historia ma ciąg dalszy, przy czym na horyzoncie naszej drogi pojawiły się chmury i burze, które już zmieniają nasze życie i mogą – w perspektywie kilku dekad -zmienić naszą przyszłość. Aby lepiej zrozumieć warunki określające naszą przyszłość cofnijmy się o 90 lat do roku 1930.

John Maynard Keynes o „szczęściu gospodarczym”

John Maynard Keynes (1883 – 1946), wybitny angielski ekonomista, przeszedł do historii jako twórca teorii o wykorzystaniu interwencjonizmu państwowego w przypadku kryzysów gospodarczych. Wnioski z jego rozważań zostały w czasach kryzysów lat 30. ubiegłego wieku z powodzeniem zastosowane. Po latach zwolennicy poglądu, że im mniej państwa, tym lepiej, kwestionowali jego argumentację i konkluzje. Nie wchodząc w ten spór chciałbym przypomnieć jedną z bardzo ciekawych publikacji JMK. W roku 1930 JMK opublikował pracę pod tytułem „Ekonomiczne perspektywy dla naszych wnuków”. Jest to wspaniale napisane esej o perspektywach rozwoju naszej cywilizacji. Jej tłumaczenie na język polski opublikowano niedawno. Perspektywy wnuków rysują się bardzo pomyślnie. Autor przenikliwie ocenia skutki postępu technologicznego ostatnich, wtedy, dwustu lat, na który składają się miedzy innymi wynalezienie maszyny parowej, generatorów prądu elektrycznego oraz silników elektrycznych i spalinowych. Jest przekonany, że to postępy nauki i techniki, także w obszarze rolnictwa, będą stymulowały dalszy rozwój gospodarczy. JMK przyjął założenie, że za sto lat sytuacja ekonomiczna będzie średnio ośmiokrotnie lepsza niż w 1930 roku. Potrzeby ludzi podzielił na bezwzględne i względne. Te pierwsze, bezwzględne, odczuwamy niezależnie od sytuacji bliźnich, te drugie, względne, dają nam poczucie wyższości nad innymi. Te pierwsze jeśli są zaspokojone pozwolą przeznaczyć naszą energię na cele nieekonomiczne. Te drugie mogą być nienasycone; im wyższy poziom dobrobytu, tym są większe. JMK stwierdził, że walka o przetrwanie zawsze była najważniejszym problemem ludzi. Ewolucyjnie jesteśmy przygotowani do radzenia sobie z problemem ekonomicznym. Natomiast jest możliwe, że za sto lat kwestie ekonomiczne nie będą już stałą troską człowieka. Jako ludzkość możemy wtedy stopniowo, krok po kroku wejść w okres „szczęścia gospodarczego”.
Dotarcie do tego celu wymaga spełnienia kilku warunków. Jednym z podstawowych jest rezygnacja z chciwości, miłości do pieniędzy. Opisał to tak: „Miłość do pieniędzy jako przedmiotu posiadania – w odróżnieniu od miłości do pieniędzy jako środka koniecznego do życia – zostanie uznana za dość odrażającą przypadłość, jedną z tych na poły przestępczych, na poły patologicznych skłonności, którą wzdrygając się, powierzamy specjalistom od chorób psychicznych”. Jeśli spełnimy ten warunek, to jeszcze czekają nas kolejne cztery: „Tempo, w jakim możemy dotrzeć do celu, jakim jest szczęście gospodarcze, będzie zależało od czterech czynników: naszej umiejętności kontrolowania liczebności populacji, naszej determinacji do unikania wojen i sporów społecznych, naszej chęci powierzenia nauce kierunku tych spraw, które są właściwie przedmiotem troski nauki oraz tempa akumulacji określanego przez różnicę między naszą produkcją a konsumpcją.”
Od czasu publikacji JMK upłynęło 90 lat. W tym czasie przeżyliśmy jedną straszliwą wojnę i wiele mniejszych, nie nabyliśmy umiejętności unikania sporów, przebieg ostatnich kontaktów między USA a Chinami i Rosją jest tego najlepszym przykładem. Ośmiokrotny wzrost PKB w ciągu 90 lat w trybie wykładniczym wymagałby stałego, rocznego wzrostu w wysokości 2,4 proc. . Mimo wojny można przyjąć, że zakładany ośmiokrotny wzrost został realnie osiągnięty. Jednakże przez te 90 lat nie zbliżyliśmy się do „szczęścia gospodarczego”, do szczęścia, o jakim myślał JMK.
Łatwo zauważyć, że miłość do pieniędzy należy obecnie do najbardziej pielęgnowanych cnót, gdyż najwyższą miarą osobistych sukcesów jest właśnie wartość zgromadzonego majątku mierzona ilością zdobytych pieniędzy. Właściciele takich firm, jak Microsoft, Amazon, Apple, Google, Facebook należą do grona najbardziej szanowanych obywateli naszego współczesnego świata, są wzorcami postępowania dla wielu. Do tego dodajmy, że liczebność naszej populacji ciągle rośnie, teraz już tylko liniowo, a nie wykładniczo. Globalny produkt PKB wszystkich państw naszego globu bardzo wzrósł w ostatnich siedmiu dekadach. Mimo tego wzrostu obszary biedy i głodu nie zniknęły, narastające fale migracji są tego najlepszym dowodem.
Postawmy pytanie, czy dalej powinniśmy zmierzać do celu, jaki nakreślił nam JMK? Jestem przekonany, że tak. Dyskusja, jaką odnotowujemy w ostatnich latach, we wszystkich językach świata, wskazuje, że zmierzając do „szczęścia gospodarczego” usuniemy ocean nieszczęść, które gnębią naszych braci w różnych miejscach naszej planety.

Gospodarka światowa po historycznym zwycięstwie kapitalizmu.

Analizę stanu i tendencji rozwojowych gospodarki światowej można znaleźć w wielu pracach Ladislaua Dowbora, wybitnego ekonomisty brazylijskiego, polskiego pochodzenia Jego ocena współczesnego światowego systemu gospodarczego jest bardzo krytyczna. W jednej z prac przedstawił przykład obliczeń udziału, jaki ma obywatel mieszkający na naszej planecie w wytwarzanej przez ludzkość sumie produktów i usług mierzonych przez sumę PKB Produktów Krajowych Brutto (GDP, Gross Domestic Product). Pozwalam sobie aktualizować dokonane obliczenia do aktualnych danych roku 2021. Wynik obliczeń jest następujący. Suma PKB wyniosła w wymienionym roku 95 bilionów USD. Dla liczby ludności na świecie oszacowanej na 7,8 miliarda można obliczyć, że na typową czteroosobową rodzinę wypada dochód 4.000 USD na miesiąc. Podane liczby wymagają komentarzy. Rezultat obliczeń pokazuje ogromną produktywność współczesnej światowej gospodarki. Produkujemy wielką liczbę wszelkiego rodzaju dóbr, łącznie z ogromną ilością żywności, energii, z milionami domów w wielomilionowych miastach. Do tego należy dodać wielką liczbę usług, a wśród nich niezwykle rozbudowane systemy usług medycznych, złożone i kosztowne systemy edukacyjne, sieci transportowe z setkami milionów samochodów i dziesiątkami tysięcy ogromnych samolotów i jeszcze kilka innych. Jakkolwiek oceniać stan naszej planety, to widać wyraźnie wyniki pracy pokoleń ludzi, nasza produktywność jest ogromna.
Dochód miesięczny w wysokości 4.000 USD pozwala czteroosobowej rodzinie żyć godziwie chyba w każdym kraju naszego świata. Można powiedzieć, że produktywność gospodarek naszego współczesnego świata jest bardzo duża i kwestie ekonomiczne nie muszą już być stałą troską człowieka. Jako ludzkość możemy wtedy stopniowo, krok po kroku wejść w okres „szczęścia gospodarczego”. A jednak jesteśmy daleko od celu, który wskazywał nam JKM. W czym tkwi problem? Problemem jest ogromna nierówność w podziale wypracowanego dochodu. Jeden przykład: Thomas Piketty i jego zespół wykazali, że w latach 1980-2016 1 proc. najbogatszych mieszkańców naszej planety otrzymał 27 centów z każdego dolara wzrostu światowego dochodu. Natomiast 50 proc. najbiedniejszych obywateli globu otrzymało jedynie 12 centów z każdego dolara. Stosunek tych udziałów odpowiada 112 do 1. To jest ogromna różnica poziomów dochodów uniemożliwiająca biednej połowie udział w „szczęściu gospodarczym”. Tej różnicy nie można w żadnym przypadku zaakceptować.
Do problemu nierówności wrócimy jeszcze później. L. Dowbor widzi problem szeroko. Jeden cytat z ostatniej książki pokazuje jego punkt widzenia. „Niszczenie środowiska, pogłębianie nierówności, chaos finansowy i obecna pandemia zbiegają się zarysowując planetarny kryzys systemowy. Dzieje się coś, co rzadko się widywało – nieliczni badacze i analitycy wskazuję na potrzebę zmiany strukturalnej sposobu, w jaki organizujemy się na tym małym obiekcie kosmicznym, zwanym Ziemią. Nie ma wątpliwości co do tego, że jest to kryzys cywilizacyjny”. Wielu z nas podziela konkluzję, że zbliżamy się do „kryzysu cywilizacyjnego”.
Do podobnej konkluzji dochodzi w swych pracach Tadeusz Klementewicz. Już tytuł jego pracy „Kapitalizm na rozdrożu. Obłęd zysku czy odpowiedzialny rozwój” mówi o konkluzji. Współczesny model kapitalizmu w anglo-amerykańskim wydaniu nastwiony jest na mnożenie kapitału za wszelką cenę, niezależnie od towarzyszących temu procesowi skutków. Obecnie, tak jak 90 lat temu, gdy John Maynard Keynes pisał przesłanie dla wnuków, chciwość jest paliwem napędzającym światową ekonomię. Aby przejść drogę do „szczęścia gospodarczego” należy zmienić rodzaj paliwa.
Podobnie sądzi Andrzej Szahaj. Aby scharakteryzować współczesną odmianę kapitalizmu, która po zakończeniu „zimnej wojny” zapanowała w światowej przestrzeni gospodarczej, użył nazwy „turbokapitalizm”. Konkluzją analizy przeprowadzonej przez autora jest pilna konieczność zmiany zasad, zgodnie z którymi funkcjonują światowa gospodarka i system finansów.
Marek Chlebuś w całej serii prac analizuje problemy, które w pierwszych dekadach XXI wieku stanęły przed ludzkością. W jednej z ostatnich prac charakteryzuje kapitalizm zmieniony po zakończeniu zimnej wojny: „Ogólna natura tych zmian jest taka, że kiedy kapitalizm poczuł się systemem bezalternatywnym, nie musiał już jak wcześniej liczyć się ze społeczeństwem i nadal dowodzić swojej atrakcyjności. Wielki kapitał mógł dać upust swoim skrywanym długo bulimicznym instynktom – ponad wszelki rozsądek i użyteczność, nie wspominając nawet o przyzwoitości. Mógł już wzbogacać nielicznych kosztem reszty i kosztem ogólnego ładu, mógł zawłaszczać dobro wspólne, komercjalizować, monopolizować i degradować sferę publiczną, już nie tylko media, edukację, zdrowie, ale także bezpieczeństwo, wojnę, kosmos, a nawet prawodawstwo, sądownictwo i politykę…”.
W roku 2020 ukazała się poważna praca Klausa Schwaba i Thierry Mallaret, w której autorzy postulują, że nasz świat nie wróci do stanu przed pandemią. Autorzy postulują dalej, że wstrząs, który za sprawą pandemii przeżywa ludzkość jest okazją do zmiany modelu, zresetowania zasad, zgodnie z którymi funkcjonują nasze gospodarki i państwa. Powinniśmy wiele zmienić: systemy podziału wytworzonych dóbr, systemy edukacji i ochrony zdrowia, i kilka innych. Autorzy twierdzą, że potencjał współczesnego świata pozwoli nam wszystkim żyć lepiej, godniej, stabilniej, pod warunkiem, że istotnie udoskonalimy mechanizmy i zasady jakimi kierują się nasze społeczeństwa.

Podsumujmy

Wezwanie Klausa Schwaba „do resetu” działającego obecnie systemu ekonomicznego jest faktycznie wezwaniem do skorygowania współczesnego modelu naszej cywilizacji. Jest to wezwanie o wielkiej dramatycznej sile. Wielu z nas wie, że wiele trzeba zmienić. Świadomość konieczności zmian jest podstawą podjęcia wspólnych działań. Powinniśmy podjąć dyskusję na ten temat. Ta publikacja jest głosem, który zabieram w tym właśnie temacie. Powinniśmy wspólnie zaakceptować konieczność zmian i obszary, w których należy je przeprowadzić. Ale musimy też zdać sobie sprawę z oporów, które napotkamy. Obecny model globalnego turbokapitalizmu jest korzystny dla niektórych. Dysponują oni narzędziami i środkami, które mogą uniemożliwić wprowadzenie efektywnych zmian. Historia pierwszych dekad XXI wieku pokazuje nam, że wiedzą jak to robić.

Prof. Bogdan Galwas jest emerytowanym profesorem Politechniki Warszawskiej, wieloletnim członkiem Komitetu Prognoz PAN.

Redakcja

Poprzedni

Fejk niusy

Następny

Moje Vaticanum Secundum