15 listopada 2024

loader

Epidemia osamotnienia

(200426) — WASHINGTON, April 26, 2020 (Xinhua) — A man wearing a mask sits in front of the Lincoln Memorial in Washington D.C., the United States, on April 26, 2020. Anthony Fauci, director of the U.S. National Institute of Allergy and Infectious Diseases, said the country will be able to double its COVID-19 testing capacity over the next several weeks, which is needed to safely reopen portions of the economy, according to The Hill on Sunday. (Photo by Ting Shen/Xinhua)

“Przy tej chorobie doskwiera ci przede wszystkim poczucie wielkiej samotności. Zamykasz się całkowicie w sobie i możesz liczyć tylko na siebie. Boisz się, czy przeżyjesz, czy zobaczysz jeszcze i uściśniesz swoich bliskich. Wszystko wymaga olbrzymiej cierpliwości. Czekasz, czekasz i tylko czekasz… Ta choroba całkowicie zmieniła mi życie. Teraz będę je doceniał.” – słowa Fausta Russo, włoskiego ozdrowieńca, który opowiedział mi o tym jak przeżył Covid-19, pozostaną w mojej pamięci do końca życia.

Epidemia osamotnienia. Do podjęcia tego tematu przymierzałam się już wielokrotnie. Ale ja też zrobiłam z niego tabu – dla samej siebie, w rozmowie z innymi, w pisaniu. Tabu śmierci z powodu koronawirusa.
Zawód dziennikarza to w pewnym stopniu profesja łapiducha, który liczy ofiary: wojen, zamachów, katastrof, głodu, wypadków samochodowych, przemocy, chorób, a także pandemii. Pisząc artykuły tyle razy liczyłam ofiary, sprawdzając w różnych źródłach czy ich liczba się zgadza.
Magia danych
Liczą się fakty i liczby – a te ostatnie to nie opinie, ale zwykła matematyka. Czy liczba ofiar poniesionych podczas tej medycznej wojny przerosła liczbę ofiar podczas innych wojen? Czy liczba ofiar koronawirusa przerosła liczbę rocznych ofiar wypadków samochodowych? Czy liczba ofiar Covid-19 przerosła liczbę ofiar zmarłych na zapalenie płuc w ubiegłym roku? Czy dzienna liczba ofiar Sars-CoV-2 przerosła liczbę ofiar Pearl Harbor lub tych z 11 września? Oto jedyne pytania, które zadajemy sobie dzisiaj na temat śmierci. Interesują nas tylko statystyki zgonów. Zastanawiamy się czy to dużo czy mało. Czy powinniśmy się już bać, czy jeszcze poczekać. Czy pora na panikę, czy nadal możemy myśleć, że to wielka mistyfikacja, z powodu której trzeba odwołać wakacje.
Kiedy rzucam okiem na moje zapiski „Pozdrowienia z czerwonej strefy”, zdaję sobie sprawę, że to liczydło śmierci. Wiem również dobrze, że ofiary liczy się tylko do pewnego momentu, później się przestaje. Progiem psychologicznym jest pierwszy tysiąc. Potem nasza percepcja się rozpuszcza… Pierwsze 10 tys., pierwsze 100 tys., i tak dalej. Kiedy piszę te słowa liczba oficjalnych zgonów na świecie z powodu Covid-19 przekroczyła 200 tys. Najwięcej w USA (53 tys.), we Włoszech (26 tys.), Hiszpanii (23 tys.), Francji (22 tys.) i Wielkiej Brytanii (20 tys.). Ale tak naprawdę nie ma to już żadnego znaczenia. Tę epidemię rozliczymy i zaksięgujemy za jakiś czas, kiedy naprawdę się skończy.
Zdjęcia zbiorowej mogiły
Samochody wojskowe z trumnami, dla których zabrakło miejsca w krematorium w Bergamo, zrobiły na nas wrażenie. Zwłoki pozostawiane na ulicach w Ekwadorze dotarły jeszcze do naszej świadomości. Zdjęcia zbiorowej mogiły na Hart Island w Nowym Jorku przeleciały nam przed oczami w mediach. Wielka zbiorowa mogiła na cmentarzu Manaus w brazylijskiej Amazonii najprawdopodobniej uciekła już naszej uwadze. Ile ubogich ofiar Covid-19 złożono w tym wielkim grobie? Nie wiadomo. To szczegół, który w ogólnym rachunku śmierci nie ma już znaczenia. Wszystko to jest takie odległe, takie nierealne…
Tabu chorowania
Wciąż niektórzy zadają sobie pytanie: „czy umiera się na Covid-19 czy z powodu chorób współistniejących?”. Kiedy podczas wideokonferencji zapytałam o to lekarza z Bergamo walczącego na pierwszej linii, odpowiedział mi jedno: „Gdyby nie Covid-19 te osoby by jeszcze żyły”.
Ale jak się choruje i umiera na Covid-19? Choć znam odpowiedź na to pytanie, upycham ją głęboko w podświadomości. To wciąż temat tabu.
„Mogę powiedzieć co znaczy mieć zapalenie płuc w skutek koronawirusa, gdyż mówienie, że jest się chorym na koronawirusa jest nieścisłością. Wiele osób może mieć Covid-19 i nie mieć żadnych objawów lub przechodzić chorobę lekko. Problem zaczyna się wtedy, gdy Sars-CoV-2 atakuje niektóre organy, a zwłaszcza płuca, wywołując obustronne, bardzo ciężkie zapalenie płuc, kończące się często śmiercią. Zapalenie płuc z powodu koronawirusa dewastuje organizm.
Najprawdopodobniej gdybym był w innym wieku i miał inne warunki fizyczne, nie przeżyłbym, tak straszna jest ta choroba. Najgorsze jest uczucie, że nie możesz oddychać. Tak jakby ktoś trzymał ci głowę pod wodą. Po 20 dniach nie mogę jeszcze oddychać, mówić zbyt długo. Bardzo się męczę. Musze robić ćwiczenia oddechowe rehabilitujące płuca. Straciłem całkowicie poczucie czasu.” – opowiedział mi Fausto Russo, 38-letni trener sportowy. Mówił również o tym, co znaczy leżeć przez kilka dni w kasku tlenowym, bez możliwości wstania z łóżka, pójścia do toalety, jedzenia, spania. Człowiek czuje się jakby był zawieszony w czasie i przestrzeni lub jakby tonął w otchłani oceanu.
Lekarze oraz personel medyczny w kombinezonach ochronnych i w maskach wchodzą do izolatki tylko na chwilę, aby wykonać konieczne czynności. Mają ograniczony kontakt z pacjentem, by nie zarazić się i nie zarażać innych. Człowiek jest sam. Sam ze sobą. I może liczyć tylko na siebie. Nie wie czy przeżyje. Czy wyjdzie z tego stanu zawieszenia i założą mu maskę tlenową, czy jego stan się pogorszy i będą musieli go zaintubować…
Jest coś niezwykle okrutnego w Covid-19. Podczas choroby i agonii z przyczyn innych, ciężkich lub śmiertelnych patologii zdrowotnych, ktoś może czuwać przy wezgłowiu, podać rękę, przytulić, porozmawiać, dodać otuchy. Na koronawirusa choruje się i umiera w całkowitym osamotnieniu. „Czasami podarujesz pacjentowi „zakazany” dotyk. W rękawicach lateksowych, aby nie ryzykować zakażenia. Umierający błagają cię o to oczami. Ta sytuacja jest nie do zniesienie, nawet dla nas, którzy jesteśmy przyzwyczajeni do agonii i do zgonów. Ludzie umierają w tak wielkim osamotnieniu, że wszystko to jest nie do zniesienia.” – opowiadał jeden z lekarzy z oddziału intensywnej terapii, dziennikarzowi Corriere della Sera.
Bliscy osób zabranych do szpitala czasami przez kilka dni nie wiedzą co się z nimi dzieje i jaki jest ich stan zdrowia, gdyż rozładowały się ich telefony. Ostatnie pożegnania miewają miejsce przez wideokonferencję, jeżeli ktoś ma szczęście. Zgony następują nagle, po lekkiej poprawie i rodzina dostaje sms-a z wiadomością o śmierci. Ofiarom koronawirusa nie dane jest pożegnać się ze światem, ani uzyskać ostatniego sakramentu. Pogrzeb odbywa się w obecności jednej osoby z najbliższej rodziny i jest transmitowany dla innych przez smartphona.
Ale jak się umiera z powodu koronawirusa? „Tak, jakby wsadzono ci głowę do wiadra z wodą” – powiedział ktoś brutalnie, ale obrazowo. Większość osób, które mają do czynienia zawodowo z tą chorobą lub otarło się o śmierć z jej powodu, mówi że przypomina to utonięcie, a więc rodzaj gwałtownego uduszenia, do którego dochodzi na skutek zablokowania dróg oddechowych.
Podobno to jeden z najgorszych sposobów umierania. Nie wiem. Człowiek często myśli o tym, co go czeka po śmierci. Rzadko zastanawia się nad tym, jak się umiera.
Wszystko to stanowi nadal tabu. Nie chcemy o tym wiedzieć. Nie dopuszczamy tego do świadomości. „Nie jestem w grupie ryzyka. Umierają tylko starzy i chorzy” – powtarzamy sobie często. Zamknięci w domach i gdy je opuszczamy, w maskach na twarzy – dusimy się. Brakuje nam powietrza.
Uwięzieni w domach
Epidemia osamotnienia – tak być może w przyszłości będziemy nazywać Covid-19. Spadła na nas niespodziewanie zaledwie dwa miesiące temu. Zatrzymała. Zaaresztowała w domach. Odizolowała od świata i od innych. Zmusiła do radykalnej zmiany naszych przyzwyczajeń, które teraz na długo staną się normą. Nie podajemy sobie ręki, zapomnieliśmy o uściskach i serdeczności. Przedmioty dotykamy w lateksowych rękawiczkach.
Ze światem zewnętrznym utrzymujemy kontakt przez smartphona. Nie uśmiechamy się, gdyż nosimy maseczki. Spuszczamy wzrok, by nie patrzeć innym w oczy. Zachowujemy bezpieczny dystans, przynajmniej jednego metra od drugiego człowieka. Każdy może być dla nas zagrożeniem. Dla każdego możemy być zagrożeniem, jako nosiciele bezobjawowi.
Rozmyślam o tym już od kilku dni i zastanawia mnie, że jest w tym coś emblematycznego dla naszej epoki zbiorowej samotności.
Wszyscy staliśmy się hikikomori.

Agnieszka Zakrzewicz

Poprzedni

Majówka z wyborną klasyką

Następny

Leonid Zorin i jego „Warszawska melodia”

Zostaw komentarz