7 grudnia 2024

loader

Księgi fandomistów

Dokonujmy wyboru, ale nie lekceważmy.

W 1976 miały miejsce trzy zdarzenia (pośród oceanu innych): po pierwsze, narodził się, przede wszystkim w akademiku przy warszawskiej ulicy Kickiego, polski ruch fandomowy, po drugie, urodził się Tomasz Pindel, dziś pierwszy historyk polskiego ruchu fandomowego, po trzecie, ja, 19-letni licealista, obficie czytający, pożeracz książek, pierwszego z wymienionych faktów nawet nie zauważyłem.
Czy istnieje jakaś koincydencja między tymi trzema wydarzeniami? Między pierwszym a drugim taka, że Pindel, znawca i tłumacz literatury iberoamerykańskiej oraz biograf Mario Vargasa Llosy, stał się biografem fenomenu i ludzi fandomu? A dwóch pierwszych faktów z trzecim? Tylko taka, że piszący te słowa 19-latek z 1976 roku, choć namiętny czytelnik, nigdy nie zainteresował się fandomem, choć cztery lata później, jesienią 1980 roku, poznał i na wiele lat zaprzyjaźnił się z Jakubem Chruszczewskim, miłośnikiem literatury fantastycznej, a na dokładkę bratankiem pisarza tego gatunku, Czesława Chruszczewskiego, który skądinąd jest przez Pindela przywołany, a także myślenickim sąsiadem Marka Oramusa – nie zainteresowałem się tą literaturą. Oczytany w Verne’em, Jerzym Żuławskim, Poe, Grabińskim, Lovecrafcie, Wellsie, Gauthierze, Rzewuskim, Niemojewskim, Langem i wielu innych, a także w prozie Stanisława Lema, a także widz filmów o Fantomasie i o „Gwiezdnych wojnach”, uważałem polską literaturę SF za badziewie, za „paździerz”, za nie wartą uwagi podróbkę, imitację, oczywiście Lema wyłączając, Lema za którego największe dzieło uważałem i uważam „Głos Pana”.
Kontaktu z polską fantastyką nie ułatwił mi też Erich von Daeniken, którego pseudonaukowe narracje zalały polski rynek Nie stałem się polskim fandomistą także w październiku 1982 roku, kiedy w sam mrok stanu wojennego ukazał się pierwszy numer pisma „Fantastyka” (istniało w latach 1982-1990). Pamiętam tylko, że zwróciłem uwagę na ten numer na wystawie jakiegoś kiosku, może nawet do niego zajrzałem, ale na pewno nie kupiłem. Poza wszystkim – moje zainteresowania literackie i umysłowe skierowane byłyby w inne strony i poruszały się z innych rejestrach.
Nie wiedziałem też wtedy jeszcze, że „Fantastyka” to pismo kryptoopozycyjne, choć jego redaktor naczelny Adam Hollanek objął swoją funkcję namaszczony przez samego szefa Wydziału Prasy KC PZPR Stefana Olszowskiego, który miał powiedzieć, że liczy, iż w tym piśmie opozycyjna młodzież będzie mogła bezpiecznie wyrażać „wraże poglądy”, czyli że liczył na efekt „wentyla”. I tym sposobem nigdy nie poznałem fandomu, nawet najważniejszych klasyków polskiej fantastyki, jak Adam Snerg-Wiśniewski, Janusz A. Zajdel, Krzysztof Boruń, Andrzej Trepka, Konrad T. Lewandowski, Konrad Fiałkowski, Mirosław Paweł Jabłoński, Anna Brzezińska, Marek Oramus, czy „gigant polskiej fantastyki” – jak Pindel określa Jacka Dukaja – że tylko rodzimych autorów wspomnę. I pewnie nigdy nie poznałbym tej literackiej krainy, gdyby nie Tomasz Pindel, który przerzucił się z Vargasa Llosy nad Wisłę i pomógł mi choć w części owo „niepoznanie” nadrobić.
Jestem mu za to wdzięczny. Zbyt bowiem dobrze znam literaturę, zbyt doświadczonym jestem czytelnikiem, zbyt dobrze czuję alchemię czytania, by nie zdawać sobie sprawy, że wzgardziwszy literaturą fantastyczną polskiego „fandomu”, sam pozbawiłem się jakichś czytelniczych doznań, o coś się zubożyłem, o coś, co zresztą jest już nie do odrobienia.
Pewnym pocieszeniem jest dla mnie przywołany przez Pindela fakt, że tak wszystkożerni czytacze, jakim są Paweł Dunin-Wąsowicz i Krzysztof Varga, także prześlepili (świadomie czy nie) polską fantastykę i w wydanej w 1995 roku syntezie „Parnas bis. Literatura polska urodzona po 1960 roku” całkowicie ją pominęli i dopiero później o nią zaindagowany Dunin przeczytał ją całą hurtem, na raz.
„Historie fandomowe” nie są monografią literatury tego gatunku, nie są analizą literaturoznawczą gatunku i poszczególnych utworów, choć jest w nich krótki zarys jego historii. To przede wszystkim historia fandomu, czyli ruchu, ogólnopolskiej sieci klubów miłośników, fanów, fanatyków, smakoszy tego gatunku. Poza wspomnianymi początkami fandomu, dowiadujemy się z książki Pindela o wielu sprawach fandomowych i okołofandomowych. O tym, że grupował on w dużym stopniu usposobioną kontestacyjnie w stosunku do PRL młodzież głównie o poglądach prawicowych, że był ruchem piwa a nie wódki czy wina, że był na wskroś męski w kolorycie i cokolwiek zdystansowany do kobiet (może nawet z lekkimi akcentami lightowego mizoginizmu), że był ruchem ekskluzywnym, mającym skłonności do nieco sekciarskiego izolowania się od zewnętrznego świata, a nawet od „aspirantów”.
Opisał też Pindel wewnętrzne ruchy tektoniczne, spory, ewolucje, kontrowersje, przyjścia, odejścia, zmiany pokoleniowe i personalne w szeregach ruchu fandomowego, a sporo miejsca poświęcił też, po części anegdotycznie, personaliom, w tym takim postaciom jak Maciej Parowski, legendarna postać fandomu, redaktor-arbiter „Fantastyki” (1982-1990) i szef „Nowej fantastyki od 1990 roku, weteran fandomu Wiktor Bukato czy Andrzej Sapkowski, jedyny który przedarł się i to w późnym wieku przez fandomowe mury Hebronu czy Jerycha. Jest także o tym, że dzisiejsza postać ruchu fandomowego, zdeterminowana przez świat gier, nowe technologie i mentalność nowego pokolenia, niewiele ma wspólnego z klasycznym fandomem. To wieża Babel, w której znajduje się niewielu starych fandomowców.
Czytałem „Historie fandomowe” z ogromnym zainteresowaniem. Jeśli z podobną pasją czytali fantastykę fandomiści, to ich rozumiem. Panie Tomaszu. Jestem za stary, żeby sięgnąć po całą literaturę fandomu, hurtowo jak Dunin (choć po Snerga-Wiśniewskiego czy Zajdela jednak sięgnę). Jednak dzięki Panu nadrobiłem w interesujący sposób choć część tej straty, którą sprokurowałem sobie na własne życzenie. Najgorszą rzeczą w percepcji wytworów kultury jest lekceważenie i nonszalancja. Nie lubmy, krytykujmy, dokonujmy wyborów, ale nie lekceważmy i nie pomijajmy.

Tomasz Pindel – „Historie fandomowe”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019, str. 238, ISBN 978-83-8049-886-0.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

O nienawiści bez nienawiści

Następny

Bigos tygodniowy

Zostaw komentarz