17 grudnia 2024

loader

Jarząbek nasz pan. Czym może zaskoczyć wyborcę i kontrkandydatów Magdalena Biejat?

Magdalena Biejat fot. Lewica

Kandydatce lewicy pozostało tylko jedno pole jeszcze nieobsadzone w konkursie stand-uperów. Łamiąc reguły konkurencji mogłaby zaprezentować projekt socjaldemokratycznej IVRP. Przynajmniej można zastąpić czymś konkretnym paplaninę albo o dumnym narodzie JP 2, albo o społeczeństwie obywateli bez społecznego adresu. IVRP to dobra praca i płaca, sprawny sektor dóbr wspólnych (zdrowia, edukacji, zbiorowego transportu, tanich mieszkań na wynajem), nasze państwo (a nie tylko wielkiego, średniego i małego biznesu). Możne to być początek nowej formacji na polskiej scenie politycznej.

W krainie jarząbków. Trener drugiej klasy Wacław Jarząbek z filmu Miś stał się symbolem polskiej „społeczno-moralnej ameby”, jak Izabela Szolc określiła typowego polskiego wyborcę. Nie ma tożsamości klasowej, wszystko zna ze słyszenia, czyta najwyżej metki z cenami, a najlepiej zna się na promocjach. To milcząca większość klas pracowniczych miast, miasteczek i wsi. To masa spadkowa po wielkoprzemysłowej klasie robotniczej, po pracownikach PGR-ów i spółdzielni rolniczych. Ich duch zamarł w kulcie JP2, w postponowaniu dorobku Polski Ludowej, którą przesłoniła Biedronka. Nie wydostał się jeszcze z powstańczej rekwizytorni i rusofobii. Ich skutecznie łowił i łowi PiS. Dzięki Jarząbkom może trwać polski kulturowy skansen i gospodarka małego misia.

Natomiast młode pokolenie jarząbków pokochało tiktokowego Sławomira. Liczą, że jego tropem trafią do jakiegoś garażowego biznesu. Nie pogardzą też losem freelancera w jakimś infotechnobiobiznesie, zwłaszcza wykorzystującego AI. Ale najprędzej trafią do jakiego mordoru w kraju bądź za granicą. I tu dołączą do masy korpoludków pracujących jako biurowy proletariat ku chwale właścicieli globalnego kapitału portfelowego.

Natomiast o własne klasowe interesy potrafi dobrze dbać tzw. klasa średnia. Powierza je nadwiślańskim liberałom. Od 15 czerwca ubiegłego roku przewodzi im koalicja 15 czerwca – drobnych kompradorów zachodnich korporacji, ideologicznych ochroniarzy rodzimych bieda-firm, budowniczych fortu Polanda na zlecenie amerykańskiego protektora. Szermują na okrągło hasłami: przedsiębiorczość, wolny rynek, obywatelskie społeczeństwo, tanie państwo, niskie podatki. W ich interesie standapują wszyscy kandydaci. W sensie naukowym statystyczna kategoria tzw. klasy średniej składa się z klas specjalistów z wyższym wykształceniem i z ekspertyzą (menadżerowie, finansiści, bankowi ekonomiści, prawnicy, piarowcy itd.). To dobrze wynagradzani drużynnicy głównie zagranicznych korporacji. Teraz nawet własnymi samolotami zmierzają ku lepszej cyfrowej, elektromobilnej przyszłości z Muskiem i Thiele na czele. Do tego dochodzą pracownicy administracyjni na kierowniczych stanowiskach, stany akademickie, wojskowe itd. Ciężko przychodzi im wszystkim dzielić się dochodami, które ostatecznie wypracowuje wielka armia pracowników, teraz rozsianych po całym globie, głównie w Chinach i centralnej Europie. Stać ich na prywatną ochronę zdrowia czy edukację dzieci. Nie potrzebują ZUSu. Każdy sobie Rzepę skrobie. To dezerterzy ze wspólnoty życia. Dotychczas najsilniej spajał wspólnotę repartycyjny system zabezpieczenia na starość. Ci, co wchodzą na rynek pracy, utrzymywali tych, którzy stworzyli im te miejsca zarobkowania. Pod warunkiem, że to gospodarka, która oferuje produkty, nasycone odpowiednią techniką. Tylko kto pod hasłem „wolności”, demokracji i walki z komuną uplasował polską gospodarkę po 1989 tak nisko w łańcuchach produkcji i wartości dodanej?

W tym przeglądzie osobliwości nie może zabraknąć tych, którzy się wyspecjalizowali w tumanieniu Jarząbka. To tzw. klasa polityczna. To kilka tysięcy ludzi żyjących z polityki. Sprawni w organizowaniu sieci przysług i poparcia, zwłaszcza na prowincji w samorządowych sitwach i klikach. To menedżerowie mitingów wyborczych, sprawni w pyskówkach i recytacji patriotycznego pacierza: panie to dopiero było powstanie! Dzieli się ona taktycznie na kilka odłamów. Ale nie zmienia to faktu, że to wciąż prowincjonalni, pierwszorzędni politycy drugorzędni. Teraz znów jak przed wybuchem drugiej wojny światowej marzy im się mocarstwo na „wschodniej flance” NATO. Znów pobrzmiewa znana pieśń endeków, piłsudczyków, nacjonalistów o regionalnym mocarstwie. Nie stać ich na żadną samodzielną analizę i w efekcie sformułowanie program adekwatnego do wyzwań momentu historycznego, Robią, co muszą w liberalnej telemeledemokracji – głoszą kazania o wolności (konsumenta?), o podmiotowości (ograniczonej do możliwości głosowania?), o coraz większym koszyku dóbr (kosztem ogołocenia planety?). Głoszą po to, by podtrzymać trwanie status quo, w którym wszyscy mają jakiś kapitał. Tylko jedni mają w portfelu miliardowej wartości akcje, a pozostali karty debetowe i rachunki do zapłacenia i kapitał…ludzki. Ale wszyscy milczą o prekariacie, o rajach podatkowych, o opodatkowaniu wielkich korporacji, o zachodnim imperializmie, o neoliberalnych z ducha instytucjach Unii Europejskiej. Ta dba głównie o to, by rozmiary długu publicznego i deficytu budżetowego zbytnio nie szkodziły posiadaczom kapitału pieniężnego. Np. jeśli transformacja energetyczna to na zasadach rynkowego handlu emisjami zanieczyszczeń, ETS. Cóż to, że trzeba wymienić miliard samochodów spalinowych na elektryczne. Po co, skoro tylko w inne miejsca przemieszcza się koszty ekologiczne operacji? Po to, panie tego, by pieniądz krążył w gospodarce. Bo kapitalista, żeby zarobić, musi najpierw zainwestować. Oto cała tajemnica „ekoterroryzmu”, panie kandydacie Nawrocki.

Jeszcze ktoś pozostał dla lewicy jako obrończyni interesów klas pracowniczych, jako zwolenniczki wspólnoty życia opartej na dobrze zorganizowanej pracy społecznej, na wytłumieniu wyścigu zbrojeń, na likwidacji nierówności między regionami świata?

Nie bójmy się długu publicznego. Część roboty dla przyszłej lewicy wykonali pisowszczycy. Nie kwestionując autorytetów neoliberalnego kapitalizmu Hayeka i Friedmana, odrzucili klechdy ekonomicznych dudków. Według dyżurnych ekonomistów kraju, i sektor publiczny, i wydatki inwestycyjne, i socjalne rujnują finanse publiczne, grożą zapaścią, „ryzykiem bankructwa”, utratą „zaufania inwestorów”. Ale PiS olał ich mniemanologię pieniądza. Zastosował w praktyce zalecenia MMT (nowoczesnej teorii monetarnej), łączonej z lewicą. Wielu ekonomistów (także w Polsce K. Łaski, L. Podkaminer, A. Sopoćko) wskazuje, że nie można mylić zadłużenia gospodarstwa domowego z długiem publicznym. W państwie emitującym własną walutę odsetki pozostają pod kontrolą banku centralnego. Obligacje trafiają na rachunki banków, powiększając ich rezerwy. Jedyny sposób na ich pozbycie się to zakup obligacji w tej samej walucie od państwa. Dlatego narodowy pieniądz jest narzędziem polityki publicznej. Nic tu nie dzieje się kosztem „podatnika”, a jedynym ograniczeniem jest potencjał realnej gospodarki – w praktyce inflacja. Np. Amerykanie rolują swój dług od lat 30-tych XIX wieku. Ale zawsze są wierni dolarowi. W UE zaś Pakt Stabilności i Wzrostu, narzucony przez niemieckich ordoliberałów, wymusza limity deficytu budżetowego i długu publicznego. Z tego powodu PiS musiał ukrywać „zadłużenie” w różnych funduszach pozabudżetowych. Natomiast realny problem leży gdzie indziej.

Nowy progresywny system podatkowy. Pisowska trupa kupowała głosy za łapówki ze wspólnej kasy, ale nie tworzyła nowoczesnego państwa socjalnego. W tym celu by musiała dokonać gruntownej korekty polskiego regresywnego systemu podatkowego. Ale jak zastąpić np. podatki od konsumpcji, VATu – sprawiedliwymi podatkami dochodowymi i majątkowymi. Jak zastąpić bez wycia błogosławionych twórców miejsc pracy? A przecież Błogosławiony korzysta z dorobku wcześniejszych pokoleń; korzysta z darów przyrody, korzysta ze znojnej pracy innych. I za to musi zapłacić! Dlatego na lewicy spoczywa brzemię jakościowej przebudowy sytemu podatkowego. Zamulenie mózgu Jarząbka antypodatkową fobią i odrazą do państwa „złodziei i darmozjadów” to doprawdy propagandowe triki nadwiślańskich liberałów godne księgi Guinnessa. Pustoszą one głowy nawet osób z wykształceniem wyższym, pracującym w budżetówce za nędzną płacę. One też potrafią się bać potwora KATASTERA. To potwierdza tezę, że w aparaturze pojęciowej Marksa zabrakło kategorii świadomości potocznej. A to ona przecież kieruje bezpośrednio decyzjami wyborczymi, jak mówi poeta, miejscowej idiotki i tutejszego kretyna. Na dodatek, spece marketingu wyborczego cynicznie eksploatują te ograniczenia poznawcze, w konsekwencji emocjonalne, społecznej ameby.

Powrót związków zawodowych i umów zbiorowych. Jakościowa przebudowa systemu podatkowego to w języku nauk społecznych walka między kapitałem i pracą o podział nadwyżki wytworzonej w procesie produkcji. A więc z udziałem techniki, przyrody i pracy. Technikę może sfinansować kapitał przedsiębiorcy, ale wynalazki powstają teraz głównie w sektorze publicznym, albo dzięki publicznym nakładom na prace badawczo-rozwojowe. Dlatego społeczeństwo powinno mieć odpowiedni udział w zysku powstającym dzięki zastosowaniu innowacji. Samych wynalazców zaś wystarczy wynagradzać odpowiednim honorarium. Taczeryzm doprowadził do atrofii wpływów pracowników na podział dochodów w firmie. Coraz mniej pracowników zrzeszonych w związki zawodowe, właściwie poza Skandynawią. W ten sposób konkurencja na niskie płace w erze nieskrępowanego przepływu kapitału doprowadziła do ogromnych nierówności społecznych, także w ojczyźnie wolnej przedsiębiorczości. Jej ofiary zagłosowały na Trumpa jako pogromcy migrantów odbierających pracę i dobrobyt.

Nasze państwo – nowy interwencjonizm. Czy lewica jest zdolna do przewodzenia w dziele odzyskania państwa z rąk polityków (czyt. marionetek biznesu) i lobbystów korporacji, miłośników półdarmowych obiadów w postaci kuriozalnych wynagrodzeń prezesów publicznych spółek? Młode pokolenia uczy sztuki życia internetowy coaching. Będą czekać na nowy wspaniały świat: podróży w kosmos, myślenia przy turbo-wspomaganiu sztucznej inteligencji, bujania w metarzeczywistości. W ten sposób wolność zastępuje systemowy przymus wyścigu szczurów. Już dawno temu angielski krytyczny liberał John Gray zauważył, że istnieje konflikt między demokracją a rynkiem bez granic. A to wskutek polaryzacji dochodów i majątków, a także faktu, że decydujący głos w sprawie zakresu prywatności, posługiwania się biotechnologiami, sztuczną inteligencją należy do technoproroków z Doliny Krzemowej. Kto ich wybrał?

Lewicę czeka generalny remont „supermarketu usług publicznych”. Stworzyli go nadwiślańscy liberałowie na urynkowieniu, komercjalizacji i częściowej prywatyzacji sektora dóbr wspólnych. Coraz więcej usług: zdrowie, edukacja, transport zbiorowy stawały się dobrami indywidualnymi, a nie publicznymi. Pojawiło się nowe zarządzanie publiczne, w którym urzędnik tylko rozdziela pośród prywatnych „usługodawców” publiczne fundusze na usługi coraz mniej publiczne. Na tym polu nowa ministra zdrowia miota się, jak przystało na „demokratyczną koalicję”, między oczekiwaniami lekarzy, zarabiających miesięcznie po kilkadziesiąt tysięcy ZLP a pacjentami, czekającymi miesiące i lata na wizytę.

Własną drogą. Bezpańska jest wciąż idea socjalno-demokratycznej IVRP. Najbardziej zainteresowanych martwi głównie inflacja i wzrost cen energii. Jest jeszcze okoliczność ważniejsza. Dopóki warunki bytowe są znośne, brak bodźca do buntu, do wspierania radykalnych działań, zwanych teraz populizmem. Dlatego tak trudno dotrzeć do potencjalnych „interesariuszy” i sprzymierzeńców. To ludzie pracy najemnej w budżetówce, w biurach, w strefach specjalnych, w wyciskarniach potu Bezosa. Dlatego lewica musi iść nie trzecią, lecz własną drogą. Teraz idzie z Czarzastym, Gawkowskim et consortes, choć niewielu za nimi i nic przed nimi. Musi się konfrontować z nadwiślańskimi liberałami. Słucha głównie speców od min, póz, haseł, ale usłyszy tylko podpowiedź, jak zdobyć głos wyborcy. Ale po co? Agenda kolejnej generacji praw wolnościowych jest ważna. Ale czy nie dlatego, że pozwala nie wchodzić w paradę nadwiślańskim liberałom i biznesowi? A może wystarczy zmienić azymut o 90 stopni z zachodu na północ, zwrócić wzrok ku Skandynawii? Może w końcu i w Polsce zamiast narzekania na populizm, rozpocznie się poważna debata nad nowymi drogami od kapitalizmu? Przynajmniej publika uświadomi sobie dylemat naszych czasów: eksterminizm albo postkapitalizm.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Xinhua Headlines: Thriving Macao dispels doubts about „one country, two systems”