Przywódcy Zachodu słyszą bicie dzwonu z Rosji po śmierci sławnego opozycjonisty. Cierpi subtelne sumienie zachodniego demokraty. Niektórzy cierpią publicznie. Czynią to w asyście chóru telewizyjnych płaczek. Razem tworzą reality show, w którym rusofobia harmonijnie łączy się z niby-troską o demokrację. W tym samym czasie trwa ludobójstwo w Strefie Gazy. Tu też bije dzwon na trwogę. Ale tylko korespondent z Florydy tygodnika „Fakty po mitach” Janusz Zawodny (w artykule „Niemoc i przemoc”, nr 8, 2024), usłyszał jego rozpaczliwy ton. Nie tylko usłyszał, że gdzieś grają, ale też rozpoznał melodię. To śpiewka znana w Europie od czasów kolonialnych. Są narody cywilizowane i barbarzyńcy. Tylko tych pierwszych w razie potrzeby chroni tzw. prawo międzynarodowe. Mają oni własnych sukinsynów. Im należy się ochrona. Ale co innego obcy sukinsyn. Jego wrogowie są naszymi przyjaciółmi. Dlatego tylko Zawodny dostrzegł tę wielką dziurę w Ziemi, w której znalazły się zwłoki sześcioletniej palestyńskiej dziewczynki Hind Rajab. W panice przed bombami reżimu Netanjahu uciekała z rodzicami samochodem. Nieskutecznie. Po wybuchu bomby została sama pośród ciał bliskich. W szoku zadzwoniła po pomoc do Czerwonego Półksiężyca. Po kilku godzinach czekania na pozwolenie od izraelskich okupantów, ruszył ambulans z pomocą dziecku w pułapce bezradności, strachu, rozpaczy. Ale to nie koniec tej tragedii: mała dziewczynka, i dwóch sanitariuszy rozrywa kolejna eksplozja. Dopiero po kilku dniach, po opuszczeniu terenu przez izraelskich żołnierzy, ukazał się widok znany ze zdjęć po bombardowaniach barbarzyńców i dzikusów: zmasakrowane, rozkładające się szczątki ludzkie. Tak powstała kolejna pozycja w rejestrze bombardowań Zachodu i jego protegowanych. Jak się wyraził ich strategiczny guru, Henry Kissinger, w poleceniu dla pilotów pod niebem Kambodży: wasze cele to „wszystko, co lata, na wszystko, co się rusza”.
Hind Rajab to już tylko symbol izraelskiej czystki w Stefie Gazy. To tylko jedna z ofiar spośród 12 300 dzieci tam uśmierconych. Ogólna liczba ofiar przekracza już 30 tys. Gdyby uwzględnić proporcje ludności Gazy i Francji, trauma exodusu by dotknęła aż 50 mln Francuzów. Ile wysiłku intelektualnego kosztuje polityków Zachodu to „dwójmyślenie”, żeby nie dostrzegać własnego zakłamania?! To samo dotyczy ich funkcjonariuszy medialnych. Tylko liderzy globalnego Południa reagują jak ludzie cywilizowani. Ostatnio prezydent Brazylii Luiz Ignacio Lula da Silva oskarżył izraelski reżim Netanjahu o popełnienie ludobójstwa na ludności cywilnej Strefy Gazy. Stwierdził bowiem, że „to, co robi rząd Izraela, nie jest wojną. To ludobójstwo. Giną dzieci i kobiety”. Poparł też inicjatywę utworzenia suwerennego państwa palestyńskiego. Tym śladem podążają też przedstawiciele organizacji humanitarnych. Dyrektorka World Food Programme, Cindy McCain, uznała blokowanie pomocy humanitarnej za podręcznikowy przykład zbrodni wojennej. Natomiast Amerykańscy urzędnicy na czele ze swoim szefem tylko apelują o powściągliwość w mordowaniu cywili. Ale przygotowują dodatkowe 14 mld dol. na pomoc strażnikowi swoich interesów na Bliskim Wschodzie. Do tego dochodzi serwis dyplomatyczny i osłona na forum ONZ. Nie chcą widzieć odczłowieczanych i sponiewieranych 1,5 mln Palestyńczyków, spychanych do getta namiotowych miasteczek. Teraz przychodzi kolej na bombardowanie i ewakuację Rafah. Na Zachodnim Brzegu jest już 700 tys. izraelskich osadników i żołnierzy. Izrael obecnie kontroluje 90 proc. ziemi, które wchodziły w skład brytyjskiego Mandatu Palestyny. Czym się zakończy projekt Wielkiego Izraela, jak daleko może sięgać „prawo do obrony” obywateli własnego kraju? Jest przecież sprawiedliwe rozwiązanie – powstanie suwerennego państwa Palestyńczyków.
Czyżby śmierć Nawalnego przyszła w samą porę, żeby odwrócić wzrok „wolnego świata” i jego marionetkowych przywódców od kolejnego wyczynu swojego sukinsyna. Okazuje się, że prawo międzynarodowe jest tylko orężem najsilniejszych państw. Jak zawsze. Stanowi zaledwie pustą formułę, za pomocą której usprawiedliwiają one interwencje i działania służące własnym interesom, i interesom ich sojuszników. Nie pożałują też bomb w interesie korporacji wydobywczych, zbrojeniowych, cyfrowych, a także dla ochrony ich inwestycji. Prawo międzynarodowe dotyczy w praktyce tylko tych, którzy uosabiają cywilizację, ludzkość i postęp, czyli rozrośniętej rodziny byłych kolonizatorów. Teraz to bogata Północ, G-7, Triada. Stworzyli ład światowy, czyli kapitalizm bez granic ekologicznych i społecznych. Jego gwarantem uczynili NATO z wariacjami jak AUKUS. Przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym mogą stanąć przywódcy z Afryki, z Europy najwyżej Serbowie. Izraelczycy tu nie trafią. Milczy też Rada Bezpieczeństwa w sprawie trwającej od pół wieku izraelskiej okupacji Zachodniego Brzegu. Tak to partykularny interes Zachodu staje się pozornie wartością uniwersalną. Maski dawno opadły. Globalne Południe nie ma już złudzeń.
Wracając do śmierci Aleksieja Nawalnego. Jakie dziedzictwo programowe pozostawia? To dziedzictwo na miarę Mahatmy Gandhiego czy Nelsona Mandeli? Czy poza tym, że walczył z autorytarnym reżimem prezydenta Rosji pozostawia choćby zarys strategii zmiany peryferyjnego statusu swojego kraju, odbicia go z rąk oligarchii eksploatującej surowe energetyczne i minerały? Zrzucenia „klątwy surowcowej”? Miał jakiś pomysł, by podnieść technologiczny poziom gospodarki, przezwyciężyć jej deindustrializację, polepszyć los pracowników? Ale nie to przyciąga uwagę Zachodu. Nie jest on zainteresowany przerwaniem potoku kapitału pieniężnego z Rosji, który od trzech dekad zasila rynki finansowe via Malta czy Londyn. Każdego roku to było kilkadziesiąt mld dol. Liberałowie, z którymi trzymał na początku męczennik, potrafili tylko stworzyć państwo oligarchów, z którym teraz chcieliby walczyć.
Nie ma łatwej odpowiedzi na pytanie, dlaczego politycy Zachodu, a zwłaszcza nadwiślański narybek Północnoatlantyckiego Sojuszu, straszą pochodem armii rosyjskiej na terytorium państw należących do NATO. Jak przypomniał ostatnio prof. Adam Wielomski (na portalu Konserwatyzm.pl) prezydent Rosji sam przyznał, że armia Federacji Rosyjskiej jest słabsza od armii NATO. W tej sytuacji przyparta do muru, w obronie swojego terytorium, musiałaby użyć broni jądrowej. Zresztą zgodnie z deklarowaną doktryną obronną. A to grozi wzajemnym zniszczeniem, MAD-em. Waszyngton to wie i dlatego nigdy nie zaatakuje militarnie Rosji wprost. Nie wyśle też własnych żołnierzy na Ukrainę, co oświadczył urzędnik Pentagonu. Prezydent Putin też to wie. Dlatego pierwszy sam nie zaatakuje państwa należącego do NATO. Nikt nie zaryzykuje gwarantowanego wzajemnego zniszczenia, a właściwie autodestrukcji. Tylko kieszonkowi przywódcy Europy mają poręczny pretekst do zbrojeń, które w praktyce tylko obniżają bezpieczeństwo. Tymczasem kryzys planetarny coraz bliżej.
Plan przyjęcia Ukrainy do NATO wyznaczył Rosji termin usunięcia rosnącej potęgi militarnej, wspieranej przez nowych sojuszników – u swego strategicznego podbrzusza, u kresu Niziny Środkowoeuropejskiej. Tymczasem w Polsce jak zwykle rusofobia mąci rozum. Ani nie mamy z Rosją konfliktów granicznych, ani rosyjskiej mniejszości, ani cennych minerałów. Rynek wewnętrzy zagospodarowały już zachodnie korporacje. Tanią pracę mają u siebie. Tylko polska soldateska korzysta z okazji, żeby zbudować kosztem długu publicznego wymarzony fort Polanda. To może lepiej wybudować CPK. Nasi politycy nie słyszą dzwonu ze Strefy Gazy. Liderzy Trzeciej Drogi: wirtuoz pustosłowia marszałek Hołownia i zakupoholik w sklepie z militariami minister Kosiniak-Kamysz słyszą za to krzyk i płacz zarodków. Los już narodzonych dziewczynek jak Hind Rajab pozostawią decyzji premiera Netanjahu.