1 grudnia 2024

loader

Ludzkie sopelki

Wikimedia Commons

Idzie nowe. Zaraz przyjdzie. Nowe pokolenie. Nowi Ukraińcy i Ukrainki. Przyjdą zimą i staną przed granicami. O ile do tego czasu nas nie zdmuchnie atomowy grzyb. 

W Kijowie już nie ma prądu, sezon grzewczy miał się rozpocząć 20 października, ale kaloryfery nadal stoją zimne. Na szczęście globalne ocieplenie trochę nam i Ukraińcom pomaga i idzie jeszcze wysiedzieć bez ogrzewania, ale wszyscy doskonale wiedzą, że generał zima w końcu nadejdzie i ściśnie nas za gardło. Nas i Ich. A jak ich, to ludzie pozbawieni nadziei, ruszą szturmem na zachód, żeby nie zemrzeć z zimna i głodu. Jeśli potwierdzą się doniesienia i Rosjanie wysadzą tamę pod Donieckiem, ludzie zaczną pędzić też stamtąd, przed siebie, w obawie przed potopieniem. I ci także dotrą do naszych granic. Rząd polski tymczasem zdaje się ponownie nie widzieć problemu. Podobnie jak w porę go nie dostrzegł na początku rosyjskiej inwazji, kiedy służby zareagowały dopiero po tygodniu. Skoro więc raz, myśli rząd, ludzie potrafili się skrzyknąć i sami ruszyć swoimi samochodami na granicę, żeby przygarniać uchodźców, zrobią to pewnie i po raz kolejny. Zawsze to parę złotych w kieszeni. A właśnie o pieniądze cała sprawa się rozbija. Nie o empatię albo jej niedostatek. Nie o narodowe antagonizmy. Ale o kasę. A konkretnie jej brak. 

Polaków do pomocy Ukraińcom specjalnie nie trzeba było przekonywać. Ani wtedy ani teraz. Mimo że mija prawie rok od rozpoczęcia wojny na Ukrainie, niesiemy pomoc potrzebującym cały czas. Minął już oczywiście efekt nowości i w realną pomoc zaangażowanych jest nas sporo mniej, ale ta cały czas jest niesiona i Polacy ciągle się w nią angażują, bez wynagrodzenia i bez przymusu. Robią to, bo mogą udźwignąć, jak na razie, jej ciężar. Mogli i w lutym i w marcu. Ale w grudniu, zmęczeni wojną i polityką swojego rządu, który wyciąga z nich ostatni grosz, mogą już nie móc. Zabraknie siły. I tę siłę, jeśli nie chcemy w kraju społecznej ruchawki, należy kupić. Normalnie, jak towar, za pieniądze. Niemców, Francuzów, Hiszpanów. 

Polska to duży kraj. Kiedyś miał ponad 40 milionów obywateli. Dziś nieco mniej. Znakiem tego, jest jeszcze rezerwa, żeby przyjąć nowych pod polski dach. Najsampierw jednak należy go wybudować, bo koczowanie zimą pod gołym niebem, nawet bez bomb nad głową, nie należy do przyjemnych doznań. Ten dach, a pod dachem, te domy, należy postawić z europejskiej kasy. Bo my zwyczajnie własnej nie mamy. O tę kasę ma bić się rząd. Nie dla siebie i swoich, ale dla tamtych. Ma się bić z Ukraińcami, ramię w ramię, i nie może odpuścić. O te pieniądze mają walczyć politycy opozycji. Ma walczyć Kościół. Kolędować gdzie się da, klamkować po bankach. Bo jak się pieniądz nie znajdzie, to ludzie po prostu pozamarzają. Na wschodniej granicy będziemy zbierać ludzkie sople każdego ranka i to będzie Wasza, europejska finansjero, wina. Wyżywimy tych ludzi, ogrzejemy ich, poślemy dzieci do szkół, odbierzemy porody. Ale bez dodatkowej gotówki, i guzik nas obchodzi skąd ją wytrzaśniecie, czeka Europę armagedon. Tyle względem realnych potrzeb. A teraz powiem Wam jak będzie…

Uchodźcy przyjdą. Będą zamarzać. Głodować. Biedować. Ale nadal będą napływać do Polski. Koczować na dworcach. Ludzie będą pomagać. Jedni. Drudzy zaczną wzywać do zaprzestania pomocy, bo sami sobie Ukraińcy winni. Bo kości Polaków na Wołyniu wołają o sprawiedliwość. Bo Bandera, bo czarne sotnie. Potrzebujących wciąż jednak będzie przybywać. Zajmować będą szpitale. Pobierać zasiłki. A Polacy konsekwentnie będą biednieć i chłodnieć. Rząd PiS-u tymczasem będzie oskarżał Unię, że nie daje nam pieniędzy w ramach kary za brak podporządkowania się masońskim nakazom wplecionym w dyskurs o praworządności. Opozycja będzie biła na alarm, że ludzie giną, bo rząd nie chce się podporządkować unijnym wymogom, co akurat jest prawdą, ale to ludziom życia nie wróci. I tak to potrwa do wiosny, aż się ociepli, a ludzie wrócą do siebie, o ile będą mieli do czego wracać. Tak właśnie będzie. A czemu tak? Bo zawsze tak było. I nic się nie zmieniło. Bo Polska i jej obecny rząd to taki byt, który nie potrafi przewidywać i antycypować przyszłości dalej, niż na pięć dni do przodu. Bo ludzie, którzy powinni być odpowiedzialni za ten kraj i jego obywateli, odpowiadają sami przed sobą i troszczą się o własne, a nie wspólne. Wieszczę więc, że będzie źle. Bardzo chciałbym się pomylić, ale z drugiej strony, czemu niby miałbym, skoro przykłady z niedalekiej przeszłości pokazują, że nigdy nie odrabiamy nawet najbardziej bolesnych lekcji. Dajemy szanse tym samym nieukom i hochsztaplerom, i cieszymy się tylko tym, że w kolejnej kadencji ukradną mnie albo mniej spieprzą. Ale po tej zimie nie będzie już odwrotu. Nawet PiS się nie pozbiera. I to jest, w tym potoku beznadziei, jedyna dobra wiadomość. 

Jarek Ważny

Poprzedni

Profile: Xi Jinping leads China on new journey

Następny

25 lat w cieniu krzyża