

„Przystawka PO”, „kanapowa sekta” – rzucają mi się co jakiś czas takie komentarze od nierządnych lewaków i tych rządnych. Jedni są w rządzie i chociaż nie na tyle, ile każdy by chciał, to popychają ten wózek do przodu. Drudzy zostali z boku, żeby bez skrępowania przypominać, dokąd ten wózek miał w ogóle jechać. I dobrze, że tak jest.
„Wszystko ma swoje wady, zalety” – rapowała Paktofonika w refrenie „Priorytetów” wydanych w roku mojego urodzenia. Wątpię, aby chodziło im stricte o dylematy różnorodnych taktyk politycznych ugrupowań lewicowych, ale ten wers trafia tu w punkt. Bo dokładnie tak trzeba spojrzeć na strategię lewicowych formacji – Nowej Lewicy i Partii Razem. Inaczej – ugrzęźniemy w bezmyślnym okładaniu się komentarzami typu „przestaliście być lewicą” albo „nic nie robicie poza pisaniem na Twitterze”. Krytykować można, a czasem nawet trzeba, byle robić to konstruktywnie.
Nowa Lewica wybrała drogę instytucjonalną. Działa z pozycji rządu i mimo ograniczenia silniejszymi koalicjantami, dba o utrzymanie kluczowych programów socjalnych oraz udało się jej wprowadzić kilka rozwiązań jak np. renta wdowia, wydłużenie urlopu dla rodziców wcześniaków, więcej miejsc w publicznych żłobkach czy miliardy na budownictwo społeczne, którymi się ostatnio pochwalili. Zatrzymali też podobno niekorzystne plany deformy składek zdrowotnych, nie zgadzając się na dalsze osłabianie NFZ.
Oczywiście zasługi mogą być podważane przez lewicowych krytyków jako wyolbrzymione i nie jest to żadna rewolucja, ale – jak pisał Gramsci – są sytuacje, kiedy prowadzi się „wojnę pozycyjną” wewnątrz instytucji, by stopniowo przesuwać hegemonię. To strategia trudna, bo pełna kompromisów. Ale też niezbędna, jeśli chce się coś zmieniać w czasie rzeczywistym w kraju, gdzie libki mają większość.
Z drugiej strony mamy Partię Razem – przez niektórych nazywaną złośliwie „lewicą dla lewicy”. Zarzuca się im, że wolą recenzować rzeczywistość niż ją zmieniać. Ale to myślenie na skróty.
Po wyjściu z klubu parlamentarnego Lewicy – w geście sprzeciwu wobec budżetu, który uznali za zbyt antyspołeczny – wciąż działają: zgłaszają projekty, wspierają lokatorów, są ramię w ramię ze związkowcami jak chociażby ostatnio w Poczcie Polskiej. Nie są w rządzie, więc nie uczestniczą w podejmowaniu decyzji wykonawczych – ale właśnie dzięki temu pozostają bardziej autentyczni dla tych, którzy nie akceptują zbytnich kompromisów z liberałami. Muszą konsekwentnie punktować niesprawiedliwości, bo w parlamencie potrzebujemy również Lewicy poza rządowej, która patrzy władzy nieco uważniej na ręce.
Nie chodzi więc o to, która strategia lewicy jest lepsza – każda ma swoje plusy i minusy. Przy obecnym poparciu na poziomie niezadowalających 6–8 proc. Lewica w rządzie musi często iść na ugodę i coś odpuścić. Ale jednak jest w tym rządzie, ma swoje ministerstwa i realizuje chociaż część swojego programu – wprowadza rozwiązania, choćby w wersji okrojonej, sprzeciwia się pomysłom napychania kieszeni bankom i deweloperom, wspiera mieszkalnictwo społeczne, mówi o prawach pracowniczych z poziomu władzy. W warunkach koalicji z dużo silniejszym, liberalnym partnerem – to jednak coś znaczy.
Lewica poza rządem nie może uchwalać prawa, ale może robić coś innego: mówić otwarcie to, co lewica rządowa z powodu uwiązania rzeczywistością koalicyjną mówi bardziej stonowanym głosem. Razem musi swoją postawą przypominać o obietnicach i krytykować półśrodki. I musi naciskać – nie tylko na liberałów, ale i na lewicę w rządzie – żeby się za bardzo nie cofała pod ich presją. Bo jeśli mamy chociaż trochę pchać ten wózek do przodu, to lewica rządowa nie może być bez presji lewicy pozarządowej.
Nie zapominajmy też, że poza parlamentem działa jeszcze szersze środowisko lewicowe, takie które na żadne nawet najmniejsze kompromisy się nie zgodzi – organizacje lokatorskie, związki zawodowe, kolektywy anarchistyczne, aktywiści miejscy i klimatyczni, ludzie od lat robiący politykę społeczną oddolnie, nie oglądając się na sondaże.
To oni często naciskają na Partię Razem, mówiąc: „Za mało robicie”, „Jesteście leniami”. I dobrze. Bo w tym całym lewicowym łańcuchu każdy naciska na kogoś. Pozaparlamentarni mobilizują Razem, Razem przypomina Nowej Lewicy, że musi pamiętać o lewicowych obietnicach, a Nowa Lewica – mimo ograniczeń – musi próbować koniec końców cokolwiek ugrywać dla zwykłych ludzi. Wszyscy się trochę przepychają, ale może właśnie dlatego ten wózek w ogóle jeszcze się choć trochę rusza albo chociaż nie cofa w ekspresowym tempie.
Po prostu ktoś musi pilnować pchania tego wózka. A trzeba go pilnować, bo jesteśmy w kraju, gdzie przez lata wmawiano ludziom, że państwo ma się nie wtrącać, a rynek wszystko sam naprawi. Że jak boli, to znaczy, że tak trzeba. A jak ktoś protestuje – to pewnie nie rozumie ekonomii. Ten neoliberalny klimat – oszczędności, prywatyzacji, pogardy dla usług publicznych – wstrzyknięty nam neoliberalną strzykawką, wciąż unosi się nad Polską. Parafrazując klasyka “Neoliberalizm trzyma się mocno”.
Dlatego tak ważne jest, że lewica działa i w rządzie, i poza nim. Jedni próbują coś zmieniać w obecnych warunkach. Drudzy pilnują, żeby o lewicowości całkowicie nie zapomniano.
Wszystko ma swoje wady, zalety. Nie ma idealnej strategii. Gdybyśmy chcieli wszyscy być w pełni zadowoleni – musielibyśmy mieć silną, większościową lewicę z szerokim poparciem społecznym, a nie tylko kilka procent w Sejmie. Ale do tego jeszcze długa droga.
Dziś działamy w rzeczywistości bez świadomości klasowej – gdzie ludzie zarabiający niewiele ponad minimalną krajową głosują na tych, którzy mają pieniądze, bo wierzą, że obniżki podatków poprzez fałszywą teorię skapywania poprawią im byt. A liberalny populizm tylko tę iluzję podsyca.
Może nieudolność porządku neoliberalnego stworzy klimat, żeby wszystkie siły lewicowe – parlamentarne i pozaparlamentarne – poszły razem, jednym blokiem, bez kompromisów. Dziś to jeszcze tylko odległe marzenie. Ale jeśli chcemy, żeby było w ogóle możliwe, to musimy o tym pamiętać – i nie tracić z oczu celu.
Przepychajmy się, jeśli trzeba – byle nie bezmyślnie. Bo ten wózek pchamy nie po to, żeby udowodnić, kto ma rację, ale żeby w końcu uderzyć tam, gdzie trzeba: w interesy tych, którzy od dekad ustawiają ten kraj pod siebie. Bo niezależnie od strategii – większość naszych ideałów wciąż mamy wspólne.