17 maja 2024

loader

Kult Narcyza

TVPiS unosiła się w tym tygodniu w tonie onanistycznej euforii nad 39 rocznicą wyboru Karola Wojtyły (miano służbowe Jan Paweł II) na papieża.

Nie tylko zresztą TVPIS, także TVN (wiadomo – red. Katarzyna Kolenda-Zaleska). Pokazywano znane kawałki z dnia ogłoszenia pontyfikatu („Habemus papam”), z momentu zamachu, kawałki z wizyt w Polsce, wszystko to z duszoczczypatielną muzyką w tle. Tak jak to zwykle. Szkoda jednak, że nie zająknięto się nawet słowem o najciemniejszej stronie tego pontyfikatu – o ukrywaniu pedofilii w Kościele i Watykanie.

Pedofilski Legion Chrystusa

Kilka lat po śmierci Wojtyły świat obiegła wieść o masowym zjawisku pedofilii w Kościele Katolickim i Watykanie. Najbardziej spektakularnym z ujawnionych faktów była sprawa Marciala Maciela Degollado, założyciela tzw. Legionu Chrystusa, przyjaciela Wojtyły. Ten czcigodny prałat przez wiele lat prowadził przestępczą działalność pedofilską, nie wspominając już o jego przebogatym, niemoralnym jak na duchownego, życiu seksualnym z paniami wszelkich sortów, w tym bogatymi starszymi kobietami, czyli starymi skarbonkami.

Czy Wojtyła wiedział o kryminalnych procederach i rozpuście? Trzy hipotezy

Czy Wojtyła wiedział o pedofilii w Kościele i wyczynach Degollado? Nie jest to łatwe do ustalenia, tym bardziej, że w okresie, gdy afery pedofilskie i seksualne dopiero zaczęły być wydobywane na światło dzienne, Wojtyła był już bardzo stary, ciężko chory i niesprawny psychofizycznie. Po pierwsze, nie powinno się z góry wykluczyć, że nie wiedział o tym, oddalony i izolowany od rzeczywistości na swoim starczym szczycie na Wzgórzu Watykanusa w Rzymie, choć jest to mało prawdopodobne. Po drugie, nie można też wykluczyć wersji, zgodnie z którą do Wojtyły docierały informacje o pedofilskich i innych seksualnych procederach kościelno-watykańskich, jednak w postaci na tyle niejasnych podejrzeń, przypuszczeń, plotek, że nie zdecydował się na „grzebanie w sprawie”. Jednak powszechna wiedza o trybie działania prastarych instytucji watykańskich wskazuje, że odznaczają się one wysoką precyzją, celowością i konsekwencją działania, jak dobrze naoliwiona maszyna. Nakazuje to przyjąć – po trzecie, jako najbardziej prawdopodobną wersję – zgodnie z którą Wojtyła wiedział o wszystkim, ale nie zdecydował się ujawnić tej wiedzy względnie nie zdecydował się przyznać, że takie kryminalne procedery miały i mają miejsce w Kościele i Watykanie. Czym Wojtyła mógł się kierować?

Kościół, Kościół űber alles

Był on jak wiadomo fanatycznym klechą i gorliwym patriotą swojej organizacji. Podczas wielu lat swego pontyfikatu udało mu się zbudować mit własnej wielkości, w czym pomagały mu także naturalne predylekcje aktorskie, którymi dysponował, w tym wspaniały, szkolony głos. Jego intensywny, monumentalny kabotynizm, wyrażający się w pozerskich, patetycznych, teatralnych przemowach (bądź co bądź był półzawodowym aktorem krakowskiego Teatru Rapsodycznego Mieczysława Kotlarczyka), jego talenty medialnego gwiazdora, supercelebryty w papieskiej bieli, jego podróżnicza aktywność, czy wreszcie orgiastyczny mir, jakim cieszył się w swojej ojczyźnie. Czy pod koniec życia komuś o charakterologicznym (nie bez znaczenia był tu psychologiczny profil tzw. „twardego górala”) i życiowym pokroju Wojtyły mogła bez oporów (lub w ogóle) przyjść do głowy decyzja, by wszystkie te skarby Kościoła kat. rzucić na szalę wątpliwego pożytku wynikającego z ujawnienia prawdy? Czy – analizując rzecz z jego punktu widzenia – miał zdecydować, by te wszystkie zdobycze jego pontyfikatu narazić na szwank, a może nawet na śmiertelne niebezpieczeństwo po to tylko, by dostarczyć paliwo w pierwszym rzędzie wrogom Kościoła, a choćby też i ludziom pragnącym jego moralnego uleczenia? Czy ową prawdę miał uznać za ważniejszą niż interesy Kościoła kat.? Wszystko na to wskazuje, że Wojtyła uznał, iż dobro Kościoła kat. jest warte zapłacenia ceny kłamstwa i że nie można żadnego innego dobra postawić nad tym dobrem.

„Naśladowanie” Chrystusa

To postawa typowa dla wielu fanatycznych i silnych liderów, nie tylko religijnych, którzy nawet mając świadomość tego, co biorą na swoje sumienie, decydują się na to w imię tak pojmowanego przez siebie „wyższego dobra”. Nawet nie będąc osobiście uczestnikiem kryminalnego procederu ( a nie mam, być może naiwnie, ale decyduję się na tę naiwność, najmniejszych wątpliwości, że Wojtyła nie brał udziału w tym procederze) JP2 postanowił być może „poświęcić się” poprzez wzięcie na siebie „grzechów Kościoła”. Znając inklinację, a nawet zamiłowanie Wojtyły do trochę śmiesznego epatowania swoim „męczeństwem”, co objawił po zamachu na jego życie 13 maja 1981 roku, można uznać, że owo „poświęcenie” miałoby polegać na „przyjęciu męczeństwa” poprzez wzięcie na swoje sumienie „grzechów ludzi Kościoła”. Byłby to rodzaj imitacji gestu Jezusa Chrystusa, który według Ewangelii wziął na siebie grzechy ludzkości i „umarł na krzyżu dla naszego zbawienia”. U Wojtyły zauważalny był bowiem, generowany najwyraźniej pychą, „chorobą na wielkość”, narcyzmem i kabotynizmem, swoisty „kompleks Chrystusa” czyli imperatyw cierpienia, ofiary, który bywał i bywa źródłem satysfakcji dla niektórych osób o profilu masochistyczno-narcystycznym, typowym zwłaszcza dla części tzw. „męczenników Kościoła”.

Rachunek zysków i strat

Krótko mówiąc, Wojtyła mógł uznać, że zgoda na przyznanie się przez Kościół kat. do rozległego zjawiska pedofilii uprawianej przez jego funkcjonariuszy oznaczałaby zmarnowanie całego jego dorobku w dziele odbudowywania prestiżu tej instytucji, nadszarpniętego po stratach doznanych na tym polu w XX wieku w rezultacie dwuznacznego stanowiska zajętego przez Stolicę Apostolską wobec faszyzmu i hitleryzmu, a także stratach w substancji organizacyjnej, materialnej czy politycznej w krajach bloku realnego socjalizmu.
Reasumując, hurtowo pochwalny stosunek mediów do osoby Wojtyły budzi niesmak. Są bowiem w Kościele rachunki krzywd, których żadna ręka, ani kościelna, ani świecka nie ma prawa przekreślić.

trybuna.info

Poprzedni

Tercet na czele

Następny

Johaug strzeliła focha