Czytałem te powieści z mnie samego zaskakującą przyjemnością.
Literackie, a przy tym erudycyjne stylizacje, naznaczone swobodną,
niczym nieskrępowaną wyobraźnią autorów, napisane piękną,
bogatą, wyszukaną polszczyzną, przez intelektualistów.
Jest między nimi sporo wspólnych mianowników.
Postanowiłem przedstawić te trzy powieści w jednym, bo jest między nimi sporo wspólnych mianowników, sporo podobieństw, acz oczywiste też różnice. To pełne fantazji literackie, a przy tym erudycyjne stylizacje, naznaczone swobodną, niczym nieskrępowaną wyobraźnią autorów, napisane piękną, bogatą, wyszukaną polszczyzną, przez intelektualistów (literaturoznawca, wysokokwalifikowany filolog-anglista, filolog klasyczny). „Ganimedes”, to bachiczna, z lekka gejowsko-narkotyczna fantazja, z erotyką w tle, barokowa, w bogactwie, w przepychu słownictwa i frazeologii, nasycona backgroundem erudycji i kultury autorskiej, obfitego quantum przeczytanych książek, obejrzanych obrazów i wysłuchanych utworów muzycznych. To stylizowana „feeria kiczu i przerysowania rodem z Almodovara, asocjacji z obrazami filmowymi Viscontiego, Felliniego (co zauważa nota wydawnicza), ale jeśliby iść dalej tym tropem i szukać innych jeszcze filiacji oraz „linków”, to można zawędrować choćby do ekscentrycznych filmów Jacquesa Tati, Petera Greenewaya, Woody Allena czy Paolo Sorentino, do najbardziej „odlecianych” powieści Kurta Vonneguta, Dana Browna czy fantasmagorii rodem z Tysiąca i Jednej Nocy czy z lekka surrealistyczne „wariactwa” z komedii Arystofanesa w rodzaju „Żab” (te pokrewieństwa i filiacje można by długo mnożyć).
„Donikąd” Konrada Czerskiego, to powieść stylizowana na opowieść kosmopolityczną o szkatułkowej strukturze, w której podobnie swobodna, nieskrępowana żadnymi względami życiowego prawdopodobieństwa, odlotowa wyobraźnia prowadzi bohatera, ostrymi przeskokami od Warmii do Nowego Jorku lat pięćdziesiątych XX wieku, od fantazyjnego Wrocławia do współczesnej Hiszpanii czy do całkowicie fikcyjnej i bezczasowej krainy Gen’ei, gdzie dusza autora zapragnie. Jest w tym i egzystencjalny oddech i barokowe, jak w „Ganimedesie”, przepyszne, bogactwo języka, jest z lekka parodystyczne nawiązanie (nieważne czy świadome czy podświadome) do kulturowych powieści detektywistycznych, „śledczych” („kultowy” motyw: na tropie tekstu) w rodzaju prozy Browna („Kod da Vinci”) czy Zafona czy filmu Polańskiego „Dziewiąte wrota”.
Najmniej skomplikowaną strukturę ma „Świat Ludwika” Andrzeja Katzenmaka, ale ta prostota także jest stylizowana – w tym przypadku na pisany prostym, niemal dziecięcym językiem (chwilami nasuwa to na myśl, że to delikatna parodia „ujutnego” języka i typu narracji prozy „grocholowo-kalicińskio-sowiej”), subtelny persyflaż bildungsroman, powieści o dojrzewaniu, a jednocześnie zakamuflowanej powiastki filozoficznej. Autor prowadzi swojego bohatera, subtelnie, bez ostentacji, przez doświadczenia prowadzące do poznania, do świadomościowych iluminacji, poprzez zdarzenia należące do porządku, w ramach którego stawiane są fundamentalne pytania filozoficzne. Czytałem te powieści z mnie samego zaskakującą przyjemnością, choć wydawało mi się, że gust do tego rodzaju prozy mam już, jako stary czytelnik, za sobą. Wciągnęły mnie jednak w przyjemność lektury nie wątłe, bez istotnego znaczenia według mnie, pretekstowe fabuły czyli tzw. „intryga”, lecz ich stylistyczny smak, ich estetyzujące tworzywo, ich klimat kulturowej, literackiej i intelektualnej, nie bójmy się tego słowa – postmodernistycznej zabawy. Którą i innym gorąco polecam.