Terror jako doświadczenie codzienności
Książkę Moniki Milewskiej „Ocet i łzy” omawiałem już na tych łamach, ale jest po temu ponowna okazja, bo ukazało się, co rzadkie w naszych czasach, drugie jej wydanie. A to dla każdej książki ważna rekomendacja, zwłaszcza dla studium, którego temat nie należy do lekkich, łatwych i przyjemnych.
Bibliografia publikacji poświęconych Wielkiej Rewolucji Francuskiej (dalej: WRF) jest ogromna i liczy setki tysięcy pozycji powstałych na całym świecie. Z tego powodu niewielki jest już sens pisania o WRF w trybie syntetycznego, uogólnionego wykładu o jej najważniejszych zdarzeniach. Takich syntez są już setki. Dziś w badaniach nad WRF klasyczni historycy są na planie dalszym. Pochylają się nad nią przedstawiciele innych dyscyplin humanistycznych: antropolodzy, psycholodzy, literaturoznawcy, językoznawcy, socjolodzy, prasoznawcy, znawcy obyczajów, mód, etc. Zwracają się oni już nie ku wielkim datom i wiekopomnym ustawom Legislatywy czy Konwentu, działalności rewolucyjnych obozów, klubów i frakcji, ku politycznym działaniom Komitetu Ocalenia Publicznego, personalnej czołówki WRF, etc. Pochylają się natomiast coraz niżej, ku poszczególnym zjawiskom, detalom, ku codzienności tamtych czasów, ku kolorytowi dnia codziennego.
Lata temu ukazała się znakomita praca Moniki Senkowskiej-Gluck, „Wyjść z rewolucji”, w której opisała ona m.in. obraz ulic i kamienic Paryża, obyczaje higieniczne, przemiany mody, handel itd. Obecny stan badań pozwoliłby zapewne na napisanie książki o żywności i codziennym menu różnych grup społecznych, o ich stanie zdrowotnym i o wielu tym podobnych zakresach tematycznych.
Monika Milewska, antropolożka kultury z Uniwersytetu Gdańskiego zajęła się Terrorem, lecz nie w aspekcie czysto politycznym, lecz jako fenomenem społecznym i kulturowym. Pokazała jego rolę jako rolę rewolucyjnego „sacrum”, jako codziennej w pewnym okresie formy zbiorowej „rozrywki”, „spektaklu”, rolę krwi (tej najbardziej fizycznie i konkretnie pojmowanej) w rewolucyjnych obrzędach i obyczajach, znaczenia nadawane narzędziu Terroru jakim była gilotyna, proces propagandowego maskowania Terroru, czyli nadawania rzezi znamion symbolicznych, metaforycznych, alegorycznych, kulturowych, ubieranie jej w najrozmaitsze przebrania, często nawiązujące do tradycji antycznych, greckich i rzymskich, uszlachetnianie i filozoficzne uzasadnianie Terroru.
Milewska opowiada też o cmentarzach za Terroru, o codziennym życiu pod groźbą śmierci, o problemie winy, kary i katharsis, a także o być może najbardziej makabrycznym aspekcie Terroru, jakim było wykorzystywanie ludzkich ciał do karmienia więźniów, aspekcie bardzo mało znanym.
Puentujący „Ocet i łzy” rozdział poświęcony jest fenomenowi zdumienia, jakie ogarnęło Francuzów po zakończeniu Terroru, zdumienia nad tym, do czego byli zdolni i ci, którzy Terrorem kierowali i ci, którzy wprowadzali go w życie, i ci, którzy miesiącami żyli jego nieustannym, przerażającym cieniu. Jedni bowiem przelewali krew cudzą, inni ją tracili, jeszcze inni opłakiwali straconych, a jeszcze inni, w tym samym czasie, często ze stoickim spokojem i z poczucia obywatelskiego obowiązku, zmywali ją przy użyciu octu. Znakomita lektura.
Monika Milewska – „Ocet i łzy. Terror Wielkiej Rewolucji Francuskiej jako doświadczenie traumatyczne”, Wydawnictwo Słowo-Obraz-Terytoria, Gdańsk 2018, str. 299, ISBN 978-83-944912-1-5.