4 maja 2024

loader

Krajobraz po bitwie

W marcu Jarosław Kaczyński znalazł się w narożniku. Zainkasował dwa potężne ciosy: 8 marca od zdesperowanych kobiet, proklamujących Międzynarodowy Strajk Kobiet i dzień później od całej Unii Europejskiej, która zagłosowała na Donalda Tuska.

Obywatel Donald Tusk w minioną środę nie stawił się jako świadek na wezwanie Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Jarosław Kaczyński przed kamerami przysięgał na wszelkie świętości, że o wezwaniu obywatela Tuska do prokuratury nic nie wiedział. Prokurator Generalny, Zbigniew Ziobro też nie wiedział. Przecież to niemożliwe, żeby informowano go o każdym przesłuchiwanym świadku.
Obywatela Tuska można ukarać grzywną 230 euro (1000 zł), ale przy jego zarobkach to pikuś. Jak przyjedzie do Polski, można go zatrzymać i doprowadzić do prokuratury siłą. Ale najbardziej spektakularnym rozwiązaniem byłoby wystąpienie do sądu belgijskiego, by zgodnie z prawem unijnym, to on przesłuchał mieszkającego poza granicami Polski przewodniczącego Rady Europejskiej. Jak się bawić, to bawić – zamieniając polską rację stanu i politykę europejską w jedną wielką piaskownicę.

Za, a nawet przeciw

Jarosław Kaczyński zawsze był eurosceptykiem. I nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy Polski, gdyby to PiS rządził na początku tego stulecia. W 2002 roku, gdy rząd Leszka Millera prowadził negocjacje w sprawie traktatu akcesyjnego, Kaczyński był przeciwny szybkiemu wejściu Polski do Unii. W rozmowie z Ewą Milewicz, zamieszczonej na łamach Gazety Wyborczej 13 listopada 2002 roku mówił: „Ja wejścia Polski do UE na takich warunkach nie poprę (..)”. I dalej: „Ze względów gospodarczych przecież to się wcale nie opłaca. Ale co pani chce powiedzieć: że opłaca się wejście Polski do UE za cenę naszego zepchnięcia na Białoruś? Rządzić tu będzie Lepper razem z Łukaszenką”. Po 13 latach członkostwa w Unii widzimy, jak fundamentalnie mylił się „wielki strateg” PiS-u. Białorusią nigdy nie zostaliśmy, korzyści gospodarcze są widoczne gołym okiem, a Lepper rządził nie z Łukaszenką, ale z… Kaczyńskim.
O awanturze wywołanej przez Polskę, związanej z przedłużeniem mandatu Donalda Tuska jako szefa Rady Europejskiej, wielu czołowych polityków europejskich zdążyło już pewnie zapomnieć. Są ważniejsze sprawy w Europie: kryzys imigracyjny, zbliżające się wybory w Niemczech i Francji, nadal nie zażegnany kryzys finansowy w Grecji. Ale w Polsce, słów, które padły w ostatnich dniach z ust Kaczyńskiego, Waszczykowskiego i Szydło nie wolno zapominać. Bo może sobie Prezes na wszystkie świętości przysięgać, że myśl o wyprowadzeniu Polski z Unii Europejskiej nawet mu w głowie nie zaświtała. Ale prawda jest inna. Dzisiaj Kaczyński powtarza słowo w słowo to, co mówił Ewie Milewicz 15 lat temu: ja obecności Polski w UE na takich warunkach nie poprę.

Na tarczy

Pamiętam lepsze i gorsze dni biało-czerwonych. Nieraz kibice, ocierając ukradkiem łzy, starali się zakrzyczeć rzeczywistość śpiewem: „nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”. Choć jak sięgam pamięcią wiele lat wstecz, porażki 1:27 nie pamiętam. Feta urządzona powracającej z Brukseli premier Szydło jest próbą przekonania „ciemnego ludu”, że nic się nie stało. A nawet więcej: że to Polska, po brawurowej akcji, strzeliła całej Unii Europejskiej wspaniałą bramkę. A tamte dwadzieścia siedem, to zwyczajne samobóje.
Niestety, stało się! Bo analogia do meczów piłkarskich szybko się kończy. A miejsce w rankingu FIFA to nie to samo, co pozycja w Unii Europejskiej. Na stadionie wystarczy wygrać trzy kolejne mecze pod rząd i już jest dobrze. Konsekwencje utraty wiarygodności i pozycji Polski w UE będziemy ponosili latami. Nie wspominając o konsekwencjach finansowych, o czym tak brutalnie poinformował premier Szydło prezydent Hollande.
Może słowa prezydenta Hollande’a: „wy macie zasady, a my mamy fundusze strukturalne” były nazbyt aroganckie, ale w Unii tak jest, że wartości i pieniądze nie leżą na dwóch odrębnych szalach. I czasami warto sobie przypomnieć, skąd biorą się pieniądze, o których informują tablice z dwunastoma gwiazdkami, widoczne w każdym zakątku Polski. To podatki Niemców, Francuzów, Anglików. Przyjmując nas do Unii, zobowiązali się jakąś część swoich dochodów budżetowych przekazać Polsce, by nadrobiła zaległości, na przykład w infrastrukturze drogowej i kolejowej. Nie musimy darczyńcom okazywać „dowodów wdzięczności”. Wystarczy, żebyśmy o tym pamiętali. I jeszcze o tym, że nie jest tak, że wszystko to należy się nam „jak psu zupa”.

Polityka negatywna

Unia od zarania miała kłopoty z wypracowywaniem wspólnych stanowisk, zwłaszcza w czasie, gdy wymagana była jednomyślność wszystkich krajów członkowskich. To dlatego tak istotne były zapisy traktatu lizbońskiego, określające większościowe zasady głosowania. Po rozszerzeniu Unii o 10 państw w 2004 roku i w następnych latach o Bułgarię, Rumunię i Chorwację, próba dochodzenia do jednomyślności w gronie 28 państw graniczyłaby z cudem. Mimo wszystko dobrą praktyką unijnych polityków pozostało prowadzenie negocjacji i budowanie konsensusu w możliwie wielu sprawach. Tak było przy wyborze przewodniczących Rady Europejskiej: Hermana Van Rompuy`a i Donalda Tuska, na pierwszą kadencję.
Zapowiedź ministra Waszczykowskiego, że Polska będzie prowadziła wobec krajów unijnych „politykę negatywną” i „blokowała inne inicjatywy”, spotka się z adekwatną reakcją ze strony pozostałych państw. Nikt nie będzie zabiegał o porozumienie z Polską, tylko regułą staną się głosowania, takie jak tydzień temu. Obawiam się, że regułą będzie też ostatni wynik głosowania. Bo jakoś nie widać, nawet wśród naszych bliskich sąsiadów, jak Czechy czy Węgry, zapału do popierania politycznych awantur prowokowanych przez PiS.

Unijna skrzynia biegów

Może sobie premier Szydło do woli powtarzać, że; „nigdy się nie zgodzimy na Europę wielu prędkości”. Niestety, incydent z wyborem szefa Rady Europejskiej zapewne przyspieszy powstawanie Unii kilku prędkości. I nie będzie wcale konieczna zmiana zapisów traktatowych. W traktacie lizbońskim zapisano możliwość „wzmocnionej współpracy”, obejmującej minimum 9 państw, członków UE. Dotychczas z tego prawa korzystano trzykrotnie, ostatnio w 2012 roku. Wówczas to 11 państw UE postanowiło wspólnie wprowadzić w swoich krajach podatek od transakcji finansowych. Na marginesie wspomnę, że o wprowadzenie takiego podatku w Polsce, bezskutecznie zabiega od lat SLD.
Innym przykładem postępującego różnicowania się Unii był podpisany w 2012 roku tzw. pakt fiskalny. W pełni obowiązuje on w krajach strefy euro i nakłada na sygnatariuszy szereg obowiązków zmuszających do utrzymania w ryzach deficytu budżetowego i poziomu zadłużenia. Pakt fiskalny podpisało 25 z 27 państw, bez Wielkiej Brytanii i Czech.
Polska jest piątym największym krajem Unii, po Niemczech, Francji, Włoszech i Hiszpanii. Niedawno w Wersalu odbyło się spotkanie „wielkiej czwórki”. Nas tam nie było. I jak tak dalej pójdzie, Kaczyński będzie się obcałowywał z premier Szydło i posyłał jej kwiaty, a prawdziwa integracja Unii Europejskiej dokona się bez nas.

Miller bis

Często chwalimy się, że to rząd SLD z premierem Leszkiem Millerem wprowadził Polskę do Unii Europejskiej. Dzisiaj rządząca prawica, nawet jeśli temu zaprzecza, stara się Polskę z Unii wyprowadzić. Pierwsze „sukcesy” już odniosła – doprowadziła do izolacji naszego kraju w Europie. Dlatego warto powrócić do tamtych czasów, z lat 2001 – 2004. Nie we wspomnieniach, ale w zamierzeniach na przyszłość. Wówczas bieżąca polityka SLD była podporządkowana jednemu celowi – wejściu Polski do Unii Europejskiej. Chciałbym, aby również dzisiaj takie było oblicze i program Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Sprawę obecności i pozycji Polski wśród największych krajów Unii, polska socjaldemokracja powinna uznać za swój najważniejszy cel na najbliższe lata.

Euro subito

Nie ominie nas dyskusja o sprawach trudnych i kontrowersyjnych, jak perspektywa wprowadzenia waluty euro w Polsce. W traktacie akcesyjnym dziesięciu krajów wstępujących do Unii Europejskiej w 2004 roku zapisano wprowadzenie w tych krajach wspólnej waluty, nie podając jedynie daty. Z tamtej dziesiątki, siedem państw jest już w strefie euro. Tylko Polska, Czechy i Węgry ciągle czekają na „odpowiedni czas”. A ten czas ucieka, nie można wykluczyć, że bezpowrotnie.
Nie może dziwić, że eurosceptyczny Kaczyński nie zrobił nic w sprawie waluty euro w okresie swoich rządów w latach 2005 – 2007. Szkoda, że sprawę euro „odpuścił” Donald Tusk. Na początku pierwszej kadencji rządów koalicji PO-PSL mogło się wydawać, że to on będzie wprowadzającym Polskę do strefy euro. Dzisiaj polska socjaldemokracja, będąca poza parlamentem, nie ma wpływu na decyzje rządzących, również te dotyczące waluty euro. Ale ma ważną rolę do odegrania: przekonanie społeczeństwa do celowości szybkiej zamiany złotówek na euro. Bo Polacy, w zdecydowanej większości zwolennicy obecności Polski w Unii Europejskiej, są równocześnie eurosceptykami, jeśli chodzi o wspólną walutę.

SLD w Berlinie

W ubiegłym tygodniu delegacja SLD z Przewodniczącym Włodzimierzem Czarzastym, Wiceprzewodniczącym Andrzejem Szejną i Sekretarzem Generalnym Marcinem Kulaskiem wzięła udział w konwencji Progressive Alliance w Berlinie. Progressive Alliance skupia 130 partii i organizacji z całego świata, stanowiąc wspólną platformę lewicy. Przewodniczący Czarzasty spotkał się m. in. z Martinem Schulzem – kandydatem SPD na kanclerza Niemiec, z António Costa – socjalistycznym premierem Portugalii i ze Stefanem Loefvenem, socjaldemokratycznym premierem Szwecji. Spotkanie berlińskie było kontynuacją polityki lewicy, nastawionej na współpracę z Europą i światem. Polska to nie tylko Szydło, Duda, Waszczykowski. I pociągający za sznurki Kaczyński. Jest też proeuropejska socjaldemokracja!

trybuna.info

Poprzedni

Zmiana sytuacji w wojnie o Legię

Następny

Mają respekt, ale będą walczyć