Piilch 3D
Nie opuszcza mnie pytanie, czy twórczość prozatorska Jerzego Pilcha (1952-2020) przetrwa próbę czasu i to czy przetrwa na miarę jego renomy w najlepszym okresie pilchowej działalności pisarskiej. Ta wątpliwość bierze się stąd, że pisanie Pilcha, przewybornego stylisty jest właśnie bardzo felietonowe, a ten gatunek ma to do siebie, że na ogół szybko się starzeje, przeterminowuje. Ponadto felietonowe pisanie ma tę cechę, że wpisane jest w językowy kod czasu, a ten także się dezaktualizuje z powodu zmiany realiów.
Dziś trudno czytać większość dawnej felietonistyki, w szczególności tej z okresu PRL, bo nie ma już świata, którego felietony te dotyczyły. Owszem, ciągle nieźle się czyta Krzysztofa Teodora Toeplitza z uwagi na jego erudycję czy Daniela Passenta z uwagi na jego jadowitą złośliwość, a także Hamiltona z uwagi na jego koronkowy styl pełen fenomenalnych skojarzeń, niemal surrealistycznych, ale poza tym niewiele więcej.
Już jednak tak chwalony przez dziesięciolecia Stefan Kisielewski właściwie nie nadaje się do normalnej lektury, o ile nie liczyć badaczy i analityków gatunku, bo po pierwsze nie był wyszukanym stylistą, a po drugie jego felietony były bardzo mocno osadzone w konkrecie ustrojowym, który należy już do przeszłości. Zaryzykuję – o ile nie mam pewności co do trwałości prozy powieściowej Pilcha, a tyle paradoksalnie nie mam wątpliwości co do długiej trwałości felietonów. Nigdy nie zapomnę jego kapitalnego felietonu „Ciastko” opublikowanego „Polityce” (na której łamach miał Pilch przez lata stały felieton), sprzed co najmniej kilkunastu laty.
Wykpił tam pewnego prawicowo-klerykalnego (nieżyjącego już) felietonisty Pawła Paliwody. Wykorzystał Pilch dość niezgrabne, naiwnie brzmiące sformułowania Paliwody, a jego plebejsko brzmiące nazwisko posłuzyły mu do kpinek w formie mowy dyscyplinującej, pouczającej, jaką „pan” kieruje pod adresem służącego (zwracał się do niego per „niech Paliwoda”), parodiując sposób zawracania się w dawnych czasach „panów” do służby.
Było to dość brutalne (taka też była felietonistyka Pilcha), ale tak nieodparcie komiczne, że wyciąłem ten felieton z tygodnika i zachowałem jako wzór z Sévres stylistyki i metody felietonowej. Pilch nawet we wstępie do tomu swoich „najjadowitszych” felietonów jest felietonowo złośliwy: „Autor pragnie poinformować Czytelników, iż podczas przygotowywania tekstów nieobce mu były tak podstawowe chwyty, jak: tendencyjny dobór materiału, preparowanie fragmentów, wyrywanie cytatów z macierzystego kontekstu, ogólnie zła wola oraz szereg innych, pomniejszych ekscesów krytycznoliterackich.”
Pilch był złośliwy i uszczypliwy, był czujnym komentatorem absurdów rzeczywistości, tropicielem potknięć nieudolnych kolegów po piórze potworem pióra siejącym popłoch i bezlitośnie kąsającym, ale jak zawsze robiącym to w znakomitym stylu. Jak czytamy w nocie wydawniczej, „w felietonach zebranych w tym zbiorze czytelnik może znaleźć nieomal wszystko: zielone zęby przewodniczącego Mao, drwiny z grafomańskich powieści komunistycznych aparatczyków, ale też spory o piosenkę Kasi Nosowskiej czy bokserskie potyczki Andrzeja Gołoty.
Autor podszczypuje autorytety, bez litości boksuje słabszych twórców, wyśmiewa rodzime bolączki, szuka dziur w rzeczywistości – poszukując przy tym rzeczy ważnych i trwałych”. Pilch nie żyje, ale jego felietony nie są podobne do czaszki błazna Yorricka, która zamilkła i już nie może zaoferować swoich kpinek.
Jego felietony żyją, a Pilch nawet zza grobu jest jadowity. I przez to nieodparcie zabawny.
Jerzy Pilch – „Najjadowitsze felietony”, wyd. Wielka Litera, Warszawa 2020, str. 352, ISBN 9788380326330