To moje już ente spotkanie z „Lordem Jimem”. Pierwsze miało miejsce w „szczenięcych latach”, w 1968 roku, a było to spotkanie z dwutomowym wydaniem PIW z popularnej serii klasyki z logiem „skowronka”, z niezapomnianymi okładkami przedstawiającymi żaglowce, a zaprojektowanymi przez Aleksandra Stefanowskiego.
To sprawiało, że – nieświadomemu niedorostkowi – naiwnie wydawało się w pierwszej chwili, że mogę tę powieść postawić obok „Dzieci kapitana Granta”, „Piętnastoletniego kapitana” i innych powieści Juliusza Verne, „Czerwonego korsarza” i „Pilota” Jamesa Fenimore Coopera, „Porwanego za młodu” czy „Wyspy skarbów” Roberta Louisa Stevensona. Pomyliłem się oczywiście i ta pierwsza, młodzieńcza lektura „Lorda Jima” była dla mnie bardzo trudna.
Teraz wracam do „Lorda Jima” w nowym przekładzie Emilii Węsławskiej, który „zluzował” historyczny, zasłużony, ale z lekka już archaiczny przekład Anieli Zagórskiej, kuzynki Conrada. „Lord Jim”, to powieść o odpowiedzialności moralnej, o winie i karze, o poczuciu winy i jej odkupieniu, o ekstremalnych próbach, przed którymi człowiek stawiany jest przez los, monumentalny moralitet o uwarunkowaniach godności ludzkiej.
Napisano o tym dziele dziesiątki tomów, setki szkiców i esejów, bo przecież conradologia należy do najobfitszych w publikacje gałęzi literaturoznawstwa. Tytułowy oficer z „Patny” właśnie te wszystkie doświadczenia winy i jej odkupienia przeżywa i właściwie jest – pars pro toto – każdym z nas, choć każdy z osobna przezywa je w innej postaci i w innej skali. Właśnie na tym polega wielkość „Lorda Jima”, do którego ciągle warto wracać.
Joseph Conrad – „Lord Jim”, przekł. Emilia Węsławska, wyd. MG, Warszawa 2016, str. 352, ISBN 978-83-7779-342-8