2 grudnia 2024

loader

Kontusz po liftingu, czyli historyczne przymierzalnie rekwizytów

„Rzewuski i Sienkiewicz chętnie przymierzali przed lustrem literatury szlacheckie stroje, narzucając je na swoje XIX-wieczne ubrania. Wiele wskazuje na to, że w ten sposób czuli się po trosze nie-sobą, wraz ze strojem przybierając też sposób myślenia literackich Sarmatów, których odzienie wypożyczyli” – napisał autor „Przymierzania kontusza”.

Studium Bartłomieja Szleszyńskiego poświęcone jest sarmatyzmowi, zjawisku o starej metryce, które jednak we współczesnej świadomości kulturowej ponownie zaistniało mocniej w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, zwłaszcza od czasu głośnej wtedy wystawy „Polaków autoportret własny”.
To właśnie wtedy na nowo, na świeżo spojrzano na sarmatyzm, dostrzegając w tej formie kulturowej coś więcej niż tylko formę bytowania szlachty polskiej, bo formułę narodu jako całości. Ożywił się też nurt krytyczny w stosunku do sarmatyzmu, nawiązujący m.in. do Stanisława Brzozowskiego, w szczególności na kulturowej lewicy, uznającej go za rodzaj wstecznej, reakcyjnej ideologii.
Głównymi bohaterami studium są Henryk Rzewuski, raczej słabo poza kręgiem zawodowych znawców oraz koneserów literatury twórca sarmackich opowieści, „Pamiątek Soplicy” i „Listopada” oraz najsławniejszy i najpoczytniejszy z polskich pisarzy, Henryk Sienkiewicz, którego „Trylogia” okazała się najpotężniejszym wehikułem wprowadzającym sarmatyzm (na ogół nie identyfikowany w sposób świadomy przez większość czytelników) do masowej wyobraźni. Autor pokazuje obu pisarzy na tle tradycji literatury sarmackiej i do sarmatyzmu nawiązującej. Jej początków można upatrywać choćby w XVII-wiecznych w „Pamiętnikach” Jana Chryzostoma Paska czy w „Wojnie chocimskiej” Wacława Potockiego.
To sarmatyzm historyczny, niejako pierwotny. W XIX wieku sarmatyzm przeżył renesans w prozie powieściowej, jako sarmatyzm literacki, wtórny, „odkurzony” z pajęczyn i odczyszczony z pleśni przeszłości – u Józefa Ignacego Kraszewskiego, Zygmunta Kaczkowskiego, Ignacego Chodźki, Michała Czajkowskiego, Michała Grabowskiego, Władysława Łozińskiego, Walerego Łozińskiego i szeregu pomniejszych. Pośrednie odniesienie do sarmatyzmu tworzy też jedną z warstw „Pana Tadeusza”, a jego imaginarium współtworzy tkankę kilku utworów Juliusza Słowackiego, m.in. „Beniowskiego”, „Mazepy”, „Snu srebrnego Salomei”, czy „Księdza Marka”.
Relację między sarmatyzmem historycznym, pierwotnym a wtórnym, literackim można by, przy całej świadomości ułomności i umowności tego zestawienia, porównać do relacji między realną działalnością jakiejś historycznej formacji militarnej a naśladującą ją po wielu latach grupą rekonstrukcyjną.
Bartłomiej Szleszyński obszernie przeanalizował i sportretował fenomen XIX-wiecznego nurtu sarmackiego poprzez twórczość dwóch głównych bohaterów-pisarzy. Przedstawił genezę poszczególnych utworów, okoliczności ich powstania i wydania, inspiracje, które były u ich początków, towarzyszące im polemiki i komentarze czyli recepcję. Utworem, który stanowi podstawę analizy sarmatyzmu literackiego w XIX wieku jest jego dzieło założycielskie, czyli „Pamiątki Soplicy” Henryka Rzewuskiego (w drugiej kolejności autor omawia także „Listopad”). Szleszyński szczegółowo przeanalizował strukturę narracyjną dzieła, uniwersum soplicowskie wobec historii, obraz świata szlacheckiego. Podobnej analizie poddał drugiego eksponenta sarmatyzmu literackiego, Henryka Sienkiewicza i jego „Trylogię”, a także jego konfrontacje z krytyką pozytywistyczną.
Trzecim autorem, którego okazywane w prozie zainteresowanie epoką sarmacką znalazło się w polu zainteresowania autora „Przymierzania kontusza” (innym przedstawicielom nurtu poświęcone są jedynie wzmianki) jest Zygmunt Kaczkowski, twórca między innymi „Murdeliona” czy „Annuncjaty”, pisarz, którego wielka popularność poprzedziła jeszcze większą popularność Sienkiewicza.
„Przymierzany przez XIX-wiecznych kontusz nie był oczywiście wypożyczonym z muzeum historycznym strojem przodków – pochodził wprost z rekwizytorni wyobraźni XIX-wiecznych pisarzy – napisał Szleszyński w konkluzywnym zakończeniu.
Oczywiście rację miał więc Świętochowski, stwierdzając: „Można uczesać głowę á la Pompadour, ale myśleć, czuć, mówić, działać jak Pompadour dziś – trudno”. Nie rozumiał tylko, że w literaturze nie chodzi o to, by tworzyć prawdziwe wizerunki sarmackie – chodziło właśnie, by uszyte w XIX wieku literackie kontusze wyglądały tak, jakby były oryginalne, by spełniały wyobrażenie XIX-wiecznych o czasach szlacheckich. By były pięknym rekwizytem”. Taką też postawę przyjęli Rzewuski, który po „wcieleniowych” „Mieszaninach obyczajowych” i „tożsamościowych” „Pamiątkach Soplicy” napisał „Listopad”, w którym zdystansował się do świata przedstawionego, a także Sienkiewicz, który zaraz po „maskaradzie” „Trylogii” zajął się współczesnością w „Bez dogmatu”, jako „bohater naszych czasów” Leon Płoszowski. Jak widać, „przymierzanie kontusza” nie musiało oznaczać odwracania się od zagadnień nowoczesności.
Nawiasem mówiąc, zarówno Rzewuski jak i Sienkiewicz publikowali swoje powieści w prasie, w odcinkach, co było niejako praktyczną, techniczną koncesją na rzecz rodzącej się nowoczesności, w której wielkonakładowa prasa stała się jedną z podstawowych form społecznej komunikacji i dźwignią cywilizacyjnych przeobrażeń. Szleszyński: „To że Sienkiewicz był człowiekiem XIX wieku, nie ulega wątpliwości – gdy nie przymierzał kontusza, przyjmował role typowo XIX-wieczne: nowoczesnego podróżnika, białego kolonizatora, po trosze neurastenika, dekadenta czy dandysa, a w końcu pisarza narodowego.
Można też przypomnieć, że owo zakorzenienie pisarzy historycznych we współczesności nie było specyfiką opisywanej przeze mnie dwójki – kluczowa postać XIX-wiecznego pisarstwa historycznego, Walter Scott, jako pierwszy w Szkocji zainstalował w swoim Abbotsford oświetlenie gazowe”.
Tak się składa, że sens problematyki i konkluzje „Przymierzania kontusza” wykraczają poza horyzont typowej analitycznej czy syntetycznej pracy historycznoliterackiej. Wpisuje się bowiem w klimat naszych czasów, do którego rysów należy mobilność tożsamości, granie konwencjami, „płynność” świadomości i instytucji, cywilizacja wyboru i supermarketu, na którego półkach jest wszystko „czego dusza zapragnie”. Gdzie można szukać psychologicznych źródeł tego zjawiska?
Między innymi chyba tam, gdzie było źródło tęsknoty XIX-wiecznych pisarzy i ich publiczności, tęsknoty za czasami Sarmacji, czyli w nostalgii za tym, co bezpowrotnie utracone, minione, już nieobecne, jako lek (iluzoryczny, ale dający niektórym chwilę zapomnienia) na „gorzką świadomość utraty”, na chwilowe złudzenie „zwycięstwa nad Brakiem”. Może to studium opisuje nie tylko to, co było, ale także to, co nas czeka po pandemii koronawirusa? Może, napisane sporo lat temu, mimowolnie wpisało się w to, co przydarza nam się teraz? Może jest dobrym punktem wyjścia do przemyśleń nad tym, co przed nami? Może bowiem jesteśmy świadkami kolejnej radykalnej przemiany („przemija postać świata”) i nadejdzie kiedyś czas, że my sami, a może bardziej nasi następcy będą się przebierać w kostiumy epoki, w której jeszcze przed chwilą żyliśmy i która się właśnie być może kończy na naszych oczach, a na pewno radykalnie przeobraża?
Ale, ale, jeśli ktoś z Szanownych Czytelników zauważył, że zaprezentowałem edycję sprzed trzynastu lat (2007), to upewniam, że nie wygrzebałem jej z kurzu prywatnej biblioteki. Nabyłem ją „przed chwilą”, niedługo przed wdarciem się epidemii do naszego kraju i zainteresowanych informuję, że jeszcze można ją nabyć w niektórych składach „taniej książki”, niczym przeterminowaną, wydawniczą ex-nowinkę. Hm! – przed epidemią, czyli w końcu jednak bardzo dawno.

Bartłomiej Szleszyński – „Przymierzanie kontusza”, wyd. Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2007, str. 240, ISBN 978-83-8934895-1

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Życie to moje hobby

Następny

Bigos tygodniowy

Zostaw komentarz